Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zanim wyślesz mi zaproszenie do znajomych, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! Nie przyjmuję zaproszeń od "kolekcjonerów" z 300 znajomymi, osób nieprowadzących własnego pamiętnika, osób, których pamiętnik jest dostępny tylko dla nich oraz od tych, których sposób prowadzenia pmiętnika po prostu mi nie odpowiada. Ponadto regularnie robię porządki w znajomych i usuwam osoby nieudzielające się w moim pamiętniku.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 121722
Komentarzy: 3687
Założony: 31 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 3 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
UlaSB

kobieta, 36 lat, Karlsruhe

174 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 lutego 2015 , Komentarze (40)

Dobry wieczór!

Miałam małą przerwę od Vitalii, ale i nie było i czym pisać. Z dietą idzie ładnie, chociaż czasem mam problemy z wciśnięciem w harmonogram pięciu posiłków. W zasadzie ostatnio ciągle mam z tym problem... I z ćwiczeniami. Przedwczoraj umyłam samochód, więc jakaś tam aktywność była, wczoraj niestety nic, bo najpierw kilka godzin przygotowywałam materiały na angielski dla dziewczynek, a później miałam dwa razy korki. Próbowałam coś tam poskakać z Chodakowską pod wieczór, ale nie było szans. Poleciałam do króliczków (też ledwo ledwo), wróciłam do domu, wskoczyłam do wanny, umyłam się, stwierdziłam, że E chrapie i będę spała na kanapie, wzięłam pościel, tablet i dawaj czytać "Hobbita". Przestałam dopiero jak poczułam żwir – nie piach – w oczach :) Poza tym pierwszy raz od dłuższego czasu w miarę normalnie spałam. Specjalnie wczoraj wyłączyłam budzik, pomyślałam, że dzisiaj mam wolne, to się spróbuję wyspać... Mhm. O 09:45 przyszedł E (niespodziewanie wrócił z pracy) i zapytał, czemu jeszcze śpię, skoro twierdzę, że nie mogę :)

Pokręciłam się trochę po domu, zrobiłam śniadanie, posprzątałąm, dałam króliczkom jeść (mają lepszą dietę ode mnie -_-), wróciłam do domu i nareszcie siadłam do angielskiego. Normalnie sobie robię powtórkę od początku, mam taką świetną gramatykę, niestety amerykańską, więc trochę różnic jest... ale nieważne  Czasami sobie przypomnę jakieś długo niewidziane słówko, czasami okazuje się, że do tego, co od lat robię intuicyjnie (np. podwajanie samogłoski w niektórych czasownikach przy dodawaniu –ing), są jakieś reguły... :) A przy okazji wynajduję zadania dla tych moich dzieciaków, bo póki co nie udało im się wyjść poza poziom past simple... :P 

Nieważne. Po południu pojechałam na zakupy. Miało być szybko i krótko. Mhm... Półtora godziny mnie nie było. Obleciałam 4 markety (w tym chiński), bo w pierwszym nie dostałam połowy z tego, co chciałam, w drugim było tanie piwo, u Chińczyka zawsze jakieś cuda znajdę i dopiero w czwartym udało mi się dostać np. tortille. Do domu wróciłam o wiele za późno, ale za to z olejem kokosowym, mlekiem kokosowym w proszku, 

makaronem soba i makaronem z domieszką... zielonej herbaty (!) :D 

Nie wiem, co to za cudo, ale chętnie wypróbuję, szczególnie, że w garażu wala się wok. A pomyśleć, że pojechałam tylko po kimchi, którego zresztą w końcu nie kupiłam... Aha, capnęłam jeszcze kawę bezkofeinową, taka tam najtańszą za 2 €, bo czasami wieczorem mnie tak najdzie... ^^ Właśnie sobie zrobiłam i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona smakiem – pycha!

Okay, lecimy z fotomenu z ostatnich trzech dni.

25.02.2015

Śniadanie: jak zwykle dwie kromki pełnoego chleba tostowego ze wszystkim, co miałam w lodówce :)

II śniadanie: pyszny koktajl bananowo-czekoladowy (przepis poniżej)

Obiad: pierwsza próba z tureckimi zupami w proszku. W dzisiejszym odcinku: zupa z czerwonej soczewicy z kminem rzymskim. Niezła :)

II danie: dwie babeczki ziemniaczano-grzybowe (przepis poniżej), groszek z marchewką, surówka z endywii

Kolacja: zupa z obiadu, 2 plasterki melona


26.02.2015

Śniadanie: tost z wędliną, pomidorem, rzodkiewką, almette z pomidorowym pesto i sałatą plus owsianka z orzechami, chia, wiórkami kokosowymi i miodem

II śniadanie: koktajl bananowo-czekoladowy, bez orzechów tym razem :)

Obiad: kolejna odsłona zupy z czerwonej soczewicy z kminem rzymskim

II danie: baaaardzo oszukane palaak paneer. Bo nie ten ser kupiłam :D okazało się, że zamiast indyjskiego sera panir kupiłam turecki... odpowiednik naszej favity :) Bardzo lubię, ale co ja zrobię z 400 g takiego sera? Znaczy po polsku: szpinak, brązowy ryż, feta :) Talerz deserowy. Jadłam w biegu, bo leciałam z jednych korków na drugie.

Kolacja: talerz (deserowy) warzyw i jajka

Aha, i jeszcze taki widok zobaczyłam wyjrzawszy wczoraj z okna:

Był tzw. Sperrmüll, czyli po zarejestrowaniu się gdzieś tam można było wystawi ć nieużywane sprzęty na ulicę. I ktoś właśnie tę rękę wystawił. Do tej pory nie wiem WTF...


27.02.2015

Śniadanie: zgadnijcie. Tosty. Może i monotematycznie, ale lubię i sycą. Została mi ostatnia kromka, więc jutro do akcji wkracza chleb słonecznikowy.

II śniadanie: jak zwykle koktajl bananowy.

