Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Uwielbiam czytać książki, zajmować się moim ogródkiem i gotować. Największą katorgą jest dla mnie sprzątanie. Chciałabym w końcu póść do sklepu i kupić sobie fajny ciuch a nie tylko czarny worek.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 63768
Komentarzy: 378
Założony: 30 kwietnia 2010
Ostatni wpis: 21 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
mrowa78

kobieta, 46 lat, Olsztyn

168 cm, 86.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 czerwca 2010 , Skomentuj

ednak chwilowo zajęta jestem wyczekiwaniem mojego mężusia. Już niedługo powinien zjawić się w domu. Oczywiście najpierw będą powitania z dzieciurami, co tam żona.

Dziś zaliczyłam niezły spacerek, wprawdzie była to procesja na Boże Ciało, ale namaszerowałam się solidnie i to w dodatku na obcasach. Oczywiście wszyscy zwrócili uwagę, że schudłam bo odpowiednio się ubrałam. Muszę jednak przyznać, że jak trochę sadła ze mnie spadło, to nawet na obcasach lepiej mi się chodzi i nogi tak nie bolą. Pogoda fantastyczna. Jutro czeka mnie istnie szaleństwo, bo musimy załatwić jeszcze ostatnie rzeczy przed tym weselem, mężowi koszulę nową kupić muszę i sobie jakieś buciory płaskie, bo na tych 12 cm obcasach to ja długo nie potańcuję. Muszę jeszcze drugą kieckę przymierzyć, bo wymyśliłam sobie, że wezmę 2 na to wesele i się przebiorę po północy, żeby tej przebrzydłej rodzince mojego mężą jeszcze więcej krwi napsuć, bo nie dość że schudła, to jeszcze w dówch kieckach się paraduje. Oj zołza ze mnie wyłazi, aż strach. Uwielbiam być zołzą

2 czerwca 2010 , Komentarze (2)

żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce. Chodzi o sprzątanie. Bo dzisiaj powraca małżonek. A mój małżonek jest bardzo wyczulony na punkcie porządku (nie ta jak ja). No i niestety czeka mnie sprzątanie chałupy, bo jest taki syf, że się zabić można, Kurzu meblach, to z centymetr chyba się nazbierał. No i łazienkę do porządku muszą doprowadzić.

Z drugiej strony wmówię sobie, że to taka gimnastyka hehe. Ale w sumie to się cieszę, że przyjeżdże. AHA i najważniejsze, plan na wesele osiągniety. Dziś rano waga pokazała 85,00 kg.  Co nie oznacza, że poprzestaję na laurach. O co to to nie, do wesela jeszcze z kilogram zwalę.

Dla bezpieczeństwa przymierzyła dziś kieckę, bo na to wesele idę w tej co szyłam na komunię, trochę mi się w biodrach poluzowała, ale zmierzę jeszcze w piątek i zdecyduję czy nieść do zwężęnia, czy obleci.

1 czerwca 2010 , Skomentuj

Dla takich dni jak dziś, warto ponosić te wszystkie wyrzeczenia. Ale od początku.

Pojechałam dziś do "pracy" bo dzwonili że jakieś papiery do podpisu są, a że miałam przy tym jedno pytanie do kolegi, którego od trzech tygodni nie było w pracy (na wakacjach w ciepłym kraju się wylegiwał skubaniec), no to i do niego zaszłam. Jego reakcja przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Wychwalił mnie pod niebiosy jak to fantastycznie wyglądam, i że w ciągu tych 3 tygodni to po prostu schdułam w oczach. Oczywiście sprośnie dodał też, ze nareszcie mój biust prezentuje się w całej swej okazałości, ale biorąc pod uwagę to co powiedział wcześniej puściłam tę uwagęmimo uszu. 

Miód na moje serce. Nic więcej mi nie potrzeba. Walczę dalej.

W sobotę wesele. A jutro wieczorem (późnym) małżonek do domu powraca, całkiem już skruszały (ciekawa jestem dlaczego tak szybko skruszał ).

30 maja 2010 , Komentarze (3)

Po korespondencyjnej kłótni, mąż chyba przemyślał swoje postępki i lekko skruszał.  Nawet mnie przeprosił, co nieczęsto mu się zdarza. Częściowo mu wybaczyłam, ale nie do końca, bo musi skruszeć bardziej, żeby docenił mój akt przebaczenia.

30 maja 2010 , Skomentuj

Oj, od wczoraj mój poziom stresu znacznie się podniósł. Jestem w korespondencyjnej kłótni z mężem. Korespondencyjnej bo nie ma go w domu i kłócimy się przez smsy (zabroniłam mu dzwonić do domu, wyłaczyłam stacjonarny, a komórki nie odbieram). Po prostu nie mam siły. Na niego i jego popieprzoną rodzinkę. Do egzaminu zostało 30 dni, a oni mi takie jazdy urządzają. Kobietki nie wkurzajcie się, że tak ciągle o tym egzaminie nawijam, ale to jest niestety coś czego wynik zaważy na moim życiu (przynajmniej tym zawodowym). Jest piekielnie trudny i mam do opanowania straszliwą ilość materiału. Trzymajcie kciuki. Jak się skończy to napiszę o tym więcej.

