Jakie mam nerwy to masakra.
Normalnie nie mam kiedy ćwiczyć. Waga w górę, apetyt w górę. W dodatku jestem przed okresem. Kolejny trening niezaliczony. Teraz córcia poszła spać no i o treningu mogę zapomnieć, bo orbitek stoi właśnie w sypialni. Gdzie indziej nie mogę go postawić. Zaraz będę ryczeć z tej bezradności. Moja kasa idzie na marne. Jak już mam chwilę czasu żeby poćwiczyć to nagle muszę coś zrobić, bo ten chce to, a dzisiaj przyjdzie szwagier w gości, a to godzina nieodpowiednia, a to kolacja itd. Zawsze coś. Żadko kiedy mam spokój w czasie ćwiczeń. Rano praca, popołudniu córcia śpi, więc stoję z robotą, później ona wstaje więc muszę się nią zająć + do tego 100 różnych rzeczy + jeszcze jedno "duże dziecko" mało chętne jak już jest w domu do pomocy. Takim sposobem to nigdy nie schudnę. Płakać mi się chce poprostu.
Poległam.
Niestety, popadłam w nałóg słodyczowy. Przy okazji urodzin zjadłam trochę sałatki i ciasta i zaczęło się. Chce mi się słodyczy na okrągło. Wczoraj i dzisiaj zjadłam ich tyle, że nawet moja waga nie jest już zadawalająca. Masakra. W dodatku dopadło mnie zniechęcenie do ćwiczeń, do diety, że to wszystko bez sensu. statnio moja waga bardzo powoli schodziła w dół. Jakiś przestuj czy coś. Moja wyarzona waga odsuwa się w dal. Załamka.
Odchudzania ciąg dalszy.
Wczoraj robiliśmy z mężem imprezkę urodzinową dla rodzinki. Nasłuchałam się komplementów na temat mojego wyglądu. "Widać, że schudłaś", "Dobrze, że wzięłaś się za siebie" itd. Ja też widzę różnicę, niestety ciągle jestem niezadowolona. Wystarczyło wczoraj kilka fotek żebym zobaczyła, że ciągle wyglądam jak mały pulpet. Nadal jestem gruba, pomimo tylu zrzuconych kilogramów. Nadal ćwiczenia i nadal dieta, do skutku. Czasami bierze mnie już zniechęcenie. Tyle czasu jeszcze muszę poświęcić temu odchudzaniu. Nie chce mi się pilnować diety, brakuje mi czasu na ćwiczenia...Mam jednak dodatkową motywację. W przyszłym roku szykuje się wesele w rodzinie. Muszę mieć wtedy rozmiar 38 inaczej będę wyglądała w sukience jak przysadzista kulka. Do roboty.
Przedstawiam wszystkim...
"cafe latte" mojej produkcji:
Znalazłam przepis na internecie. Nie wiedziałam, że to jest tak banalne do zrobienia. Myślam, że potrzeba do tego jakiegoś super sprzętu. A tu czysta fizyka. Dla chętnych, którzy chcą zrobić sobie w domu takie latte podaję przepis:
mleko podgrzać do 60%, spienić trzepaczką lub urządzeniem do spieniania mleka(ja spieniam UHT 3,2 % trzepaczką), przelać do wysokiej szklanki. W osobnym naczyniu zaparzyć ulubioną kawę i bardzo gorącą powolutku wlewać do letniego spienionego mleka. Odpowiednia różnica temperatur między mlekiem a kawą powoduje oddzielanie się kawy od mleka. Gotowe. Proporcje według uznania.
Dzisiaj miałam pierwszy po miesiącu test sprawnościowy. Dostałam gratulacje, że mam kondycję 26 latka. Powiem szczerze, że nie dałam z siebie pełne 100 % w tym teście, ale z wyniku jestem i tak zadowolona. W sumie wyszło na tyle ile się czuję. Zaraz idę ćwiczyć. Kolanko w dobrym stanie, jak na razie. Zobaczymy jak długo. Wczoraj znowu się zdołowałam. Dobiero co Niunia miała zapalenie płuc, a od wczoraj znowu katar. Nie wiem co mam jej dawać żeby wzmocnić jej odporność. Wymiękam.
No i klapa.
Znowu odezwało się kiedyś złamane kolano. Przeciążyłam je najwidoczniej ćwiczeniami. Ból taki, że ciężko mi się chodzi. Muszę na chwilę zredukować ćwiczenia, przynajmniej tych dolnych partii. Szkoda, efekty odchudzania będą mniejsze. Dietkowo ładnie, efektywnie walczę z pokusami. Zobaczymy jaki wynik będzie w sobotę. Na razie jestem zadowolona z postępów, byle nie było przestojów.Wtedy jest najgorzej. No to uciekam do domowych obowiązków.