Obiad (baaaardzo późno): jedna mała kukurydziana (no powiedzmy... na pierwszym miejscu w składzie mąka pszenna...) tortilla z pieczarkami, wegetariańskim kurczakiem :), sałatą, żółtym serem i sosem cygańskim. Przekroju brak, bo się rozpadała (za mała!) i głodna byłam.

Do tego kilka kęsów "kurczaka" z pieczarkami prosto z patelni, bo byłam nienażarta.

Na kolację pochłonęłam mały naturalny jogurt sojowy. Zdjęcia brak, bo już mi się nie chciało.


A teraz przepisy:

Przepis na babeczki grzybowo-ziemniaczane

Składniki: (dla 4 osób)

500 g mączystych ziemniaków pokrojonych w kostkę
2 łyżki stołowe tłuszczu (masło, olej kokosowy/rzepakowy etc.)
3 szklanki grzybów, pokrojonych
2 ząbki czosnku, rozgniecione
1 małe jajko
1 łyżka stołowa świeżego szczypiorku (dodałam więcej, bo lubię)
mąka do posypania
olej
pieprz, sól

1. Gotować ziemniaki w osolonej wodzie aż będa miękkie.

2. Dokładnie odcedzić, ubić na puree i odstawić.

3. Na patelni rozgrzać tłuszcz. Wrzucić grzyby, czosnek i smażyć przez 5 minut, stale mieszając. Dokładnie odsączyć z tłuszczu na papierowych ręcznikach. (Ja użyłam mniej tłuszczu i dolałam po prostu odrobinę wody).

4. Zmieszać grzyby z ziemniakami, dodać jajko i szczypiorek. Doprawić do smaku.

5. Podzielić masę na 4 równe części i uformować babeczki. Obtoczyć dokładnie w mące.

6. Na patelni rozgrzać olej. Smażyć babeczki przez 10 minut na średnim ogniu, aż nabiorą złocistej barwy. Podawać natychmiast.

Wartości odżywcze (w przeliczeniu na porcję): 
kcal: 298
białko: 5 g
węglowodany: 22 g
tłuszcze: 22 g

Przepis pochodzi z książki "Kuchnia wegetariańska. Najlepsze przepisy z całego świata".

Przepis na pyszny koktajl bananowo-czekoladowy

Składniki (na 1 porcję):

1 dojrzały banan
1 lekko czubata łyżeczka masła orzechowego
1 płaska łyżeczka kakao (lub więcej, jak kto lubi)
mleko, u mnie przeważnie roślinne – do uzyskania pożądanej konsystencji

Wszystkie składniki wrzucić do blendera i zmiksować na gładką, płynną masę.

Ja tymczasem idę do królików i spać.
Trzymajcie się cieplutko i do napisania!
ula

24 lutego 2015 , Komentarze (37)

Dobry wieczór!

A, pomyślałam, że będę zostawiać taki tytuł wpisu :) Od razu wtedy wiecie, że będzie żarcie ;)

U mnie wszystko w porządku, trzymam dietę jak nie wiem co, normalnie sama z siebie jestem dumna :D 3 tygodnie, a tu ani jednej czekoladki (a leżą na półce, tęsknie wyglądają), prawie zero alkoholu (poza lampką wina pół na pół z wodą, ale tego nie liczę), zdrowo, kolorowo i jak na moje standardy dość smacznie :)

Jedyny mankament - jestem kompletnie pozbawiona siły, ale nie przez złe jedznie (bo mimo wszystko wydaje mi się, że nie jem mało i nie tnę kcal), tylko raczej przez fatalne spanie. No 6 h to maksimum. A ja potrzebuję więcej. Problem w tym, że choćbym nie wiem jak była zmęczona, nie zasnę przed 1-2 nad ranem, a o 09:00 jestem na nogach. no budzę się i nie ma mowy o dalszym spaniu. I łażę taka nieprzytomna, dopiero po obiedzie trochę odżywam. I jeszcze kawa mnie wykańcza, muszę zredukować do 1 kubka dziennie.

Co do ćwiczeń, to wczoraj wpadło 50 min ćwiczeń aerobowych i sprzątanie chałupki, przedwczoraj Chodakowska i coś tam jeszcze. Dzisiaj nie robiłam nic, bo tylko patrzę, żeby polecieć do królików, dać im żryć i iść spać. 

Dobra, dość przynudzania, lecimy z najciekawszą częścią, czyli fotomenu! ^^

23.02.2015

Śniadanie: tost z grzybowym Almette, sałatą, piersią z kurczaka, ketchupem, pomidorem, ogórkiem i rzodkiewką; tost z jajkiem na twardo i miracel whip


II śniadanie
: megakosmicznie wypasiony w smaku koktajl bananowy z kakao (dzięki breatheme! ^^)


Obiad:
pełna improwizacja, bo nie było nic w domu :P Pełnoziarnisty makaron z parówką i jajkiem + zielony groszek. Nie dałam rady całej porcji :)


Kolacja:
nektarynka, pół jabłka, resztki pitahai

24.02.2015

Śniadanie: Tost z margaryną (zabrakło Almette...), wędliną z kurczaka, ketchupem i warzywami; płatki owsiane z orzechami, jogurt sojowy, rodzynki


II śniadanie
- powtórka z wczoraj, z tym że bez masła orzechowego, bo orzechy były w płatkach


Obiad: dwa kotleciki ziemniaczano-grzybowe (pycha!), szpinak, świeże warzywa. Sorry za poprześwietlane zdjęcia, muszę chyba inaczej ustawić lampę...


