Dostałam plan diety
i jestem lekko rozczarowana. Siedzę i zmieniam...
Kolejny come back - tym razem ostatni
Właśnie przejrzałam swoje wpisy sprzed - UWAGA! - pięciu lat!!! To już tyle czasu walczę z nadmiarem kilogramów. Rozpoczęłam rok po pierwszym porodzie, w międzyczasie urodziłam drugą córę i bal zwany dietą rozpoczął się od początku.
Nie powiem, były w ciągu tych pięciu lat dwa spektakularne sukcesy - jeden po Dukanie (mimo sukcesu - dojrzałam i odpuściłam). W 2012 r. nabrałam rozumu i poszłam do dietetyka. Odchudzanie trwało 4 miesiące. Schudłam prawie 9 kilo. Dieta smaczna, dopasowana do moich preferencji, trybu życia, trybu pracy...Wszystko byłoby super - gdyby nie czas, gdybym mogła z automatu mieć listę zakupów w komórce :-) i gdybym miała więcej czasu na wizyty...
Obecnie jestem w połowie drogi do powrotu do wagi sprzed dietetyka (72,5) i postanowiłam ostatni raz dać szansę sobie i Vitalii.
Co będzie? Zobaczymy :-) przede mną sporo zmian w najbliższym czasie więc może trzeba iść za ciosem :-)
Nie wiem ile uda mi się tu wynotować. Mam jednak nadzieję, ze suwak będzie sie przesuwał we właściwym kierunku :-)
8 min abs
Miał byc fitness z koleżanką. Nie wyszło. Wybieramy się już od kwietnia - jak sójki za morze :))
W związku z tym faktem zabraliśmy bobasa na wycieczkę rowerową. Zrobiliśmy chyba z milion kilometrów co wydatnie czuję dzisiaj w moim szacownym siedzeniu.
Po powrocie postanowiłam (zachęcona lekturą forum) zrobić jeszcze 8 min abs. I TRAGEDIA! Kark mnie bolał niemiłosiernie, mąż denerwował (się zrobił trener fitness nagle!) ale - nie poddam się i będę próbować codziennie! Najlepiej chyba jednak rano - jak osobisty trenejro i bobas jeszcze drzemią... dziś jednakowoż nie udało mi się wcześniej wstać ..
Dobrze, że doba ma 24 H :D
Wracam :)
do diety po wakacyjnych wojażach.
Nie jest źle, jestem zdeterminowana :)) Zmieniłam troszkę ustawienia w stosunku do poprzedniej diety i mam nadzieję, że będzie mi łatwiej, no i bardziej efektywnie bo w połączeniu z jazdą na rowerze i fitnessem przynajmniej raz w tygodniu.
Wiem wiem, nie jest to zapewne oszałamiająca ilość ruchu, jednakże w porównaniu do osiadłego trybu życia jaki prowadziłam ostatni czas - jest postęp :)
Ciężko również posiadając w domu wymagającego urwisa wygospodarować wiele czasu tylko dla siebie :) ale, skończył się urlop, trzeba wracać do pracy - nie tylko tej zawodowej :D
Przerwa
Chwila przerwy w diecie. Niestety. Nie na własne życzenie, a jedynie spowodowana zwększoną ilością wyjazdów.
Na szczęscie już po majówce. Udało mi sie nie przytyć więcej niż 1 kilogram. A to na prażonym syrze z hranolkami a tatarską omacką naprawdę spory sukces. Na szczęście było też sporo ruchu, spacery po tatrzaskich miejscowościach, Słowackim Raju i całodzienne moczenie się w termalnym aquaparku. Chyba dzieki temu nie przytyłam stu kilo :D
Następny wyjazd to dieta śródziemnomorska, więc waga nie powinna zmienić się zasadniczo.
W diecie Vitalii mam urlop do 11 maja. Ale zaraz potem........... :-)
0,5 na minusie.... i rzecz o koktailu
witaminowym...
Powinno być niby więcej, ale w minionym tygodniu z uwagi na ogromna liczbę gości w domu miałam niemałe problemy ze ścisłym trzymaniem się doety no i z ćwiczeniami.
W dniu dzisiejszym powinnam dostać już zamówioną na allegro wagę kuchenną więc też łatwiej będzie trzymac się przepisów :-)
Niemniej jednak, najistotniejszy jest fakt, że mija depresja wczesnowiosenna. Robi sie coraz piękniej na dworze, pochowałam do szafy zimowe płaszcze i buty... i zaczyna wracać werwa i zapał do życia, pracy, diety! :-)
Na dodatek - optymistycznie stwierdzam, że dziś już piątek i.... jeszcze tylko kilka godzin i weekend! :-)
Zabawne mam dzś drugie śniadanie... koktail witaminowy robiony z selera naciowego, jabłka, pomidora, cytryny i wody mineralnej. Wygląda conajmniej jak............. a na dodatek... nie miałam jak go przetransportować do pracy, zatem pożyczyłam od panny Zuzanny bidon ze słomką.... i siedzę sobie teraz i.. pociągam.... :D
Pierwsze sukcesy :-)
Pierwszego dnia diety - w poniedziałek - waga wskazywała 70 kg
Dziś ważyłam się o tej samej porze, tak samo (nie)ubrana i otrzymałam 3-krotny wynik 68,2.
Czyli...
Jest postęp :-)
W talii również ubył centymetr :-)
I to wszystko pomimo wczorajszych nachos w kinie :D
tak czy siak - jednego dnia trzeba sobie odpuścić, bo człowiek całkiem by zgłupiał :-)
Niby to 1,80 w dół. Pewnie straciłam sporo wody. Wiem, że muszę zabrać się bardziej do ćwiczeń, by zamiast ubytku wody był ubytek tłuszczu.
Gdzie ta wiosna?
Nie miałam mocy wczoraj ćwiczyć. Grypa stąpa mi za plecami już drugi tydzień i próbuje mnie dopaść. A ja usiłuję dobrnąć do weekendu.
W związku z kiepskim wczorajszym samopoczuciem zaplanowanych cwiczeń w dniu wczorajszym nie było. Postaram się nadrobić :-)
Mocne postanowienie - rozwód ... z wagą.
Obiecałam sobie wczoraj, że będę się ważyć faktycznie zaledwie raz w tygodniu. Mam nadzieję wtedy zauważać postępy. Odkąd bowiem postanowiłam zrzucić "parę deko" waga stała się moją ulubioną przyjaciółką... moją i panny Zuzanny.
(Ileż śmiechu jest gdy maluch wchodzi na wagę i kręci się w kółko trzymając się pod boki)
Poza tym muszę stwierdzić, że wczorajszy obiad w postaci zupy selerowo-porowej z kurczakiem i fasolki szparagowej z pomidorami był naprawdę smaczny!
I naprawdę kiepsko z ćwiczeniami - staram się, ale... jak człowiek regularnie nie rusza 4 literami to potem pozornie łatwe ćwiczenia sprawiają trudność. No i motywacja słabnie. Zastanawiam się nad "poceniem w grupie" - czyli jakichś zajęciach fitness. Pytanie tylko - kiedy ja znajdę na to czas?