Tydzień był zawrotny i nie bardzo miałam kiedy pisać, dzieje się. W pracy, w domu bo koniec semestru i mnóstwo prac klasowych i chłopców trzeba było przepytywać coś tłumaczyć itp. Dwa przedpołudnia w szpitalnych poradniach z mamą. Kilka wyjazdów do klientów, kilka spotkań w biurze, dużo rozmów, robienia zdjęć, planów, obróbki...
Dietowo w miarę. Czasu na zdjęcia nie miałam co do regularności też kulała. Aktywność była ale nie tyle co bym chciała. Muszę się poprawić. Sprawdziłam płatki owsiane, lata ich nie jadłam bo od nich tyłam. W tym tygodniu zrobiłam je sobie, 40 g z odżywką białkową i skyrem, żeby białka sporo było. I co? Standard, cały dzień po nich napady głodu, wilczy apetyt. Nadal mi nie służą. Grzeszki też były nie powiem, ale w limicie, więc rozpaczać nadmiernie nie będę.
A teraz podsumowanie 10 dni (teraz co tydzień będę takie robić).
10 dni temu, moja waga z analizą składu ciała mnie nie poznała, ręcznie musiałam w aplikacji wagę nanieść aby mnie zidentyfikowała ;D Mam świadomość, iż byłam wtedy nabrzmiała, opuchnięta z zatrzymaną wodą.
Po 10 dniach - 3kg mniej w tym 1,21 tłuszczu mniej - tak przynajmniej waga wylicza.
Masa mięśni szkieletowych spadła mi o 0,6 kg... Dobrze, że mięśni u mnie dostatek ale... ale...
Czyli reasumując - 3 kg. w tym 1,21 tłuszczu, 0,6 kg mięśni a reszta pewnie woda i inne dziwne rzeczy ;) .
Z tego ponad kilograma tłuszczu się cieszę.
Tutaj się plasuję odnośnie tłuszczu w organizmie:
A tutaj odnośnie mięśni:
Na słodycze nadal mam ochotę, jestem zmęczona. Muszę zacząć cukier mierzyć, kiedyś miałam problemy ze zbyt wysokimi spadkami. Za to spać bym mogła i spać...
Miłego weekendu (u mnie malowanie klatki schodowej i ściąganie ozdób świątecznych)...