Kolacja: twaróg, jogurt sojowy, dżem wiśniowy, syrop z buraka cukrowego


W związku z tym, że byłam dziś na zakupach samochodem, zajechałam do Turków po paniir (o nim niedługo). Mam nadzieję, że to to, co myślę, że to to, bo najmniejsza puszka miała 400 g... Ale nie o tym. Wlokąc się do kasy wlazłąm przypadkiem na dział z zupami. I znalazłam takie cuda:


Od lewej: zupa pszenna z kuleczkami sojowymi, zupa z soczewicy z cieciorką, zupa z czerwonej soczewicy z kminem rzymskim


zupa z czerwonej soczewicy i zupa z ryżem, jogurtem i miętą


Tak, tak, z proszku i na pewno niezdrowa i umrę :D W każdym razie będę próbować na dniach, a jak będzie w porządku, to może się sama kiedyś pobawię :)

Poza tym upolowałam ostatnio w Lidlu takie oto śliczności:

Jak się pewnie domyślacie, to samoprzylepne karteczki typu "post it". No były tak urocze, że musiałam, tym bardziej, że jeden taki zaeszycik kosztował zawrotną sumę 1,49 € :D


Tymczasem lecę do zwierzaków, potem do wanny i do wyrka czytać dalej Hobbita :)

Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

ula

22 lutego 2015 , Komentarze (48)

Dobry wieczór!

Dziś znów króciutko, bo ledwo zipię, a jeszcze przecież (moje wiecznie nienażarte) króliki czekają na jedzonko :)

Jeśli chodzi o dietę, to trzymam bez żadnych odstępstw - nie ma podjadania, słodyczy, żarełko o (w miarę możliwości) regularnych porach - cud, miód, malina.

Co do ćwiczeń, to napisze tak: staram się :) Ostatnie dni upłynęły pod znakiem Chodakowskiej, ale z wyłączonym dźwiękiem ;) Dzisiaj sobie na przykład oglądałam o gladiatorach podczas ćwiczeń. Swoją drogą, dobry temat wybrałam :P Nie wytrzymuję co prawda dłużej niż 25 minut, no ale sorry, mam co dźwigać. Poza tym niektóre ćwiczenia muszę zmieniać ze względu na kolano, ale ogólnie jest git. Motywacja jest meeeega! Coś niesamowitego, mówię Wam :)

Lecimy z dwudniowym fotomenu:

21.02.2015

Śniadanie: pełnoziarnisty tost z wędliną, pomidorem, sałatą, ogórkiem i Almette, nektarynka, jogurt sojowy

II śniadanie: zgadnijcie ;) Oczywiście koktajl bananowy.

Zupa: szczawiowa z jajkiem i odrobiną sojowej śmietany

II danie: pełnoziarnisty ryż, groszek, marchewka, kalafior i kukurydza, potrawka z kurczaka z grzybami (ze śmietaną sojową) - talerz deserowy

Kolacja: resztka leśnych owoców, twaróg, jogurt sojowy, płatki migdałowe



22.02.2015

Śniadanie: tost z grzybowym Almette, sałatą, wędliną, ketchupem, pomidorem, ogórkiem i rzodkiewką :) Do tego 3 łyżki płatków (pełnoziarnistych) z orzechami, pestkami dyni i słonecznika, chia, wiórkami, mlekiem sojowym i miodem :P

II śniadanie: niespodzianka! koktajl jagodowo-bananowy, bo musiałam mrożone jagody zużyć...

Obiad: makaron razowy (2/3 szklanki), reszta potrawki z kurczaka, surówka i zielony groszek. Z tyłu czai się Czechow :)

Podwieczorek: jabłko, żeby nie było, że nie jem owoców sezonowych ;)

Kolacja: resztka obiadowej surówki, znów groszki, bo uwielbiam i jogurt sojowy

Ot, i całe menu :) Lecę do zwierzaków, bo czekają :)

Aha, jeszcze jedno: czy Wy też macie takie problemy z dodawaniem zdjęć? Jeśli tak, to proszę, zgłaszajcie to, bo jak do tej pory administracja twierdzi, że jestem jedyną, która napisała w tej sprawie maila i trochę się czuję jak rozhisteryzowany głupek :)

Buziaki,

ula

20 lutego 2015 , Komentarze (49)

Hej Dziewczyny,

dziś bez notki, bo padam na pysk, dopiero skończyłam sprzątać u królików :)

Dietę trzymam, mam megamotywację, nawet się czasem ruszam, więc nie jest źle :)

Lecimy od razu z dwudniowym fotomenu:

19.02.2015

Śniadanie: dwa tosty, jeden z wegańskim chorizo i warzywami grzybowe almette, drugi z resztkami mielonjki z kurczaka i warzywami. Do tego dwa plastry pitahayi.

II śniadanie: skończyły mi się banany, więc byłam zmuszona zmiksowac mango z mlekiem... orzechowym. Średnio ciekawe połączenie, zresztą to mleko mnie w ogóle nie urzekło i więcej nie kupię. Na szczęście dziś rano zużyłam resztki ;)

Obiad: wegetariański kotlet z serem i szpinakiem, surówka z pekinki groszek z marchewką.


Kolacja: kasza manna na mleku orzechowym. Zdjęcia brak, bo była tak niefotogeniczna... Bo do połowy dodałam kakao. No ohydnie wyglądała :)


20.02.2015

Śniadanie: standardowo, dwa tosty ze wszystkim, co miałam w lodówce ;) Zdjęcie wybitnie białe, nie wiem, czemu nie zauważyłam rano robiąc fotkę...

II śniadanie: znowu mam banany! ^^ Więc koktajl bananowy z płatkami owsianymi (2 łyżki) :)

Obiad: megakwaśna zupa szczawiowa (za dużo szczawiu dałam i ni cholery się nie dało odkwasić) z jajkiem (a w tle mój prezent bożonarodzeniowy sprzed kilku lat - fantastyczna książka kucharska ^^)

Drugie danie: Brązowy ryż, resztka surówki z wczoraj i kotlet z serem i szpinakiem, tym razem upieczony, a nie smażony (talerz deserowy ;))

Podwieczorko-kolacja: brzoskwinia (najdroższe brzoskwinie w swoim życiu kupiłam... nie było ceny, machnęłam ręką, dopiero w domu przy sprawdzaniu rachunku się zdziwiłam... -_-), pół kostki białego sera 15% tłuszczu polane syropem z buraków, plaster pitahayi

Kolacja: o 22:30!!! Kilka łyków mleka sojowego ;) Zdjęcia nie robiłam :)

Lecę spać, nie dam rady już nic napisać.

