Dawno nie pisałam ale przed porodem chiałam wyzałatwiać możliwe jak najwięcej spraw.
Dokładnie trzy tygodnie temu o 07;45 na świat przyszła moja córcia.
Pod koniec ciąży ( chyba prze hormony) miałam obawy czy zdołam pokochać moją kruszynke. Nawet po raz pierwszy na forum się wżyaliłam i dowiedziałam się od większości, że nie nadaję się na matkę. Na szczęście gdy tylko ją zobaczyłam poczułam niesamowitą więź i zarazem może to dziwne odpowiedzialność.
Poród niestety nie odbył się tak jak planowałam termin miałam na 25.02.2014 po terminie w sobote miałam pewne obawy i pojechałam do mojego lekarza- zauważyłam, że moja dzidzia coraz mniej się rusza. Lekarz od razu skierował mnie do szpitala. ( Dobrze, że wcześniej wziełam ze sobą cały moj ekwipune) W szpitalu badania i leżałam tak do poniedziałku. W poniedziałek znowu badanie i lekarz stwierdził, że trzeba poród wywołać. Chociaż po badaniu zapytał się czy chce cesarkę- nie chciałam i to był chyba błąd. Bo ja jak zwykle lubię mieć wszystko zaplanowane i działać zgodnie z planem. Na idukcje czekałam prawie 12 godzin- trafiłam na ogormny wysyp porodów. O godzinie 21 zostałam zaproszona na sale porodowę gdzie podpięto mnie do kroplówki z oksytocyną. Poród miałam wywoływany od zera. Półożna stwierdziła, że będę rodzić do 11 popołudniu i że muszę być silniejsza bo przy porodzie wywoływanym skurcze bardziej bolą. Jeżeli chodzi o skurcze to jest to moim zdaniem do wytrzymania i nie boli aż tak strasznie jak wszyscy mówią. Prawie cały czas był przy mnie mój kochany mąż- który trochę sę wynudził. Śmiał się, że obok mnie w sali kobieta wydziera się w niebogłosy a ja albo sobie mruczę albo zamykam oczy i leżę jakgdyby nigdy nic. Planował znieczulenie ale Położna powiedziedziała, że przy znieczuleniu urodzę jeszcze później. Gdzieś koło godziny siódmej poczułam niesamowity ból przy skurczu myślałam, że zemdleję tak mnie zabolało ( mąż mi powiedział, że spadło mi ciśnienie), poprosiłam wtedy o znieczulenie, stwierdziałm, że nie wytrzymam. ( później okazało się co mnie tak zabolało). Podczas zakładania znieczulenia poczułam tzw. bóle parte anestozjolog zażartował, że zmarnowane znieczulenie bo za późno podane. Przybiegła położna i najpier kazała mi przeć, a później w sumie to trudno mi powiedzieć co się działo. Pamiętam tylko, że nagle kazała mi przestać przeć przybiegło 3 lekarzy ( popatrzylam na męża i zobaczyłam panikę na jego twarzy). Lekarze rozpoczeli badanie i w wielkich mękach bo chęć parcia miałam ogormną a tu niewolno lekarz mówi, że tniemy i czy się zgadzam. Ja jak ja powiedziałam, że nie, że dam radę urodzić wtedy lekarz powiedział, że spróbuje przekręcić i wtedy do mnie dotarło, że coś jest nie tak. Moja położna podeszła do mnie i zapytała czy chce urodzić zdrowe dziecko czy przy dużym szczęściu ze zlamanym obojczykiem lub nie daj boże flaka. Jestem jej niezmierie wdzięczna, że wzieła mnie w obroty. Bo pewnie gdyby nie ona dalej upierałabym się, że chce rodzić naturalnie. Dotarło do mnie, że nie zawsze da się wszystko zaplanować i muszę się zgodzić. Zaraz po mojej zgodzie zobaczyłam ulgę na twarzy jednego z lekarzy który to skwitował, że dobra decyzja. W ciągu 3 minut byłam na innej sali kolejne wkłucie w kręgosłup i za 3 minuty usułyszałm krzyk mojej kruszynki. Całą cesarkę przepłakałam, że nie wyszło tak jak planowałam ( nie wiem czy to z nerwów czy z czego). Cieszę się niezmiernie, że wszystko dobrze się skończyło. A wysłano do mnie psychologa który wypytywał się, czy aby na pewno czuję się ok, że urodziłam przez cesarkę. Czy może nie czuję się kobietą, że nie urodziłam naturalnie. Uświadomiłam Panią, że ja poprostu planowałam poród naturalny i chciałam urodzić tak bo tak planowałam :).
Kocham moją Nadie anjmocniej na świecie nie zmieniłabym nic. Dla mnie jest idealna.
.