good time
Nie wiem jak to się dzieje, ale moja waga wciąż spada ;) Tzn. trochę wiem jak się dzieje, bo zdecydowanie mniej jem i się ruszam. Ale po prostu jestem pełna podziwu dla siebie, że jednak udało mi się zawziąć ;) Dzisiaj wieczorem już jest 68.6kg ;) Nic, tylko się cieszyć ;) A tak wyglądają osiągnięcia na żywo:
Wzloty...
Jak na razie jest nieźle, bo od paru dni 7 na początku wagi wcale nie widuję ;) Dzisiaj można powiedzieć, że skusiłam dwoma batonikami. Ale nie żałuję. Po prostu miałam ochotę na słodkie i musiałam coś takiego swojemu organizmowi dostarczyć. A wszystko jest dla ludzi, byle z umiarem. I jak na razie (odpukać...) ten umiar udaje mi się zachować. Recepta? Nie myślę o jedzeniu. A jak zaczynam to szybko staram się to stłumić myślami o czymkolwiek innym.
Magiczna sześćdziesiątka na początku ;)
I oto nadszedł ten wielki dzień przekroczenia magicznej 70. Waga wieczorna wskazuje 69,6kg, a to wielki sukces ;) Pytanie tylko jak długo zostanę z tą niższą wagą? Mam ogromną nadzieję, że już na stałe...
trzymam się;)
Pobyt w domu nie złamał moich postanowień żywieniowych ;) Odżywiam się normalnie - śniadanie, obiad i lekkie przekąski w razie burczenia w brzuchu. A jutro kolejny powrót do Gliwic, więc tym bardziej nie nastawiam się na złamanie tego co osiągnęłam, bo w Gliwicach jakoś mi łatwiej. Ale teraz w domu też jakoś nie było trudno. Ciągle coś robiłam, dzisiaj nawet wybrałam się na ściankę wspinaczkową, więc moje myśli w nawet najmniejszym stopniu nie skupiały się wokół jedzenia. Na razie jestem z siebie dumna, oby tak dalej ;) I jeszcze jedna motywująca rzecz - wszyscy mówią, że schudłam ;) Czyli coś niecoś widać..
Poziom stabilny, lekko zniżkowy ;)
Ranna waga pokazuje równiutkie 70kg ;) Okres przyszedł, przestałam nabierać wody. I nie chce mi się jeść ;) A to bardzo dobrze. Coś jednak musiałabym skombinować na obiad. Tylko sama nie wiem co... przyda się chyba wyprawa do Biedronki.
miotam się...
Powrót do Gliwic jak zwykle dobrze mi zrobił. Tutaj ciągle gdzieś latam i nie myślę o jedzeniu. Nie powiem jednak żeby moje odżywianie było dobre i zdrowe, bo zjadam zawsze coś na szybko. Jeden plus jest taki, że przynajmniej jem dużo mniej, bo jak jestem w domu to często zdarza mi się jeść po prostu z nudów. Nie mam co ze sobą zrobić to idę do lodówki. A tutaj tak nie mam. Zwłaszcza, że moja tutejsza lodówka zwykle świeci pustkami ;P i to jest dobre, bo pewnie jakbym w niej miała więcej niż potrzeba to szybko by to znikało. Ze sportem na razie była kicha. Mało czasu i w sumie chęci też. Ale w środę zamierzam się zgarnąć i iść na jogę albo jakiś fitness, przyda się wreszcie. No i trzeba zrobić coś z moim odżywianiem. Wprowadzić do diety owoce! Już nawet nie pamiętam ich smaku, tak dawno ich nie jadłam...
kolejny powrót..
Wróciłam do Gliwic i staram się panować nad tym co jem. W tym tygodniu mam zamiar wrócić do mojej porannej 70, bo ostatnio ją trochę zgubiłam. I jak już ją ujrzę na wadze to zaczynam kolejny etap z 6 na początku mam nadzieję ;) Spać mi się przeokropnie chce, a tu zaraz muszę się zbierać do pracy. I jeszcze żeby tego było mało to po powrocie czeka mnie nauka na jutrzejsze kolokwium. Ale jakoś przeżyję...
+++ - - -
Powoli staram się wrócić do ładu z odżywianiem i przy okazji wagą. Ciągle jednak nie mam mobilizacji do systematycznego uprawiania sportu.
w dół
Ostatnio gorzej ze mną... teraz już może nie jem tak źle, ale ostatnie dni to była masakra.Ciągły głód... I w ogóle jakoś dziwnie się czuję, mój organizm szaleje. Ale postaram się zawrócić na dobrą drogę...
Po słońcu kiedyś nadejdzie burza...
No i burza nadeszła... hormonów chyba. W każdym razie jestem ciągle głodna i ciągle bym coś jadła. A co najgorsze to nie potrafię się powstrzymać. Ale jakoś będę musiała... jeszcze nie wiem jak, ale dam radę...