Trzymajcie się cieplutko, buziaki! :*

ula

18 lutego 2015 , Komentarze (18)

Dobry wieczór!

Ostatnie dwa dni były strasznie leniwe. No tak mi się nic nie chciało, że głowa mała. Wczoraj cały dzień przesiedziałam z książką w ręce, a największą ochotę miałam na pójście do łóżka. Padłam zresztą o 23:30 i kimałam dziś do 10:00, a mogłabym jeszcze.

Dziś za to cały dzień boli mnie głowa i brzuch, ale to przez @. Nienawidzę :/ Coś tam po południu porobiłam, może jeszcze trochę teraz poćwiczę. Zobaczymy. Mięśnie brzucha i rąk ciągle mnie rypią po Chodakowskiej i chociaż wytrzymałam tylko 25 minut (turbo spalanie z wykluczeniem ćwiczeń obciążających stawy kolanowe), i tak byłam zadowolona :)

Dość marudzenia, lecimy z fotomenu :)

17.02.2015

Śniadanie: dwa tosty z sałatą, pomidorem, wędliną z kurczaka, ogórkiem, rzodkiewką i grzybowym almette. Gruszki nie dałam rady ;)

II śniadanie: koktajl bananowy, a cóżby innego :) Tym razem z chia. Do tego śniadaniowa gruszka, a właściwie pół gruszki.


Obiad: Spätzle, dwa zrazy zawijane, surówka z pekinki z favitą, sos ze zrazów :)

Podwieczorek: budyń waniliowy

Kolacja: brak, bo nie miałam siły.


18.02.2015

Śniadanie: kromka chleba tostowego z almette, pomidorem, ogórkiem, sałatą, rzodkiewką i wędliną, 3 łyżki płatków owsianych z orzechami, jakimiś pestkami, wiórkami kokosowymi, przyprawą do ciast i syropem z buraków

II śniadanie: koktajl bananowy z chia, które mam nadzieję w końcu zużyć, bo po pierwsze gówno dają, a po drugie nie lubię.

Obiad: Spätzle z tuńczykiem i warzywami (nie lubię tego połączenia, ale nie wiedziałam, co zrobić z makaronem i otwartym tuńczykiem...), do tego surówka z pekinki z favitą.

Podwieczorek: druga połowa budyniu z wczoraj

Kolacja: marchewka z groszkiem (mrożona)

I tyle na dzisiaj :) Nie będę się rozpisywać, bo i nie ma o czym. potrzebuję słońca, bo tak to nie mam energii... A nie lubię nie mieć energii.

Trzymajcie się cieplutko i do napisania! :*

ula

16 lutego 2015 , Komentarze (37)

Dobry wieczór!

Dziś sprawozdanie z dwóch dni, bo wczoraj po prostu padłam i nie miałam kiedy napisać. Latałam cały dzień jak z piórkiem, dokonałam aktu depilacji gorącym woskiem, zrobiłam pranie, poprasowałam, zrobiłam porządek w garażu - jednym słowem starałam się znaleźć sobie zajęcie, bo nienawidze niedziel. Na koniec dnia poćwiczyłam z... Chodakowską :) Ja, co powiedziałam sobie, że w życiu z nią nie poćwiczę, bo mnie drażni i rypie po stawach. Ale znalazłam fajny i długi (45 min.) zestaw ćwiczeń na ręce, brzuch i boczki bodajże i faktycznie nieźle się bawiłam. Dzisiaj czuję mięśnie brzucha (i to jak czuję...), ale rezygnować nie zamierzam. Z 5 rund zrobiłam 4 (ostatnia to niestety obciążenie dla kolan, wrrr...). A i dziś mam ochotę sobie poćwiczyć :)

Dzisiejszy dzień był kompletnie zakręcony, przede wszystkim z powodu... nocy. Naoglądałam się wczoraj "Krainy Grzybów", jeszcze się z Bratkiem śmialiśmy, że obejrzymy wszystkie odcinki i pójdziemy spać (a naprawdę nieźle ryją gar). Ja obejrzałąm tylko jeden, poszłam się wykąpać, do wyrka, odpaliłam sobie swoje programy o detektywach medycznych i lulu. O 3 nad ranem się obudziłam - widzę, że E jeszcze nie wrócił z pracy. No ok. Jakiś czas póxniej poczułam, że wpełza do wyrka i zasnęłam kamiennym snem. I się zaczęło.

Nie będę opisywać wszystkiego. Opiszę tylko kumulację. Śniło mi się, że stoję w domu Dziadków, rozmawiam z kimś przez telefon, nagle się odwracam,a za mną stoi martwa, na oko 6-letnia dziewczynka z kredowobiałą skórą, w bielutkiej sukienusi, z warkoczykami i plamami opadowymi na całym ciele. Zaczęłam uciekać (w domu Dziadków była możliwość przejścia z każdego pomieszczenia do kolejnego, tak że można było chodzić w kółko) i za każdym razem zamykałam za sobą drzwi, bo ta mała jakimś duem nie mogła ich ominąć. W biegu złapałam telefon, zadzwoniłam do E, żeby przyjechał, pomógł mi, bo to coś mnie goni, ale on nie chciał. A ta małą zaczęła wrzeszczeć: "Osiołki! Oddajcie mi moje osiołki!". I to było w tym śnie tak straszne, że się obudziłąm. Zobaczyłam, że jestem w domu, jest dzień (7 rano), odwróciłąm się przerażona, żeby się przytulić do E... A tam puste łóżko. Wyskoczyłam jak z procy i dawaj go szukać po całym mieszkaniu. Nie ma. Zadzwoniłam i pytam, gdzie jest. "A w pracy, bo trochę się wyspałem, a teraz mam jeszcze jeden kurs, za jakąś godzinę będę". Wydukałam, że okay, odłożyłam słuchawkę i aż się rozpłakałam. Ze strachu. Kompletnie nie mogłam się uspokoić, aż musiałam włączyć tv, bo bym nie zasnęła. I wierzcie mi, ja nic nie ćpam, ostatnio nawet alko nie ruszam. Tylko nad łóżkiem wisi "Łowca snów". Mama kazała zdjąć, ale chyba się nie odważę :)

