Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem kobietą sukcesu, choć czasami chce mi się płakać, choć nie zawsze mam pieniądze, choć nie zawsze wyglądam pięknie, choć nie zawsze jest miło i przyjemnie. Bo bycie kobietą to zobowiązanie na całe życie ;)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5033
Komentarzy: 109
Założony: 8 października 2013
Ostatni wpis: 2 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
thewonder

kobieta, 35 lat, Rydułtowy

167 cm, 97.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 stycznia 2016 , Komentarze (6)

Halo :)

Minęły już prawie 4 tygodnie diety. Wynik 1,4 kg niby nie jest oszałamiający, ale i tak według ustawień vitalii w tym czasie mogłabym schudnąć maksymalnie 2,4 kg czyli tylko 1 kg więcej...gdyby nie było świąt :) Ale były, więc była także 4-dniowa przerwa od diety. Poza tym biorę sobie teraz dietę na spokojnie, jak coś mnie bardzo korci, to robię sobie coś do jedzenia w granicach zdrowego rozsądku, bo plan jest kilkumiesięczny a nie tyko kilogramowy tym razem. Największym sukcesem jest to, że jeszcze ani razu waga mi nie wzrosła. Ważę się w piątki rano i nawet w piątek po wigilii ważyłam dokładnie tyle samo, co tydzień wcześniej a nie więcej,w kolejnym tygodniu pomimo 4-dniowego szaleństwa świątecznego znowu był spadek wagi. Wszystko idzie ku dobremu. 

Cieszy mnie wczorajszy spadek, bo się go nie spodziewałam, myślałam, że będzie tyle samo, tym bardziej, że wczoraj skoro świt dostałam okres a tu taka niespodzianka. To dobrze wróży, po okresie woda spadnie to i waga powinna znowu ucieszyć :) No i mam nadzieję, że pokonam szatański próg powrotu do 7-mki z przodu. W tym roku pierwszy raz przekroczyłam 80 kg i nie jest mi z tym dobrze, mam zamiar się tej przeklętej 8-mki pozbyć raz na zawsze. Motywacji dodaje mi fakt, że moja przyjaciółka, z którą zawsze na zmianę sobie chudłyśmy i przybierałyśmy i jesteśmy podobnej budowy i kilażu, w tym tygodniu uzyskała nazywanego przez nas Świętego Gralla czyli 6-tkę z przodu. Uważałyśmy, że nie ma już dla nas nadziei na taką wagę a tu taka niespodzianka. Przyznam zazdroszczę jej jak cholera, ale gdy miesiąc przede mną zaczynała dietę, powiedziałam jej, że ma drastycznie schudnąć, żeby mnie wkurzyć, to wtedy mi też się uda :P Dobra przyjaciółka słowa dotrzymała :D Tak więc ponad 10 kg do pobicia mi zostało, ale dam radę, tym razem się nie spieszę, mamy czas ;)

Buziaki i sukcesów dziewczyny w tym Nowym Roku :)

10 grudnia 2015 , Komentarze (7)

Dziewczyny:)

Jak w tytule, 3 dzień diety za mną. Obyło się bez wpadek, trochę parę potraw stuningowałam (bakłażan zamiast cukinii, sam miód na chleb zamiast twarogu z miodem :P ), ale ogólnie jestem grzeczna. Żadnego podjadania, zero słodyczy, dużo wody.

Za pierwszym razem stosowania diety Vitalii miałam ustawiony spadek wagi 1kg na tydzień, przez co kaloryczność dzienna była bardzo niska (z tego co pamiętam 1200kcal). Tym razem ustawiłam tylko 0,6 kg na tydzień, bo wykupiłam dietę na 3 miesiące i minimum tyle mam zamiar wytrzymać. Na ten moment nie jestem w stanie spojrzeć w lustro i powiedzieć, że wytrzymam 6 miesięcy, bo samej siebie okłamywać nie będę. Kaloryczność mam bardzo dużą, bo 1600kcal, więc ciągle wydaje mi się, że jem za dużo. Obiady wychodzą naprawdę spore. Prawda jest jednak taka, że całe życie karmiono nas informacjami, że żeby schudnąć trzeba mało jeść a to nieprawda. Trzeba po prostu jeść zdrowo i treściwie. No i regularnie.

