..zjadałam dziś 2 pierniczki. Ściślej mówiąc dwie maleńkie katarzynki. To był impuls. Po prostu wyjęłam je z magicznej szuflady(tak nazywamy naszą szufladę w której przechowujemy słodycze) i zjadłam je. Nie miałam jakiegoś ciśnienia, ochoty przeokropnej, chęci niesamowitej. A jednak. Podeszłam, wyjęłam, zjadałam do kawy. Dlaczego? Trudno zgadnąć. Ostatni raz jadłam coś słodkiego 2 tyg. temu. Dodam że nie jestem ani szczęśliwa, ani nieszczęśliwa z tego powodu. Po prostu stało się. To dowodzi ze kobieta nieprzewidywalna jest :) i dobrze. Przynajmniej życie mam ciekawsze :)
Poszalałam dziś w kuchni :) Zrobiłam naleśniki ze szpinakiem, naleśniki z farszem chińskim, i zupę pomidorową. Lubię gotować. Relaksuje mnie to. Jeść oczywiście też lubię.
Ok, teraz najważniejsze. Bieganie. Dziś to 8,7km w 52 minutki . Dziś było o niebo lepiej niż wczoraj. chociaż nie rewelacyjnie. Oczywiście po biegu obowiązkowo 10 minut rozciągania. Przyznam że czasem, czytając inne pamiętniki mam wyrzuty sumienia że robię za mało. Że powinnam bardziej się starać. Ale.... po chwili dochodzę do wniosku że w końcu robię to co lubię(no może lubię to za duże słowo- robię to co daje mi satysfakcję) Po bieganiu jestem: zmęczona, spełniona i dowartościowana. bo znowu mi się udało. Bo się nie poddałam.
To cieszy!!!!