Sorry za przydługie opowiadanie, ale musiałam się wygadać... W końcu wstałam i pojechałam po zakupy, gdzie spotkała mnie miła przygoda :) Kupowałam browara (w Niemczech wystarczy mieć 16 lat), a babeczka przy kasie do mnie, że ja tak ślicznie młodo wyglądam i czy może zapytać, ile mam lat :) No to się konspiracyjnie do niej nachyliłam i mówię, że niestety już 26... powiedziałą mi, że mam jakąś taką aurę, że po prostu sama młodość :) Wiecie, jak mi się fajnie zrobiło? Bo naprawdę, odkąd inaczej jem i trochę się ruszam, jestem po prostu szczcęśliwa :)

Wróciłam spóźniona do domu, zaczęłam gotować obiad, coś tam po drodze zjadłam, skończyłam gotować, poprzątałam kuchnię, przygotowałam materiały na kolejne korepetycje... i padłam. Plecy mnie tak rypią, że ledwo siedzę.

Chciałam Wam też pokazać, jakie zakupy zrobiłam na najbliższych kilka dni :) Nie proszę przy tym o ocenę, żeby nie było. To, czy ktoś coś tam uważa za zdrowe, mało mnie interesuje, bo to o mnie chodzi :)

od lewej:chleb pełnoziarnisty ze słonecznikiem (w puszce), chleb tostowy pełnoziarnisty, przyprawa do Christstollen (takie niemieckie świąteczne ciacho, będę miałą do owsianki), dwa rodzaje wędlin z kurczaczych cycków, drobiowa mortadela, lyoner (podobne do mortadeli), przyprawa do Spekulatiusa (takie niemieckie ciastka z cynamonem, imbirem i czym tam jeszcze - też do owsianki), serek Almette "z gżypkamy" (czytał ktoś Wiecha? :)), Miracel Whip Balance, ogórek, pomidory

ogórki kiszone, sałata, szczaw, rzodkiewki, pekinka, chudy boczek (do zrazów, bo ja w ogóle nie jadam boczku), Spätzle (taki specjalny niemiecki makaron), twaróg, mix kukurydzy, marchewki i groszku, pitahaya

Lecimy z fotomenu.

15.02.2015

Śniadanie: dwie pełnoziarniste kromki z chleba, jedna z wegańskim chorizo z dodatkami, druga z mielonką drobiową, z dodatkami. Bez mandarynki i papryki, bo nie miałam miejsca :P

II śniadanie: tradycyjnie koktajl bananowy, do tego zaległa mandarynka i papryczka :)

Obiad: mielone, kasza gryczana z parówką (bo nie lubię słoniny) i grzybami, ćwikła z chrzanem

Podwieczorek: PY-CHO-TA! Jogurt sojowy zmiksowany z mango, odrobiną miodu i resztką twarogu, posypany płatkami migdałowymi. El fantastico!

Kolacja: zielona sałata z favitą i sosem koperkowym


16.02.2015

Śniadanie: nie miałam chleba, więc była owsianka z rodzynkami, orzechami, wiórkami kokosowymi, chia i mlekiem ryżowym.

II śniadanie: koktajl bananowy, jakże by inaczej :)

Obiad: czy coś. Bo późno było, a obiad nawet nie w połowie zrobiony. Tost z sałatą, cycem z kuraka, pomidorem, żółtym serem, ketchupem i almette. Aha, i rzodkiewka zeżarta na sucho :)

Obiadokolacja (o 18:00): danie wyjątkowo niefotogeniczne, ale jakie pyszne... A robiłam pierwszy raz w życiu :) Zrazy zawijane z boczkiem, cebulą, ogórkiem i musztardą, kasza z wczoraj i ogóry :)

O, i tyle. Teraz lecę do króliczków, potem poćwiczyć i lulu, bo jutro na 09:00 do lekarza.

Trzymajcie się cieplutko i do napisania! :*

ula

14 lutego 2015 , Komentarze (22)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień pod względem organizacji był kompletnie do niczego. Wstałam za późno, bo dopiero o 09:40, dopiero o w pół do jedenastej zjadłam śniadanie, a potem chciałam koniecznie do ogrodu, co by początek weekendu nie był leniwy. Wyjrzałam za okno, stwierdziłam, że bez sensu, bo zaraz zacznie padać i postanowiłam poszukać jakiegoś fajnego PVC na podłogę do wybiegu królików, bo kartony to żadne rozwiązanie i te cholery wszystko zeżarły.

No więc pojechałam, poszłam do Bauhausu, znalazłam to PVC, stoję i czekam, żeby mi ktoś doradził. Czekam i czekam... 10 minut... 15... Się w końcu wkurzyłam i poszłam do jakiegoś kolesia, pytam, czy mi może pomóc. "Ale tam na dziale jest dwóch pracowników". "Ale ja tam soję od 10 minut i żaden mi nawet nie śmignął". "Tooopsz... to ja zawołam przez mikrofon...". Usmiechnęłam się swoim najbardziej nieszczerym uśmiechem i wróciłam na miejsce czekać jak pies. Czekałam jeszcze 10 minut. Jak w końcu podszedł gościu, to wyjaśniłam, o co chodzi, czego szukam i w jakim celu. Pan pomyślał, pomyślał, polecił mi laminat i wysłał na drugi koniec sklepu :) Tam z drugim pracownikiem przez pół godziny szukaliśmy jakiegoś środka do zabezpieczenia tego laminatu (w końcu i tak go nie znaleźliśmy), potem się okazało, że ten, który wybrałam leży na samej górze, prawie pod sufitem, więc musiał się jeszcze kopsnąć po wózek widłowy, potem ja musiałam się kopsnąć po zwykły wózek... No ponad godzinę tam byłam. Kupiłam dwie paczki, bo tak mi wyliczyli, wybuliłam prawie trzy dychy, ale facet powiedział, że powinno wytrzymać ze 3 lata, więc chyba się opłaci.