Przed dietą wyglądało to tak:

  • śniadań brak,
  • w pracy bułki, białe pieczywo, pasztet (bo na szybko),
  • chęć zjedzenia ciepłego posiłku w pracy: pizza, pierogi, naleśniki,
  • późny powrót: rzucanie się na jedzenie,
  • a wieczorem po obiadku słodycze i może jeszcze kolacyjka,
  • dodatkowo: niespodzianka dla niego pizza w tygodniu, w weekend fast-food, bo jeden dzień wolny od gotowania, a w niedzielę mięcho, dużo mięcha albo obiad u teściowej.

I teraz nagle jem niby dużo, bo okazuje się, że mniej kaloryczne jedzenie zajmuje więcej miejsca, taka niespodzianka. Największy problem to przygotowanie posiłków, praktycznie brak możliwości odgrzania potraw w pracy i (!!!) warzywa i owoce, moja zmora. Serio, nie mam pojęcia, kto stworzył te potworki, które jak nie doprawisz albo ktoś ci nie przygotuje, to nie smakują :P A tak na serio, to jest parę wyżej wymienionych, które lubię, ale i tak sięgam rzadko, raczej jestem konkretno-słodka. Po zjedzeniu startego jabłka z marchewką pół dnia czułam się, jakbym miała w żołądku kostki lodu, bo mój organizm źle reaguje na za dużo surowej, zimnej, twardej zieleniny. Ale walczę z tym! Może kiedyś się przyzwyczaję :)

Ok, nie truje już, bo dzisiaj się rozpisuję a za 2 tygodnie przestanę pisać, bo mi słów zabraknie ;) Powodzenia dziewczyny !

7 grudnia 2015 , Komentarze (7)

Cześć dziewczyny,

Wracam po ponad pół roku. Wykupiłam sobie dietę vitalii i zaczynam od jutra. Przyznam, że nie mam zbyt wiele entuzjazmu, ale za to mam poważny zamiar. Może to i lepiej. Zapuściłam się, bo w sumie plan był taki, że zajdę w ciążę. A tu ni widu nie słychu o żadnym dziecku...a diety się nie trzymało, bo po co. Mam już dość, bo od wydarzenia, które się zdarzy lub nie, nie może zależeć moja samoocena, wygląd, zdrowie. Czas na zmiany. Poważne zmiany.

21 kwietnia 2015 , Komentarze (3)

Przekonałyście mnie!

Może nie nadchodzę z planem diety, ale w sumie, to mam już dość obijania się i jedzenia byle czego, bo chyba dochodzi do mnie, że nawet to może się znudzić.

Jako że nałatwiej zaczynać od poniedziałku to...ustalam, że wczoraj był pierwszy dzień sezonu drugiego :P Cały dzień rzucałam ciężkimi segregatorami w pracy i dzisiaj miałam zakwasy a wieczorem Wy mnie zmotywowałyście do powrotu, więc poniedziałek jak znalazł :) 

Dietetycznie szału nie ma, choć w pracy miałam już sałatkę, więc jest progress...ujemne punkty za tortelinni w sałatce. No i czekolada też się wydarzyła, bo mamusia wpadła z wizytą, ale nie cała ! :P resztę wepchnęłam mamie do torebki, żeby nie kusiło.

Co ważniejsze dziś było 10 minut orbitreka i 70 brzuszków. I znowu, szału nie ma, ale jest progress :) Gdyby codziennie był nowy odcinek  Żon Hollywood pewnie szybko doszłabym do formy. Oglądacie? Ja się jaram, jak to młodsi mawiają, jak trawa na jamajce ;P Jestem już spakowana, jakby ktoś umiał załatwić wizę na już, to piszcie  :D

Oj, łatwo nie będzie, nawet teraz w przerwie pisania tego postu, odskakując do zupy, którą robię na jutro, zrobiam sobie chlebek z serem domowym... Bad girl! Czas poczekać na moment aż mi będzie tak wstyd i przed sobą i przed Wami, że się ogarnę. Myślę, że to będzie coś koło piątku...jak zejdę z wagi.

