Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zawsze byłam "normalna" tzn ani chudzinka, ani pączek- taka sobie-ot 60 kg. Zaczęłam chorować na tarczycę i w pół roku zarobiłam 26 kg.A potem jeszcze rzuciłam palenie... Wszystko jasne, prawda ?Ale chcę to zmienić i zmienię ! :-) Pozdrawiam Ania.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 49486
Komentarzy: 476
Założony: 22 stycznia 2012
Ostatni wpis: 15 października 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ania961

kobieta, 53 lat, Gliwice

163 cm, 85.40 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 stycznia 2016 , Komentarze (6)

Ten tydzień upłynął mi pod znakiem latania po lekarzach." Latania" to w tym wypadku spory eufemizm. Bo choroba wróciła   i zaatakowała stawy- konkretnie kolanowe i to oba. Poruszam się jak skrzyżowanie staruszki i robocopa, bo kolana słabo i mega- boleśnie się zginają. Nienawidzę tego. Emocje w związku z tym były mocno do d***. Postanowiłam nie iść na chorobowe, postanowiłam funkcjonować jak najnormalniej się da, jak długo się da. No i utrzymuję się w mocnym postanowieniu gubienia tego sadła. Ono też dowala swoje tym moim biednym kolanom. Już 2,2 kg udało mi się pożegnać- co jest super osiągnięciem , mając na uwadze, że właściwie się nie ruszam. Ostatniego tygodnia straciłam 1,4 kg- a wczoraj do pracy musiałam pojechać taksówką! Dziś ćwiczyłam pilates- całe 16 minut. Hehe, cwiczeń parterowych niestety nie byłam w stanie wykonać jak należy. Ale pojawiła się we mnie taka mała iskierka, że będzie lepiej, że poczuję się znów ok i dobrze we własnej skórze.  Gdzieś tli się ta wątła nadzieja, że do wiosny stanę na nogi i wrócę do formy. Czuję się lepiej, choć znów wykręciłam się z urodzin przyjaciółki w klubie, więc nie na tyle dobrze. Ale z moimi kolanami to sredniotak do klubu.

2 stycznia 2016 , Komentarze (5)

Pierwsze koty za płoty. 1,2 kg za mną. Przed chwilą zobaczyłam, że od końca maja przytyłam 12 kg. Nie wiem nawet jak to się stało.... Na razie nie kombinuję specjalnie co by nie przekombinować. Dieta Vitalii idzie ok. No cóż, to dopiero 2-gi dzień. Dużo zamienników w razie gdybym czegoś w lodówce nie miała. Na pierwsze dziesięć dni zrobiłam rygorystyczną listę zakupów co do diety - potem myślę jakoś ogarnę się z resztą.  Zaraz spróbuje pilates może i stretching. Tylko kolano jakoś owinę. Nie mam pomysłu jak to przeskoczyć. Liczę, że gdy stracę parę kilo wrócę do jako takiej formy. Na ten moment kuleję chyba od miesiąca, zero kucania. klękania, skoków, skręceń. A największy ból chyba jest ... w łóżku. Ma ktoś jakiś pomysł? Ani na boku, ani na plecach....Ból mnie wybudza- mój plan na styczeń- udam się do jakiegoś dobrego specjalisty. Nie mogę sama sobie z tym poradzić od dwóch lat. Bez ruchu trudniej schudnę...Potrzebuję tej nogi...Sylwestra spędziłam w grupie znajomych. Ludzi, którym nie przeszkadza moja waga i moje gabaryty, którzy jednak wspierają mnie w chudnięciu i cieszą się każdym moim sukcesem. Ostatnio trochę się odizolowałam, ale muszę to zmienić i naprawić. Jeszcze nie czuję zapału do tych wszystkich zmian, jeszcze nie potrafię czerpać z tego satysfakcji i radości- ale podchodzę do tego zadaniowo. Na teraz musi mi to wystarczyć. 

29 grudnia 2015 , Komentarze (5)