Potem pojechałam do zoofilskiego (jak mówi mój Braciszek :)), kupiłam maluchom dwa nowe tuneliki, bo poprzednie (a jakże) zeżarły, jakieś patyki do chrupania, jakies kolorowe coś z warzyw, co strasznie lubią i ogrooooomną kuwetę dla kota. Bo miały dwie, takie dla króliczków, zestawione razem, ale to wszystko gówno warte, bo były za małe. I jak królik chciał poskubać sianko, to przednimi łapkami owszem, wlazł do kuwety, ale kuper wystawał poza... No bez sensu. I wszystko szło na te kartony. Zobaczymy, czy ta duża coś da, teraz już nie mają szansy jej ominąć :) Gizmo w ramach podziękowania za ciężką moją pracę wygryzł mi przepiękną dziurę w "najlepszych" dresach. Jak to mówi moja Mama: "Nie miała baba kłopotów, to se króliki kupiła...". Podpisuję się pod tym wszystkimi czterema.

Później pojechałam do Ruskich po twaróg. Polskiego nie mieli, więc wzięłam rosyjski, zresztą jaka to różnica. Poza tym złapałam też niebieską Favitę, bo strasznie lubię :)

Wróciłam do domu ze strasznym bólem głowy, zeżarłam tabletkę, wypiłam mini koktajl bananowy, ugotowałam obiad... Wszystko późno. Obiad dopiero o 17:00 :(

Wieczorem poszłam do garażu zobaczyć, czy to trudna sprawa z tym laminatem. W godzinę sprzątnęłam stare kartony, pozamiatałam cały garaż i złożyłam sama tę podłogę! :D A co się nasapałam, najęczałam i - za przeproszeniem - naklęczałam :) Ale zrobiłam i to całkiem sama! ^^ Ślicznie to wygląda :) Teraz tylko muszę szukać na gwałt jakiegoś środka zabezpieczającego przed wilgocią, bo laminat ciągnie jak gąbka.

Ok, lecimy z fotomenu.

Śniadanie: puchate pancakes z sosem bananowo-jogurtowo-owocowo-leśnym :) Z białej mąki, bo nie miałam innej.

II śniadanie (?): bardzo późno, bo dopiero o 16:00: mini koktajl bananowy

Obiad: mielone, puree ziemniaczane i ćwikła z chrzanem :) Takie proste, a takie pyszne :)

Kolacja: też późno, bo dopiero o 21:00 (przez ten laminat): ponad pół kostki półtłustego twarogu z odrobiną dżemu, który był smaczny, ale zupełnie niepotrzebny, bo dawno tak nie wcinałam suchego twarogu :)

I tyle. Teraz lecę jeszcze trochę poćwiczyć, póki nie jest strasznie późno, później kąpiel i do wyrka czytać o komunistycznych Chinach Mao Zedonga, bo mnie ostatnio strasznie fascynuje ten temat :)

Trzymajcie się cieplutko i do napisania! :*

ula

13 lutego 2015 , Komentarze (19)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych w miarę normalnych, ale... No właśnie. ALE.

Wstałam dziś wcześniej, bo E wrócił rano zmęczony i jak się położył, to tak zaczął piłować dechy, że nie było mowy o śnie. O 09:30 już byłam po śniadaniu. posprzątałam trochę, pokręciłąm się niepewnie po mieszkaniu, w końcu powycierałam kurze w dużym pokoju i kogutowi w korytarzu, wypiłam II śniadanie, poleciałam do królików, wróciłam, odkurzyłam, wstawiłam pranie i usiadłam do rosyjskiego. Długo se nie posiedziałam, bo coś koło 14:00 E wyczołgał się z wyrka i koniecznie chciał gadać :)

Od razu więc musiałam go poinformować, że zdałam egzamin z niemieckiej gramatyki ^^ Nie wiem, na jaką ocenę, bo napisali tylko, kto zdał (ponad połowa grupy oblała), ale jestem happy jak nie wiem, tym bardziej, że kompletnie nic na tych zajęciach nie robiłam. Albo rozwiązywałam zadania z angola albo czytałam o wampirach pod stołem... Tak że tego :D Teraz pełną para mogę pisać licencjat :D

Zrobiłam obiad, posprzątałam po sobie, coś tam posiedziałam na kompie i w końcu zdecydowałam się pojechać do ogrodu. A tam... niespodzianka. W miejscu, w którym normalnie zawracam stoi centralnie na środku drogi jakiś samochód. Godzina 16:30, biały dzień, ruchu co prawda jak na lekarstwo, bo to polna droga, ale mimo wszystko, sporo ludzi ma tam ogródek. Nic to, zaparkowałam koło naszego i tak jak zaplanowałam, polazłam na spacer wzdłuź ogrodów. Zbliżając się do tego samochodu usłyszałam, że chodzi silnik, ale w środku nikogo nie widać (jestem ślepa jak kret, ale nie aż tak...). Podchodzę bliżej, a że musiałam przejść w odległości jakichś 50 cm od niego, odruchowo luknęłam do środka. Moim oczom ukazał się następujący obrazek:

Na wpół rozebrana panienka, wpatrzona we mnie z mieszanką niepewności i strachu, leżąca (?) na brzuchu na rozłożonym do tyłu siedzeniu pasażera, a na wysokości jej ramion męskie kolana w opuszczonych częściowo jeansach... Znaczy koleś chyba jakoś leżał pod nią czy częściowo pod nią... Nie wnikałam. W każdym razie znajdowała się na wysokości zadania. Poszłam stamtąd jak zmyta. No żesz kurwa mać. Ja rozumiem, że karnawał w DE, że wszyscy ze wszystkimi i w ogóle to ja nie mam nic do seksu w samochodzie, ale w biały dzień na środku drogi?!