Wysokich lotów dziewczyny :)

20 kwietnia 2015 , Komentarze (4)

Jak w temacie - diety brak i to od jakiegoś miesiąca. Zaczęło się od tego, że wygnano mnie na 2,5 tygodnia na zastępstwo do Opola. Praca po 12 godzin, długie dojazdy a potem po zepsuciu się auta hotelowanie w jakiejś hotelo-melinie, nie sprzyjały gotowaniu czegokolowiek, bo nie było czasu...nigdy. Miałam takiego doła, że prawie się zwolniłam, na całe szczęście już mi przeszło a Opole staram się mijać szerokim łukiem.

Wag? Hmm, gdzieś tam stoi :P A tak poważnie, to pod koniec diety miałam wahania wagi, ale wszystko wracało do normy aż do wyżej wymienionej katastrofy. Chwilowo obawiam się ważenia, mierzenia, czegokolwie co zweryfikuje ostatni miesiąc. A dodam że oprócz świąt, które pewnie nie jednej z nas dały się we znaki, miałam także urodziny, które kilkukrotnie świętowałam...i nie o chlebie i wodzie ;) 

Od weekendu zauważam jednak, że moje życie wreszcie zeszło trochę z obrotów a że mój w tym tygodniu chodzi na nocki, to będę miała trochę czasu na siebie, odpoczynek i zastanowienie się nad życiem. Od wczoraj wzięłam się znowu za normalne gotowanie, bo ostatnio to albo żywiłam się "kupnie" i fast-foodami albo z kolei pełnotłustymi mięchami i innymi 5-daniowymi posiłkami z okazji, że goście, że święta, że dawno mi dupa chyba nie urosła... :P Więc może do diety jeszcze daleko, ale już się jakiś szpinak pojawił, jakaś sałatka się urodziła, kto wie co przyniesie kolejna wizyta w kuchni.

Są takie momenty jak dziś, że mam ochotę sobie nakopać. Tak dobrze się zapowiadało a tu małe komplikacje i znowu trzeba zaczynać od nowa...a tak w sumie, to boję się zacząć, bo wymagałoby to wejścia na wagę ;)

Ech, babą być... Buziole :*

12 marca 2015 , Komentarze (4)

Nie mam czasu na nic. W zeszłym tygodniu przez to, że wzięliśmy sobie z moim czwartek i piątek wolne przez co wiecznie gdzieś, u kogoś, po coś byłam a w tym tygodniu z kolei jestem tak zarobiona, że dzisiaj 2 dzień z rzędu jadłam obiad o 22...

W zeszłym tygodniu choć byłam 2 na basenie, to przez urlopowe piweczka, kolacyjki itp. waga poszła do góry i to tak dużo, że nawet w pasek nie wpisałam, żeby się nie załamać. W tym tygodniu nadrabiam omijaniem posiłków... 

Z plusów urlopowych: po 26 latach nauczyłam się jeździć na NARTACH!!! Miała być związkowa tragedia, gdy wybieraliśmy się w góry a skończyło się sukcesem. Osoby, które wiedzą jaka trauma mi towarzyszyła w związku z nartami, dalej nie wierzą, że jeżdżę, korzystam z orczyka i chcę znowu ;)

W weekend postaram się wszystko nadrobić i poczytać, co tam u Was. Już mi wstyd, bo nie dość, że zaliczyłam fatal error w zeszłym tygodniu, to dopiero teraz się do tego przyznałam...

Trzymajcie się dziewczyny :)

3 marca 2015 , Komentarze (3)

Dziś nuda...

taka nuda w pracy, że oszaleć można było. Zeżarłam kawałek szarlotki, który zapowiedziała wczoraj koleżanka, ale przez to, że w sumie chciałam go zjeść, wzięłam rano do samochodu strój kąpielowy, bo jak już iść na ustępstwa, to przynajmniej gdzieś to trzeba spalić. Tak więc po pracy pojechałam prosto na basen :) Głodna byłam tak, że sama się dziwię, że nie pojechałam prosto do domu. Przepłynęłam 30 długości basenu czyli 10 więcej niż w niedzielę. Jestem mega zadowolona z takiego obrotu sprawy. Niesamowite, że tak bardzo nie lubiłam jeździć na basen tylko dlatego, że lepiej mi tam samej niż z kimś. Weszłam do wody i od razu wszystko zniknęło, praca, rodzina, wszystkie za i przeciw, niesamowite uczucie! Zmyłam z siebie wszystko. Po 1,5 h pojechałam do domu, zrobiłam obiadek i teraz sobie już siedzę bez problemów i zmartwień. Chyba w końcu znalazłam sposób na moją pracę a raczej na to, żeby kiedykolwiek z niej wyjść. 