Dziewczyny, powiem szczerze zawstydziłyście mnie. Szczytem odwagi było dla mnie ponazywanie mojego obecnego stanu tzn "d**a wołowa", wpis do pamiętnika ( a może nikt nie zauważy). Ile wcześniej było wpisów pt "biorę się" i co? i nic. Mam to co mam czyli ponad 90 kg. Ale kochane jesteście, wiecie? Kiedy sięga się dna i dostaje się tyle szturchnięć z kierunkiem właściwej drogi , nie da się tego pominąć. Zawsze umiałam wszystko sama. Dietę układałam sama, ćwiczyłam sama, często zdawało to egzamin. Dziś nie mam nawet planu na siebie, więc skorzystałam z pomocy- Vitalia smacznie dopasowana. Po raz pierwszy, choć lata tu jestem, ale ostatnie dwa dni siedziałam i myślałam nad tym co mi wszystkie napisałyście. Ja nie chcę tak wegetować, wstydzić się siebie, nie móc nawet pomalować paznokci u nóg, bo mi brzuch przeszkadza. Mam 44 lata, a czuję się i wyglądam na 60! Ważę najwięcej z mojej rodziny, więcej, niż mój schorowany tato z cukrzycą. Dziękuję Dziewczyny, Jak ja nawalam, to na Was mogę liczyć. Chciałam Grupci napisać wczoraj coś  mądrego, by dostała takiego kopa jak ja od Was- nie umiałam- tak beznadziejnie się z tym wszystkim czuję! Grupciu, walczymy obok siebie już kilka lat i wiem, ze wstaniesz, otrzepiesz się i pójdziesz dalej. Ale zrób to szybko, jak najszybciej, nie tkwij w takim stanie jak ja, bo kilogramy lecą, a siły na zmiany coraz mniej.

27 grudnia 2015 , Komentarze (30)

Chyba czas ponazywać wszystko to co się dzieje. Jojo? Obżarstwo? Leki? Choroba? Pewnie wszystko po trochę. Ale nie ma to chyba znaczenia na dziś. To, ze apetyt mam niemiłosierny- to widzę, to, ze podjadam wszystko co chcę i to właściwie w sposób ciągły tego również nie da się nie zauważyć.  Żołądek rozciągnięty do granic. Ponieważ od wakacji złapałam ok. 10 kg łatwo mi zauważyć zmiany postępujące wraz ze wzrostem wagi.

Po przekroczeniu 80 kg znów ocierają się mi uda, tak cieszyłam się z komfortu, kiedy to zwalczyłam.

Ok 85 kg odzywa się uraz kolana- przez połowę grudnia właściwie kuleję, moje kolano wyłącza jakąś większą aktywność.

Dojście do 90 kg - no tu już odzywa się reszta stawów- Bolą przy chodzeniu. Ból stawów powoduje spowolnienie chodzenia.

 Jeśli chodzi o leki na tarczycę, wydaje mi się , że przyjmuję ich za mało (logiczne, skoro to mnie jest więcej), a to również może przyspieszać tycie.

No i cała reszta.

Nie dbam o siebie pod względem ubioru- część rzeczy jeszcze sprzed pół roku wylądowało na półce. Nastrój mi siadł i tak już jest chyba od października. Mniej spotykam się ze znajomymi, ostatnio dzwonili, czy żyję w ogóle.

Dół, depresja, poczucie porażki....

20 listopada 2015 , Komentarze (4)

Niby człowiek  zna siebie i czuje. A jednak czasem błądzi. W skrócie opiszę. Jak wspominałam jestem po wycięciu tarczycy, więc jej po prostu nie mam. Biorę w związku z tym wysoką dawkę hormonu 200 mg. Udało mi się dwa lata temu fajnie schudnać 16 kg i utrzymać wagę przez ponad dwa lata. Ale z wiekiem człowieka różne się dolegliwości przyczepiają.I tak zaczęłam wiosną leczyć nadciśnienie. I tak sobie wymyśliłam, ze trochę zejdę z hormonów (3x100, 4x200 ) (bo one są najbardziej winne tej sytuacji). No to teraz mam. W maju ważyłam ok. 78-80 kg dziś 87-88,5 nawet zobaczyłam wczoraj na wadze.Zauważyłam co prawda, ze zmęczona bardzo jestem od jakiegoś czasu, ale magisterka, własna firma, stresy w pracy- każdy by był zmęczony. Na zdjęciu do dyplomu jakieś takie zapuchnięte oczy mi wyszły, no ale co tam, wiek i zmarszczki mogę przecież już mieć, może jakiś lifting czas zrobić? Wczoraj zrobiłam badania TSH- wyszło 9. Kto wie o czym mówię, wie też , że jedząc liść sałaty dziennie będę tyć . A ja na dokładkę nie jadłam znacznie więcej niż liść sałaty. Fatalnie mi się to pisze, bo brzmi jak tłumaczenie się  alkoholika, żarłoka i tak dalej. Zwalam na chorobę. Ale lepiej się czuję, bo wiem co robić. Bo tę sytuację mogę opanować. A zresztą jaka ja głupia jestem swoją drogą. No cóż. Dziś już wróciłam do starej dawki. Kilka tygodni i wszystko wróci do normy. 

15 listopada 2015 , Komentarze (6)

Co jest grane? Coś muszę robić źle! Znowu przybrałam . Miałam się pochwalić spektakularnym spadkiem, a tu d***! Niestety nie ma się co pieścić ze sobą jak babcia z łobuzem. Bo będę tyć i tyć, zamiast chudnąć. Żelazny rygor dietetyczny, nie a na to innej rady! Dwa lata temu przyniosło to skutek, teraz też się uda. Powrót lunchboxów. Za późno wracam z pracy i kursu, żeby zostawić wszystkie kalorie na wieczór. Pieczywo, makaron, ryż, ziemniaki OUT! 