Oblukałam nasz ogródek, wzięłam piłę (a mogłam podejść z tą piłą, zapukać w okno i zapytać, czy chcą zagrać w grę... Odechciało by im się głupich pomysłów na przyszłość) i z dziwnym uczuciem wróciłam do domku. Znowu nakarmiłam króliki, pozamiatałam garaż, przyszłam na górę, pobyłam trochę z E... No cały dzień coś się dzieje.

Połaziłam sobie trochę po blogach kulinarnych, co kiedyś przecież uwielbiałam, a teraz się tylko nakurwiłam, bo to wszystko takie wymyślne, że głowa mała. poza tym po ostatnich nieudanych eksperymentach z kurakiem nie bardzo chce mi się wypróbowywać nowe rzeczy.

Nic to, lecimy z fotomenu.

Śniadanie: kanapka z tuńczykiem w sosie własnym (chyba zacznę kupować ten z olejem, bo ten nagle wydał mi się ohydny, chociaż wcześniej lubiłam) i druga z mielonką drobiową, zresztą polską :) Wiecie, te małe aluminiowe puszeczki nafaszerowane wszystkim, tylko nie mięsem ;) nic nie poradzę, że sobie czasem lubię rzucić takie coś na kanapkę :) Plus tradycyjnie ketchup.

II śniadanie: tradycyjnie koktajl bananowy, z 2 łyżkami płatków i chyba nawet jakieś orzechy się zaplątały.

Obiad: w zasadzie powtórka z wczoraj: reszta makaronu z grzybami, wegański kotlet z kapuchy i zielona surówka z sosem koperkowym.

Podwieczorek: jogurt sojowy zblendowany z brzoskwinią. I wiecie, co Wam powiem? Nie miał nic, ale to absolutnie NIC ze kupnymi jogurtami brzoskwiniowymi. No kopletnie inny smak, aż nie mogłam się nadziwić.

Kolacja: jajecznica z dwóch jaj z mlekiem, parówką i resztką surówki z obiadu.

Chyba z godzinę dodawałam ten cholerny wpis, bo przecież obrazki się nie chcą wgrywać :/

Tak. Co do ćwiczeń, to wczoraj było 15 minut aerobiku z TV Morąg i jakieś 10 minut ćwiczeń na ręce z Rebeccą Louise. Próbowałam zrobić jeszcze boczki z Tiffany, ale co zacznę, to łapie mnie tak potworna kolka, że nie idzie wytrzymać. Nie wiem, czy dzisiaj coś poćwiczę, nie chce mi się szczerze mówiąc, trochę dzisiaj poskakałam mimo wszystko... A, zobaczę.

Wam tymczasem życzę miłego wieczorku i do napisania!

ula

12 lutego 2015 , Komentarze (18)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień zaliczam do kategorii "Normalne" :) Żadnych sensacyjnych przygód, żadnego sensacyjnego żarcia (chociaż mój koktajl bananowy nadal powala mnie na kolana ^^), nuda, nic się nie działo, przerwa jakaś czy co...

Pogoda była za to przecudowna. Świeciło słoneczko i wydawało się, jak gdyby zaraz miała przyjść wiosna. Z tej radości kupiłam bukiecik podwiędłych tulipanów (co za idiota wsadza w markecie kwiatki do doniczki bez wody..?), które lekko podcięte od razu odżyły w moim wazoniku i wyglądają uroczo :)

O 14:00 pojechałam do małej na angielski. Nie chciało mi się nic nowego przygotowywać, a że ona i tak jest dość oporna na naukę, to po prostu przemłóciłam ją z tego, co już robiłyśmy. Ja nie wiem, czy te niemieckie nastolatki są jakieś tępe czy o co chodzi, no ale żeby po pół roku korepetycji nadal nie potrafić rozróżnić present simple od p. progressive (kiedyś continous), nie mówiąc już o takich "cudach" jak past simple czy progressive... No rozpacz. I to nie ona jedna, wszystkie mają z tym problem. Ale to już nie moja brocha, tylko zadanie rodziców przypilnować, żeby ona też sama coś robiła. W tym tygodniu dostanie ode mnie tego typu zadanie mailem - powiedzmy 15 pytań w różnych czasach, na które będzie musiała poprawnie odpowiedzieć. I słówka, bo co z tego, że ja jej te słówka zapisuję, skoro ona się ich nie uczy jak nie każę? A mnie jednak zależy, żeby coś z tego angielskiego czaiła :)

Mniejsza z tym. Uzyłam dziś po raz pierwszy nowego szamponu i muszę powiedzieć, że od razu przestałam się drapać. To znaczy po dyńce, bo plecy i ręce ciągle dają o sobie znać mimo kortyzonu...

Dobra, dość nudzenia, lecimy z fotomenu.

