Witam. Bardzo dawno mnie tutaj nie było, ale muszę znów zacząć pisać, gdyż to mi pomaga. To jak wygadanie się przed zaufaną osobą.
Ostatnie miesiące były trudne.
Z M. jest trudno. W czerwcu chcialam się wyprowadzić, jednak czekałam aby pojawiła się @, gdyż staraliśmy się o dziecko.
Nie dostałam @. Po kilku dniach zrobilam 2 testy, wyszły pozytywnie. Dla pewności test z krwi - jestem w ciąży!
Lekarz potwierdził, że to 5-ty tydzień :) Cieszyłam się, a ta radość przeplatała się z rozpaczą. Na samym początku ciąży dowiedziałam się, że M. mnie zdradzał i to nie była jednorazowa przygoda. Ta kobieta nic o mnie nie widziała, na koniec rozmowy powiedziała, że mi współczuje...
Na wizycie (to było 7 tyg. 1 dzień) usłyszałam bicie serca mojej dzidzi... Wszystko jest w porządku.
Podczas weekendu 4. sierpnia zaczęłam krwawić. Pogotowie, szpital, usg. Poroniłam.
Płód obumarł. Z USG wynikało, że to stało się w 7-tyg. 2 dni. Ponad tydzień nic nie wiedziałam... Poroniłam w 9.tygodniu.
M. bardzo się cieszył, że będzie tatą. W ogóle nie brał pod uwagę utraty ciąży, to był jakiś punkt zwrotny dla niego.
Powiedział, że nie chciałby abyśmy się rozstali, widzę w nim zmianę na lepsze.
Ale w głowie mam chaos. Wybaczyłam mu, nadal z nim jestem, ale nie potrafię zapomnieć. Przeczuwam, że uwolnię się od tych wspomnień dopiero po rozstaniu. Ale tak bardzo Go kocham. Miał być tatą moich dzieci...
A propos wagi... Z rana, na czczo jest 70,9 kg. Nie pamiętam kiedy tyle ważyłam. Schudłam ostatnio. Może na wadze nie wiele, ale każdy widzi, jak schudłam.
I wiecie co? Kiedyś uważałam, że będę czuć się lepiej ważąc mniej. Ale tak nie jest. Widzę dalej niedoskonałości swojego ciała. Nie czuję się dużo lżejsza czy mniejsza. W głowie mam obraz siebie gdy ważyłam 80-parę kilogramów. W sklepie, gdy wybieram ubrania, wybieram rozmiar, który w przymierzalni okazuje się za duży... A najbardziej przykro mi z powodu biustu. :)
A tutaj moje zdjecie z wesela z 25. sierpnia br. (poniżej)