Stało się...6 z przodu :)
No i pojawiła się, długo oczekiwana 6 z przodu na wadze. Już zapomniałam, że takie coś istnieje. Jestem znowu pełna zapału i motywacji do dalszego odchudzania. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu dotrę do mojego małego kolejnego kroczku. W sobotę mam ważyć max 69,5 kg. Wierzę, że mi się uda.
Cieszę się, że wykupiłam tą dietę. Mam poczucie kontroli tego co jem. No i nie chcę zmarnować pieniędzy. To mnie mobilizuje.
Powodzenia dla wszystkich odchudzających się. A tym co jeszcze się nie mogą zdecydować życzę śmiałości i odwagi. Dacie radę!
Zdołowałam się...pewną opinią o vitalii.
Już czwarty tydzień stosuję dietę vitalii + program. Generalnie spadek wagi odnotowuję co tydzień (w sumie 3,5 kg), ale po przeczytaniu jednej z opinii dostałam chwilowego doła. Dziewczyna, stwierdziła, że to są wyrzucone pieniądze, że gratuluje silnej woli przy jedzeniu takich rzeczy itd. No nie wiem, w sumie teraz jem więcej niż wcześniej, a waga pomimo tego spada. Przed dietą pomimo małych posiłków waga stała w miejscu jak zaczarowana. Na początku diety miałam rybkę 3 razy w tygodniu na obiad. Ryby w takiej ilości nie znoszę. Góra 1 w tygodniu. Wymieniałam je na inne posiłki. Na następny tydzień rybka na obiad była już jedna, więcej na śniadanie lub kolację, co mi odpowiada. Zaznaczę, że nie pisałam o tym do dietetyczki. Pomimo tego od następnego tygodnia dieta była bardziej dopasowna podemnie. Zastanawiam się skąd taka opinia. Może ta osóbka poprostu nie chciała zmienić swoich nawyków na zdrowsze, stąd te pretensje, nie wiem. Ja jestem zadowolona, posiłki są smaczne, na urodzinki mogłam wybrać sobie jakąś smakowitość, ćwiczenia wyciskają ze mnie 7 poty do czego sama bym się nie zmusiła. A może jednak jestem naiwna, że wydałam te pieniądze. To wiedzą tylko pracownicy vitalii.
Smutek, smutek, smutek...
dołuję się strasznie. W tym tygodniu dietkowo było masakrycznie, pozwoliłam sobie na dużo, więc waga stoi, poprostu zmarnowany czas, pieniądze, wysiłek dietetyka i trenera. I co za tym idzie moja wymarzona figura oddala się odemnie. Bardzo mi przykro i przepraszam za to moje niezdyscyplinowanie. Kolejny mały kroczek nie zostanie osiągnięty, aż serce mnie boli. Niestety do jutra nie zrzucę 0,70 dkg. Chyba, że zrobię sobię lewatywę :) ha, ha.
Powoli zbliżam się do szóstki..
jak zobaczę ją na wadze to chyba się schleję :) Nie pamiętam kiedy tyle ważyłam, chyba gdzieś 4 lata temu...niewiarygodne jak się zaniedbałam. Szczerze powiem, że jak już wyciskam te siódme poty na tym moim treningu to sama mówię do siebie "ty głupia krowo po co tyle żarłaś, że teraz tak musisz się męczyć!!!" . No, właśnie.
Zawziętość czasami wychodzi na dobre...
zwłaszcza przy odchudzaniu Postanowiłam wczoraj, że wytrwam i wytrwałam. Dzisiaj kolejny mały sukcesik. Zamierzona waga na dziś osiągnięta Jak miło delektować się małymi osiągnięciami. Na koniec drugiego kroku odchudzania w nagrodę kupię sobie sukienkę. Oczywiście rozmiar mniejszą. Apropo, jest jeszcze lepsza rzecz niż mniej kg na wadze. Mianowicie, mniej cm w bioderkach i innych partiach ciała i te ukochane komplementyod kumpelek. Uwielbiam. Bardzo to motywujące do dalszych starań o szczupłą sylwetkę.
Teraz chyba pójdę spać, od rana byłam na giełdzie kupować z rodzicami zabawki na Mikołaja, a dzisiaj czeka mnie jeszcze prasowanie, którego nienawidzę i ponad godzinny trening. Także czeka mnie jeszcze dzień pełen wrażeń Powodzonka i samych ubywających cm życzę wszystkim, którzy tego pragną.