ten 2016 od poprzedniego roku.
Przytyłam, trochę schudłam. Jeszcze pare kilo zostało na ten rok. Mam nadzieję, że już będę mogła sîę ruszać bezstresowo.
Oby spadały te kila, a diety były smaczne, Kochane!
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (14)
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 20983 |
Komentarzy: | 196 |
Założony: | 13 października 2012 |
Ostatni wpis: | 29 lutego 2016 |
kobieta, 65 lat, Wyspa Marzeń
156 cm, 67.40 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
ten 2016 od poprzedniego roku.
Przytyłam, trochę schudłam. Jeszcze pare kilo zostało na ten rok. Mam nadzieję, że już będę mogła sîę ruszać bezstresowo.
Oby spadały te kila, a diety były smaczne, Kochane!
... na zastój wagowy.
W zasadzie od początku wakacji mam stałą wagę, tzn. w każdym tygodniu mam spadki i ... wzrosty wagi. Wniosek: mój sposób odżywiania i sposób życia osiągnęły równowagę. Energetyczną.
Czas na zmiany i dawkę ruchu. Boję się tego, bo ostatnio moje ciałko odbierało wysiłek fizyczny jako stres i reagowało kolejnym stanem zapalnym. Goniłam w piętkę, ale może już wydobrzałam na tyle, żeby znieść przyjemną dawkę pływania. Zaczęłam w niedzielę i na razie negatywnych objawów brak.
W ubiegłym tygodniu minęło 15 lat od mojego pierwszego telefonu do M. Kwiaty były. Świętowanie też.
Zapytałam go: I jak myślisz o wspólnych latach?
On (rozanielony): 15 lat szczęścia!
Hmm, dla mnie to 15 lat ciężkiej pracy, ale sukcesy były.
Jeśli on tą pracę ocenia jako czas szczęścia, to jest nieźle, co?
Kolejne 6 tygodni i 1 kg mniej. Dynamika spadku co raz mniejsza, ale zmniejszyły się obwody, tzn. osoby wracające z wakacji zauważają, że jest mnie mniej. Zawdzięczam to chyba sezonowi na morele. Moja waga skacze. Spada po dniach reżimu jedzeniowego i rośnie zaraz po. Jednak ogólnie jest mnie ciut mniej.
Dalej nie ćwiczę i nie przymuszam się do tego. Może po upałach będzie ten właściwy czas. Teraz staram się przeżyć. I doczekać kolejnego wyjazdowego, dużego weekendu.
Tym razem nie nad morze, ale w głąb kraju, żeby gorąco przesiedzieć w cienistym parku.
Miniony miesiąc (ruski, tzn. 6 tygodni) wolniejszy w odchudzaniu:zaledwie kolejne 1,5 kg ubyło. Wyjeżdżałam - zatem był problem z utrzymaniem pór posiłków. Chorowałam i apetyt mi wzrósł. O nie, nie objadłam się czymś zakazanym: ale jadłam więcej i ruszałam się niewiele. Jeszcze dla mnie nie czas na wygibasy. Organizm wymęczony stresem i na byle co reaguje stanami zapalnymi. Od kwietnia to był już czwarty raz....
A może najważniejsza w tym była reakcja na poprzednio zrzucone kilogramy? Przecież skóra musi nadążać.
Pozdrowienia piękne letnie. I nie dajemy się!
Jest mnie jakieś 2 kg mniej, ale ciągle daleko do paskowej wagi.
Zmieniłam sposób odżywiania. Stworzyłam indywidualny sposób odżywiania zmierzający w kierunku diety niskowęglowodanowej. Jeden dzień w tygodniu w ogóle bez węgli. Posiłki tylko 4 w równych odstępach czasu. Pieczywo w ograniczonych ilosciach tylko własne. Codziennie strączki.
Bywam głodna, ale bez wilczego apetytu. Za szybko czuję się zmęczona w ciągu dnia, ale to nie wysiłek fizyczny je powoduje. Miałam w rodzinie i cukrzycę, i choroby tarczycy. Obawiam się, że mogłam dostać obie przypadłości...
Pół godziny przed lub po posiłku wypijam wodę z łyżeczką octu jabłkowego - natychmiast brzuch maleje (za wyjątkiem dni bez węglowodanów). Chyba niedokwaśność mam.
Trochę odpoczęłam, bo śpię do 7h. Z przerwami, ale na ogół zasypiam po nich. Kondycja nie najlepsza.