13 listopada 2015 , Komentarze (3)

Przedwczoraj moja córka zapodała dywanówki Gacką 3 sztuki, Lewandowską 1 sztukę, a potem cardio Primavera. Wieczorem poszłyśmy jeszcze koleżankami na basen.Efekt? Wczoraj miałam takie zakwasy, że nie mogłam się w łóżku obrócić. A dzień był intensywny (praca, formalności do kursu na prawko,latanie po mieście, do 20:30 kurs, a potem jeszcze Zusy klientów wysyłałam do 1 w nocy). Dziś już nieco lepiej, ale po pracy umówiłyśmy sie z młodą na shoping i do kina- wyciągnęła mnie na Listy do M. Z jedzeniem, mało poukładane w tym trybie mam, ale uważam na to co pcham do paszczy 1500 kcal nie przekraczam. Jutro tez mam zapowiedziane dywanówki. Matko, oby te męczarnie przyniosły oczekiwany efekt. Jutro spotykamy się w kilka koleżanek opić nasze obrony.Więc raczej o diecie myśleć nie będę tego wieczora, ale rzucać się na żarcie nie mam w zwyczaju ( ja jestem raczej typem dokładkowca , wiec niby jem mało... ale ciagle). Przyszły tydzień będzie dla nie mega ciężki. Kursy na prawko, a muszę pozamykać podatki we wszystkich firmach. Już teraz jestem mega zmęczona, oczy mam tak czerwone, że zrezygnowałam z soczewek na rzecz okularów. No niestety, jak byłam młodsza byłam bardziej wytrzymała w pracy. Jeszcze mam ISo w firmie. Ale zacisnę zęby i dam radę jak zawsze dawałam. Jutro ważenie i mierzenie. Ciekawe co mi się objawi na wadze. Udanego weekendu dziewczyny!

11 listopada 2015 , Komentarze (4)

Niech ten wpis będzie dla mnie formą terapii, symbolem zamknięcia starego i wejścia w nowe.Chyba dobrnęłam po wielu latach do punktu, w którym powinnam być już dawno temu. Poczułam patrząc na mój dawny związek, że ani minuty dłużej, ani jednego kompromisu więcej. I nie jest to chwilowy stan na skutek jakiegoś działania z zewnątrz. Tylko wewnętrzne przekonanie. W końcu po wielu, wielu latach jestem otwarta na nowe! Zawsze uważałam za jedną ze swoich zalet - cierpliwość. Dawała mi ona zawsze napęd do tego, by nie zniechęcać się z byle powodu.Jednak teraz podziałała ona na moją niekorzyść.Historia wlecze się od lat,  R. jest blisko nas bo mamy córkę i mieszka blisko, nie jesteśmy razem po akcji sprzed dwóch lat, ale pozwalałam mu być "przyjacielem rodziny". Dopiero zrozumiałam jaka to jest dla mnie pułapka. Ogranicza mnie, a raczej stawiam sobie sama ograniczenia w głowie uwarunkowane nim, ( zapytam się go, a może ma ochotę iść z nami, nie pójdę do kina ze znajomymi, bo może on chce, itd.) .  Nie łączy nas chemia, nie  łączy sex, nie ma między nami wymiany myśli, każde z nas ma swój świat.Wyjazd z nim i paczką znajomych do Grecji, obnażył jak bardzo nie ma szacunku do mnie i tego co jest dla mnie ważne. Jest lekceważący do bólu- usłyszałam niedawno nawet "kim ty właściwie jesteś? nikim" NAsza córka ma 12 lat i też to widzi,  Otóż to, zawsze traktował mnie jak "nikogo", a ja miałam skrupuły jakieś dziwne, bo ojciec, bo tyle lat, bo jest bezradny.... Potem każda impreza , a właściwie jego zachowanie po niej potwierdzało to. Jak ja chciałam na czymś takim budować poczucie własnej wartości. Niemożliwe! Nie chcę go w swoim życiu. Miałam wyrzuty sumienia, że moja córka (podobnie jak i syn) wychowuje się w domu niepełnym. Ale dysfunkcyjny staje się on dopiero wówczas gdy tatuś jest w pobliżu. 