Jutro ostatni dzień pracy w tym tygodniu, czwartek i piątek wzięliśmy z moim urlop, żeby trochę odetchnąć, może gdzieś wybyć. Muszę w końcu też odwiedzić ginekologa...no i basen ;)

2 marca 2015 , Komentarze (4)

Halo:)

Oj nie było mnie dość długo, ale to wszysttko miało w sobie głębszy cel i zamysł. A mianowicie głupio mi było cokolwiek pisać, dopóki nie poszłam na ten przyrzeczony basen. No i byłam. Wczoraj przy niedzieli mój pojechał grać sparing o 10 a ja (jako że mieliśmy iść na obiad do teściowej na pstrąga) zebrałam manatki i pojechałam na basen. Jako że z zasady nie lubiłam nigdy chodzić na kryte baseny, moja mama i moja najlepsza kumpela, gdy do mnie zadzwoniły, prawie dostały zawału. Że co?! Że gdzie Ty jesteś?! Że w niedzielę?! Że tak wcześnie?! Najlepsze jest to, że odkryłam, dlaczego nie lubiłam chodzić na basen. Po prostu nie lubię chodzić tam z kimś, bo zawsze albo trzeba na kogoś czekać, albo się spieszyć, bo ktoś na Ciebie trzeba. Włosy zawsze niedosuszone a że mam je do pasa, to raczej tego nie cierpię, mokre skarpetki wrrrr.... Ale okazuje się, że wystarczy pójść samej na basen i zrobiłam sobie 20 długości basenu, tyle ile ja chciałam a nie ile wypadało, z nikim nie musiałam gadać, po pływaniu czas na jacuzzi...tak długo jak chciałam, ani za długo ani za krótko. A potem prysznic, mycie włosów na spokojnie i ich rozczesanie, potem powoli się powycierałam i spakowałam a na samym końcu sucha i ubrana zabrałam się do suszenia włosów, powoli i bez spiny. I wydawałoby się, że to trwało wieczność a spędziłam na basenie góra 1,5 h, I tak oto po latach odkryłam przyjemność z chodzenia na kryty basen :)

Mój strój kąpielowy (dół z bikini + sportowy bezszwowy stanik) się sprawdził znakomicie, wygoda i praktyczność. Po wszystkim pojechałam na zakupy i do mamy na szybką kawę a o umówionej 13 spotkaliśmy się z moim u teściów na obiadku. W ciągu 3 godzin kupiłam klapki, dojechałam na basen, popływałam, zrobiłam zakupy na cały  tydzień i spotkałam się z mamą....a normalnie ledwo po 12 bym się wywlekła z piżamy, żeby jechać na obiad. Jutro mój idzie na trening, więc chyba po pracy znowu wybiorę się na basen, żeby z czystym sumieniem móc tutaj popisać :P

No a w piątek było ważenie i zeszło 0,7 kg w zeszłym tygodniu, co daje równe 5 kg spadku od początku diety!!! :) Wyrocznia przemówiła:P Nie no tak na serio, to wyrocznia przemówiła dopiero dzisiaj. Podjechałam do przyjaciółki a nie widziałyśmy się 3 tygodnie...ten cudowny brak słów, iskra zazdrości w oku i hasło: no dobra poślij mi linka do tej Twojej diety...- bezcenne :D Następny miesiąc wykupiony i jedziemy ku lepsze sylwetce. Spodnie, które kupiłam na początku lutego powoli robią się luźne, więc znowu szykują się zakupy po wypłacie hahaha. A najlepsze jest to, że ta cała by GetDiscountApp" style="border: none !important; display: inline-block !important; text-indent: 0px !important; float: none !important; font-weight: bold !important; height: auto !important; margin: 0px !important; min-height: 0px !important; min-width: 0px !important; padding: 0px !important; text-transform: uppercase !important; text-decoration: underline !important; vertical-align: baseline !important; width: auto !important; background: transparent !important;">dieta jest tak magiczna, że w weekendy i tak jem co chcę a i tak dalej chudnę przez co dalej chce mi się na tej diecie być :)

Dziewczyny damy radę, lato i plaża tuż, tuż !

