Jest wpół do trzeciej, a ja właśnie skończyłam pisać. Dziecko choruje, mąż a to do pracy, a to na kurs, a to próba zespołu. Ja w domu, pracuję na okrągło. W niedziele cały dzień z dzieckiem w domu, bo chore. W poniedziałek, jakiż luz, poszłam do sklepu po zakupy. Dziś znów w domu z dzieckiem - bez powietrza. Urwanie głowy - tyle mam pracy.
Syf w domu, bo mój mąż palcem nie kiwnie jak go nie pogonię. Nie widzi. Sprzątam wieczorem kuchnię, wchodzę rano jest bajzel - M. robił sobie kanapki po pracy. Deska, nóż, łupinki po cebulce, talerze, okruszki, wszystko rozwalone. Czy tak ciężko po sobie ogarnąć? Siedem lat tłumacze. Jak grochem o ścianę.
Czy wyłażące z łazienki pranie nie jest dostatecznym powodem by nastawić pralkę? Koniecznie muszę paluchem pokazać.
Czasu dla siebie nie mam. Ani chwili. Jedzenie - nawet nie myślę o diecie, bo nie wiem, co na tej diecie jeść powinnam. Siłownia - wybieram się wiele dni. Martwię się, że jak wyjdę z domu, to zawale pracę. Pracować nie mam siły, bo ileż można tak w czterech ścianach.
Jak to wszystko zorganizować? Jakieś rady? jak tak dalej pójdzie, to zeświruję. O tyciu nie wspomnę.