Proszę nie sugerować się tytułem, nie zamierzam się już poddać. No, może tak troszkę...mamcia powiedziła, że mam powoli zacząć jadać normalnie, bo niedługo zaczynam ciężkie studia, a jeszcze znów się w jakąś anemię wpakuje. Pocieszyła mnie tym, że jak ona studiowała stomatologię to bez żadnych diet schudła w kilka miesięcy z 5 kg (brak czasu na konkretne jedzenie, dużo biegania z zajęć na zajęcia etc.). To mi się spodobało ;) oczywiście nie zamierzam się teraz zacząć opychać, bo w przeciwnym razie z moich 62,5 kg zrobi się migiem 67 kg (to byłaby czarna rozpacz). Nadal bardzo uważam na to, co jem, ale jeśli nachodzi mnie ochota na jakieś ciacho zjadam je, przynajmniej mnie nie skręca i nie mam tygodniowych napadów na słodkie. Mam narazie dość rowerka- jeździłam na nim codziennie przez pół roku i chyba mi się to znudziło. W zamian chodzę na dłuuuugie spacery, wiem, że to nie to samo, ale zawsze coś.Schudnę jeszcze, ale nie chce odchudzać się za wszelką cenę( jak to się w zimę skończyło anemią, oraz popadaniem w paranoję, że za dużo zjadłam etc.). Liczenie kalorii wkońcu stało się moją obsesją. Często, gdy zjadałam coś słodkiego czy tłustego, miałam takie wyrzuty sumienia, że mało się w bulimię nie wpakowałam ;)
Ale co Was tu zanudzam ;) znalazłam już ekipę, z którą mam mieszkać, teraz wynająć jakieś mieszkanko i luzik;) buziaki ;*