Rozpoczynam nastpny etap: włączam dywanówki po pół godziny co drugi dzień. Uważam, że to będzie najłatwiejsze do realizacji. Chyba mam coś na bardzo starej kasecie i na początek musi wystarczyć.
czyli armia umiera lecz nie poddaje się!
Dyscyplina dla mnie to robienie tego, co się zaplanowało w określonym rytmie.
Zaplanowałam rytm, choć moje spontaniczne serce jęczało: umrzesz z nudów! Już wszystko wiesz, co będzie! Monotonia najwîększym wrogiem.
Ale opór mentalny i brak nawyków to nie wszystko z czym przyszło mi się zmierzyć. Po ostatnich 3 latach ze stresem ciągłym powyżej mojej wytrzymałości coś się wreszcie zepsuło: przestałam mòc spać. Już jakiś czas temu.
No tak ze dwie noce w tygodniu - out!
Nie sposób realizować w tej sytuacji żadnego planu: albo jeszcze nie jestem w stanie, albo już do kitu. Pory posiłków nie istnieją, ciało puchnie, waga rośnie, a siły zmniejszają się, więc ruch ... stoi.
Mimo kłopotów z funkcjonowaniem kawę (ukochaną) wywaliłam już w grudniu, a przed Wielkanocą zrezygnowałam z czarnej herbaty. I dalej spać nie mogę.
Energia życiowa spada, więc czepiają się mnie jakieś zapalenia. Już drugi raz w ciągu pòł roku biorę antybiotyki i... hurra - połączenie ich ze środkami przeciwbólowymi dało efekt błogiego snu przez pół tygodnia (nie na okrągło, ale te jakieś 8h na dobę) i nareszcie.... odpoczęłam, uff. Co za ulga!
Trochę boję się, że niespanie wróci. No trudno, to pójdę po jakieś tabsy w końcu, ale może obejdzie się.
Na razie akumuluję energïę - odpoczywam. Masuję się gumowymi bańkami traktując to jako wstęp do odbudowy kondycji i opracowuję nowy jadłospis, ale o tym innym razem, bo ruszam na mały spacerek.
To baaaj!
w trakcie. Rezygnowanie jest ciężkie, ale wiem, że tylko krótka lista ma sens. Najbardziej chciałabym stać się zdyscyplinowana. A to można tylko zacząć ćwiczyć i może kiedyś zaskoczy.
Na razie jeden sukces: ciut doszłam do siebie. Upływ czasu pomaga, ziółka i to, że trzeci tydzień nie piję kawy. Waga (choć sprzętu nie używam) fatalnie, co widzę po ciuchach i w lustrze. Trudno - lubię siebie jaką jestem, bo tyle mogę dziś dla siebie zrobić.
Poczytałam Wasze notki i tak mi się miło zrobiło. Dobry początek dnia.
a ja wciąż żyję. Wczoraj w windzie niezrównoważona kobieta dokuczyła dziewczynie wyraziście pomalowanej: "Za mocna ta szminka. Na rurze będziesz tańczyć?" Spojrzała na moją gołą twarz i powiedziała: "A pani to życie zna."
W tramwaju miejsca mi ustępują, więc muszę wyglądać na zmęczoną staruszkę...
Obcy ludzie - i tak się nade mną znęcają.
Najwięcej kłopotów robię sama sobie. Niszczę swoje postanowienia. Żądam od siebie, żeby aplikowane sobie "lekarstwa" były przyjemne nie tylko leczyły. Po prostu chcę trochę przyjemności i radości od życia. Co? Mnie się nic nie należy?!
A najgorsze, że trzeba uporządkować ten życiowy bajzel. Wyrzucić to, co chciałoby zabrać mój cenny czas. Ograniczyć sprawy interesujące do rokujących i poprzestać na nich. Zhierarchizować i zrezygnować. Polubić obowiązki. Pięknie żyć małymi sprawami, ale jak to zrobiiić?
Bo przeżyłam... Uff, co cię nie zabije, to wzmocni.
Szczególnie, że bardzo mi kg przybyło. Tak mi było źle, że chwyciłam się żarełka jak ostatniej deski ratunku. A ruszać się nie miałam siły....
Dzięki za pamięć o Zaginionej, Kochane! Dodaje chęci, żeby się jakoś zorganizować na nowo.
Zaczynam. Nowy miesiąc temu sprzyja.