25 lutego 2015 , Komentarze (11)

Więc...

wczoraj przyszło moje "bikini" a raczej feto-uwypuklacz. Góra jest tak źle uszyta i na dodatek ściśnięta, że mam tłuszcz nawet tam gdzie go nie mam. No ale jak się chciało i zaoszczędzić i zaszaleć, to wyszło takie COŚ. W każdym razie góra ma dwa zapięcia jedno na normalnej wysokości a drugie idzie po skosie...i tak jak idzie skos, tam ze ściśniętej skóry robi się fałdka. Jak się domyślacie, zdjęć nie będzie :P dół tego magicznego bikini wyszedł znośnie. Dzisiaj przyszła paczka nr 2 z 2 parami rajstopek, majteczkami i sportowym biustonoszem, który o niebo lepiej swoją zastąpi górę owego wymyślnego (a zapomniałam dodać, że modnego NEONOWEGO) niby stroju. Tak więc jak tylko dokończy mi się w końcu czas zagłady, innych wymówek w planie nie mam i wybieram się na basen => w TYM tygodniu.

Zauważyłam dzisiaj coś bardzo fajnego, a mianowicie spostrzegłam, że w tym momencie miesiąca mam bardzo ładną cerę, co wcześniej nie było takie oczywiste, bo zawsze mnie wysypywało. Tak więc dieta nie dość, że działa, to jeszcze poprawiła stan mojej skóry :)

A pojutrze ważenie, co pokaże wielka wyrocznia? ;)

23 lutego 2015 , Komentarze (2)

Jak w temacie,

wydawało mi się, że dzisiaj piątek a to dopiero poniedziałek. Może to przez to, że mieliśmy bardzo ciężki i dziwny dzień w pracy, może się nie napracowałam, ale raczej wywrotu w pracy się człowiek przy początku tygodnia nie spodziewa. Sprawa dotyczyły większości tylko pośrednio, ale i tak stres się wszystkim udzielił. Aż sobie jutro odpocznę na obczyźnie w Opolu :P

Okres dobiega powoli końca, było ciężko, jak już pisałam w ostatnim nocnym poście. Niby od lat się męczę i jakoś sobie z tym radzę, jak wszystkie kobitki, które mają bolesne, ale powiedzcie same, do tego się i tak nie da tak w zupełności przyzwyczaić. Ból to ból, czy go udomowiłaś czy nie... Do cierpień doszło obżarstwo, cały weekend szalałam bardziej niż...co weekend :P Nie jestem godna naśladowania w kwestii diety w dniach wolnych od pracy, jednak w tych dniach moja silna wola wyjeżdża na Majorkę i nie odbiera by SuperManCoupon" style="border: none !important; display: inline-block !important; text-indent: 0px !important; float: none !important; font-weight: bold !important; height: auto !important; margin: 0px !important; min-height: 0px !important; min-width: 0px !important; padding: 0px !important; text-transform: uppercase !important; text-decoration: underline !important; vertical-align: baseline !important; width: auto !important; background: transparent !important;">telefonu, więc możecie mnie zlinczować za: czekoladę .... CAŁĄ (!), kochaniutkie maltanki czy pizzę w miejscowej knajpie :D Zapomniałabym o piwie...kupiliśmy w sobotę scrabble i tak jakoś samo wyszło. Możecie mnie ukamieniować, choć przyznam, że po takim weekend powrót 100% do planu z diety, to wystarczająca katorga. Jak można przypuszczać, istnieje coś takiego jak głodne poniedziałki, niezbyt syte wtorki, znośne środy i dopiero zadowalające czwartki oraz zbawienne piątki :D A potem już tylko flow w weekend.

Jeżeli chodzi o aktywność, to nadal lipa. Może jutro mi przyjdzie w końcu strój, który kupiłam, to może focichę szczelę, żeby zrobić porównanie, bo gdzieś tam mam z października czy listopada negliż i potem do przodu porównywać będę. A potem basen będzie mój...oby. Mój już nawet zaczął okupować mój orbitrek a ja dalej nic...wstyd, ale nie chce mi się nic a nic.

Dzisiaj nie motywuję, nie polecam czytania mojego wpisu i ogólnie jestem blehhhh, ale póki waga schodzi, nie jest źle :P

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.