Tyć zaczęłam jak zaczęłam chorować. W pół roku złapałam ok. 30 kg. Było to jakieś 7-8 lat temu.Czułam się jak godzilla, kiedy każda spotkana osoba czuła się w obowiązku poinformować mnie jak bardzo się zmieniłam. Potem czas choroby, leczenia, zepchnęłam temat tuszy na bok, bo inne sprawy były ważniejsze. Potem studia, znów coś ważniejszego, a właściwie to zawsze była wymówka, nie oszukujmy się. Dwa lata temu gruchnęła  mi na głowę informacja, że mój partner ma od półtora roku romans. Praktycznie na dwa tygodnie zamknęłam się w domu, nie mogłam oddychać, zrozumieć, tu z Vitalią wracałam do życia. Ćwiczenia i dieta, to były jedyne rzeczy, nad którymi miałam wtedy kontrolę. Schudłam wtedy ok 15 kg. Film "Nigdy w życiu" IDEALNIE pokazuje nasz ówczesny związek i relację. Judyta i jej mąż przed rozwodem- to ja i R.!!! Tylko, że ja nie ruszyłam z kopyta jak ona. Oczywiście mam na koncie więcej sukcesów osobistych, kiedy nie jesteśmy razem, niż przez cały nasz związek, ale jeszcze nie skupiłam się na 100 %. Nikt nie pozbawia mnie tak pewności siebie jak R .Samoocena leci na łeb na szyję, staję się niezdecydowana, niepewna siebie. Takiej siebie nie lubię. Mam takie plany, że dużo mam do zrobienia w najbliższych miesiącach. A o mnie uwstecznia, blokuje... Nie czuję się sama. W ostatnich latach okazało się, że mam wokół wielu sprawdzonych przyjaciół. I rodzinę. ..

Ufff!!! No to pożegnanie mamy z głowy. Teraz przepis na ciasto  :-)

Składniki:

  • puszka białej fasoli 
  • 3/4 szklanki wiórków kokosowych 
  • 3 jajka, 
  • aromat śmietankowy, albo waniliowy, 
  • 1/2 szklanki mleka w proszku (granulowane odtłuszczone)
  • 1/2 szklanki cukru,w wersji doskonalszej dosładzamy bananem, ale do tego nie doszłam 
  • łyżeczka niecała sody, 
  • 3 łyżki olej, ale niekoniecznie, jogurt naturalny 
  • 3 łyżki (może być 6 wtedy zastępuje olej)

W malakserze mielę 3/4 szklanki wiórków kokosowych.ale nie tak całkiem, żeby coś było czuć pod zębem. Dodaję po kolei: fasolę odsaczona, jajka, cukier resżtę składników. Miksuję jakiś czas. Potem do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia na ok 45 minut w temp. 175 stopni (z termoobiegiem) ale warto kontrolować patyczkiem. Po upieczeniu smaruję polewą z mleka  w proszku cukru , masła, mleka (utartej  w kąpieli wodnej) i obsypuję wiórkami.

8 listopada 2015 , Komentarze (8)

To był dziwny tydzień- spadek tylko 1 kg.Zapisanie się na prawo jazdy. Zważywszy na to ile mam lat, będzie mi trudniej niż młodym. Ale podobnie myślałam o magisterce, a tu proszę miesiąc temu się obroniłam. Dużo wyzwań zawodowych- jestem jedną nogą już "na swoim". A jednak boję się podjąć ostateczną decyzję z wynajęciem lokalu i daniem wypowiedzenia. Codziennie coś mam do załatwienia. Wczoraj pogrzeb mamy mojej koleżanki, a wieczorem spotkanie ze znajomymi.  Daję sobie czas do końca roku na ogarnięcie tematu. Ostatnio z moją córką pieczemy i gotujemy. Wspomniany chlebek z fasoli, smalec jaglany no i hit nad hity ciasto kokosowe.... z fasoli. Testuję te przepisy na moich koleżankach z pracy. A argument,że kalorii w jednym kawałku jest "jak na lekarstwo" swoje robi również. Wg moich obliczeń jeden kawałek będzie miał nie więcej jak 80 kcal. To jeszcze można przeżyć, prawda? Jakby dosłodzić bananem a nie cukrem, byłoby jeszcze mniej. Ale technicznie wtedy jest trudniej.  Dziwnie czuję się też w związku z R. Ale nie umiem jeszcze zwerbalizować swoich emocji. Lepiej dla mnie bym zajęła się swoimi sprawami i trzymała się od niego z daleka.

3 listopada 2015 , Komentarze (5)

Poranne ćwiczenia zaliczone, dieta zaliczona, jednak po południu trudno mi znaleźć czas. Wagę sprawdzę w sobotę, zwłaszcza mi się nie spieszy bo przyszła @. Więc po co się dołować? Ponieważ bliskie mi są założenia diety slow carb więc kombinuję. Wczoraj upiekłam chlebek z białej fasoli, bez mąki. Wyczęstowałam moje koleżanki i ogólny aplauz. Jest to bardzo fajny substytut klasycznego pieczywa, prosty, szybki, dietetyczny. Z pomidorkiem smakuje bosko! 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.