Śniadanie: kromka chleba z margaryną, trochę sałatki gyros i 2 mandarynki (bo jedną "dożarłam" po śniadaniu :))

II śniadanie: koktajl bananowy zblendowany z 3 łyżkami płatków, bo nie miałam energii (pewnie przez to, że wczoraj jadłam mało węgli)

Obiad: zmontowany na szybko, bo przez te korki nie miałam czasu na wielkie gotowanie. Makaron razowy z grzybami (ze śmietaną orkiszową zamiast zwykłej, żeby nie było suche), mój ulubiony kapuściany kotlet i znów sałatka gyros :)

Podwieczorek: taki pseudomus z mango i jogurtu sojowego. Mus, bo tego jogurtu było mało :)

Kolacja: zgadnijcie :) Sałatka gyros (resztka) i por zmieszany z jakimś sosem, chyba francuskim. Był ohydny :) E mnie zabije, już dzisiaj piszczał, że znowu śmierdzę czosnkiem (nie może zrozumieć, że to moja tajna broń przeciw wampirom!), a teraz jeszcze będę capić porem... Sorry za uwaloną miskę, ale już mi się nie chciało przekładać dla jednego zdjęcia :)

A propos zdjęć - znowu się bujam z aparatem. Widać jakąś różnicę? Bo mi się nie chce samej porównywać :P

Na koniec postanowiłam wrzucić akcent muzyczny - fińską(!) piosenkę, od której nie mogę się uwolnić. Ni cholery nie rozumiem, o co kaman, ale muzyka jest fantastyczna, tak że polecam :)


Idę se poćwiczyć (wczoraj nic nie zrobiłam), potem do króliczków i lulu.

Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

ula

11 lutego 2015 , Komentarze (19)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych kompletnie zdezorganizowanych. Wstałam późno, bo o 09:30 (zaplanowałąm sobie, że wstanę o 09:00), bo wczoraj jakoś długo nie mogłam zasnąć. Zjadła śniadanie, posiedziałam przy kompie... posprzątałąm trochę, poszłam po zakupce. Z tymi wszystkimi siatami, wesoło wystającym z reklamówki porem i mniej wesoło przylepionymi do czoła mokrymi od potu włosami (tak się cholernie zgrzałam, bo na dworze pizgało, a w tych wszystkich sklepach 30+) polazłam jeszcze do fapteki. Potrzebowałam kortyzonu, gdyż albowiem jak co roku powróciła do mnie ukochana wysypka. Drapię się wszędzie. Zaczęło się na zgięciu łokcia, teraz przeszło na całe ciało prawie. Przez kilka lat cierpiałam na atopowe zapalenie skóry (podobno, bo z całą pewnością nie stwierdzili) i chociaż w zasadzie E mnie z tego wyleczył (a nie ci cholerni lekarze), to czasem, szczególnie zimą i jesienią, mam nawroty. Krótkotrwałe bo krótkotrwałe, ale zawsze. Szlag mnie trafia, bo siedzę i się drapię, a im bardziej się drapię, tym bardziej swędzi. Alergii u mnie brak, bo badałam. Ot, jak nie urok to sraczka.

No ale wracając do fapteki. Poszłam i mówię, że ten kortyzon. To mi babka zaczeła opowiadać o wadach kortyzonu (z których to wad doskonale zdaję sobie sprawę, ale co ja poradzę, że tylko to pomaga?) i żeby do dermatologa. No mało się w głos nie roześmiałam. Latami, całymi latami biegałam jak ze sraczką po lekarzach i tylko byłam coraz uboższa w kasę, bo se przecież eksperymenty na mnie przeprowadzali. Więc dała mi ten kortyzon (bez recepty, 0,5%, ale mocniejszy mi niepotrzebny, bo wiem, że to za kilka dni przejdzie), a do tego jakieś próbki kosmetyków na AZS - jedną (a właściwie dwie) z La Roche-Posay i jedną z Dermasence.

To duże z prawej to szampon.

A tak się to z LRP prezentowało w środku:

Jedno to jakieś łagodząco-myjąco-dezynfekujące, a drugie jakieś natłuszczająco-łagodzące. Będę wypróbowywać, a co! Jeszcze jak za friko dają... ;)

Poza tym chciałam Nizoral, bo poza tą wysypką mam od niedawna... łupież. I to taki, że niech go cholera. Znikąd się wziął. I mój superultramegahipernowoczesny szampon anty z inteligentnymi granulkami, z których każda ma wyższe wykształcenie nie pomaga. No to dawaj mnie wypytywać, co to za łupież... Dziewczyny, pół godziny tam byłam, zgrzana jak pies, a za mną kilometrowa kolejka :) W końcu kupiłam jakiś tam szampon i będę od jutra wypróbowywać. I tak we wtorek mam iść do lekarza, bo oprócz swóch wymienionych wyżej doległości mam jeszcze niedającą się leczyć aftę, czy ki ch... I też już facet wszystkim próbował, i kortyzonem, i nystatyną - nic. Wtedy go zapytam i o ten łupież i o tę wysypkę - bo może to wszystko razem trzeba leczyć? Tak że fajnie mam... I żebym ja jeszcze nie dbała o higienę, ale dbam jak cholera. Mam nawyk mycia rąk co 10 minut... Wiem, że to za często, ale właśnie się boję bakterii i brzydzę sie ich :)

Dobra, koniec tych ohydztw. Lecimy z fotomenu.

Śniadanie: dwie kanapki z pełnoziarnistym chlebem. Jedna z tą dziwną mielonką z indyka, a druga z wegańskim chorizo. Obie suche jak jasna cholera, ale to wina tego głupiego chleba.

II śniadanie: późno i nie było czasu robić zdjęcia. Koktajl bananowy.

Obiad: sałatka a l gyros z kurczakiem. Mało fotogeniczna, ale pyszna ^^

Podwieczorek: sojowy jogurt naturalny zblendowany z mango i odrobiną miodu.

Kolacja: resztka zupki z wczoraj i pół jabłka, też z wczoraj :)

Mało węgli, ale i ruchu było dzisiaj mało :)

Co do ćwicze ń, to wczoraj zaszalałam - ponad pół godziny! (jak na mnie to dużo ;)). Mianowicie zrobiłam rozgrzewkę z Mel B i dwa odcinki domowego aerobiku z Morąg TV :) A się fajnie po tym czułam :)

Nie wiem, czy dzisiaj coś ruszę, nie bardzo mi się chce. Niby miałam cały dzień coś do roboty, ale szału nie było i tak się... nijako czuję :)

Wam tymczasem życzę miłego wieczorku i do napisania!

Ula

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.