A śmieszno dlatego, że waga znów spadła. Dziś pokazała 85,7. Z tego właśnie powodu jestem przeszczęśliwa. Wczoraj byłam u siostry (w ubiegły poniedziałek wycieli jej wyrostek i jest na rekonwalescencji u mojego taty) no i zrzuciłam ubranie worek i założyłam żakiet i bluzkę. Nasłuchałam się komplementów za wszystkie czasy co znacznie poprawiło moją samoocenę. Nawet szwagier mnie pochwalił, ze bardzo ładnie schudłam. Hihi

29 maja 2010 , Skomentuj

Wlazłam ja dziś na wagę i po prostu ze szczęścia nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Waga wskazała 86,3 kg. Pewnie zeszła ze mnie woda, która zatrzymała mi się przed @ ale co tam. Przesunęłam znowu paseczek. Jestem silnie zmotywowana (fuj co za sformułowanie okropne). Bardzo się cieszę, tylko że nikomu jeszcze nie pokazuję tej radości, bo dla spotęgowania efektu zwalenia 10 kg, na co dzień noszę tzw. ubrania worki. Czyli szeroki bluzy, rozpinane sweterki. biorąc pod uwagę moje wielkie biuścidło wyglądam jak serdel. Ale jak kieckę założę to już nie. Za tydzień wielkie wejście na weselu u kuzyna. Mam nadzieję że będzie 85 (to mój cel zresztą).

Wczoraj zadzwonili do mnie z "pracy" robią imprezę integracyjną 11 czerwca. No i się zapisałam. Pić nie będę bo nie mogę, jeść też nie za bardzo ale najważniejsze że TAŃCE BĘDĄ więc wszystko inne się nie liczy. Będę tańczyć do upadłego, bo już nie pamiętam kiedy na tańcach byłam (wesela się nie liczą, bo tam się tańczy potupajki, a tu będzie prawdziwe DICHO). No to mam kolejną motywację. Muszę dżinsy jakieś na tę okazję kupić bo w moich starych tyłek mi zwisa- za duże się zrobiły, a przecież nie mogę pozwolić, żeby nikt nie zauważył że schudłam. Podjarałam się jak siuśmajtka a nie stateczna matka polka, ale co tam.

28 maja 2010 , Komentarze (2)

No i wykrakałam. Dziś po trzech dniach bólu głowy, i zapchanego nosa udałam się do mojej pani doktor. Obejrzała, osłuchała, zajrzała do gardła i do nosa i przepisała antybiotyk i całą torbę leków wspomagających. ZATOKI MAM ZAWALONE NA MAXA. Wiedziałam o tym od wczoraj, że tak się to wszystko skończy. Mając na względzie, że muszę się uczyć a bolący łeb mi w tym przeszkadza zebrałam się na tę dzisiejszą wizytę.

Ale są i dobre wiadomości. PRZESUNEŁAM PASECZEK  czyli chudnę. Mam nadzieję, żę przez tę chorobę nie przywalę. Na obiad pożarłam rybę w porach (mniammmm) a na kolację będę robiłą roladę twarogowo-szynkową z warzywkami. Z przepisu wynika, że wystarczy jeszcze jutro na śniadanie.

Trzymajmy się ciepło w ten ziąb.

26 maja 2010 , Komentarze (3)

Oj, zdrówko szwankuje, ale to tylko i wyłącznie moja wina. Dziś w klasa mojego młodszego syna zorganizowała na Dzień Mamy ognisko, a ja durna ubrałam się za lekko i mnie przewiało. Więc teraz mam za swoje. Drapie mnie w gardle, nos mam zatkany i mnie po prostu rozkłada. Wieczorem zapodam sobie dawkę wstrząsową witaminy c i jakiś paracetamol i CZEKAM co dalej. Jutro mam dostać @ więc sampoczucie marne (wiadomo zespół). Lecę się wygrzać w wannie i pod kołderkę.

Swojądrogą to jakiś kosmos żeby pod koniec maja trzeba było rajstopy pod spodniami nosić.

25 maja 2010 , Skomentuj

Wczoraj nic nie napisałam, bo zakopałam się w książki. Nie wiem jakim cudem udało mi się w końcu przysiąść, no ale się udało. Moi chłopcy razem z dziadkiem (moim tatą) wczoraj poszli na ryby. Tak sobie wkręcili, że ojciec musiał wędki szykować, haczyki wiązać bo nie było na nich siły. Złowili 6 karasi (ale chyba tylko dlatego że deszcz ich wygonił). Starszy złapał 5 a młodszy jedną. Oczywiście skończyło się kłótnią, kto jest lepszym wędkarzem (standard). Ryby zostały oskrobane i wstawione do lodówki bo młodszy chce dziś na obiad smażoną rybkę, którą złowił.

A ja co? A ja wygrzebałam spod sterty książek jedną - Nie potrafię schudnąć - i czytam co to tam takiego odkrywczego napisali. Jak się naczytam to może coś wtedy z tego czytania się urodzi. W ogóle ostatnio mało czytam, literatury bo czasu nie ma, ale w wakacje odbiję sobie.

23 maja 2010 , Komentarze (2)

Wczoraj naczytałam się waszych wpisów zrobiło mi się wstyd. Wszyscy chudną, mają silną wolę a ja taka rozmamłana. Przecież ja też mogę, dlatego wczoraj była dietka i przede wszystkim nie podjadałam wieczorem. No i na efekt nie trzeba było czekać. Wlazłam dziś oczywiście na wagę i jest 300 g mniej.

Moją największą słabością jest wieczorne podjadanie. Nie wiem dlaczego, ale po 19 po prostu jakiś demon we mnie wstepuje i łapięco popadnie, nawet jeśli nie jestem głodna. A to pomidorka, a to poróweczkę, a to kilka plasterków wędliny. Jestem chyba żarcioholikiem. Naprawdę ogrmnie dużo mnie kosztuje, żeby wieczorami nie podjadać. Czasem mam wrażenie, że to silniejsze ode mnie i nierzadko ulegam, co tak naprawdę niweczy mój całodzienny wysiłek, bo przez cały dzień stosuję dietę, a wieczorem obżarsto.

Pomóżcie, może macie jakieś ssprawdzone posoby, żeby nie podjadać wieczorem.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.