Żeby tak było już zawsze...
Takie ciche marzenie - żeby już nic się nie zmieniło w moim odchudzaniu i moim myśleniu, bo wszystko na razie idzie zgodnie z planem. Właściwie to bez żadnego planu i może dlatego wychodzi. Plan jak już to jest tylko jeden - po prostu brać z życia wszystko co najlepsze. I robić to, co lubię, bo kiedy będzie na to więcej czasu jak nie teraz? Mam już prawie 22 lata. Może wiem co lubię, ale jeszcze nie znalazłam sobie miejsca w życiu. Jednak postęp jest, bo zaczęłam go szukać. I samo szukanie jest cudowne.
Nic nie kusi;)
Pracuję na stoisku z lodami, goframi i innymi (kiedyś) pysznościami. I nic mnie nie kusi;) Nawet jak mi każą czegoś spróbować czy jest dobre to nie mam na to ochoty! To jest rewelacyjne. Ale wykańcza. Jednak uwielbiam tą pracę. Jak człowiek ma cały czas zapchany po brzegi to przynajmniej staje się bardziej systematyczny i co dziwne znajduje jeszcze więcej czasu na inne rzeczy. Może i czuję się trochę zmęczona, ale mimo to, mam w sobie energię, której nie posiadam w momencie rozleniwienia. Jestem szczęśliwa;) Oby już tak zawsze. A waga? Tak, spada. Nie jakoś szaleńczo, ale to dobrze, może będzie łatwiej ją utrzymywać;)
Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi...
I dalej staram się nie wypadać z rytmu, w który wpadłam. Ciągle jestem zajęta, nie mam czasu na podłamania i podjadanie ;) I czuję, że żyję. Chociaż czasem jestem totalnie wykończona to mam w sobie wewnętrzną energię, dzięki której działam dalej. Chciałoby się powiedzieć - chwilo, trwaj! Znam siebie i wiem, że ta sielanka może się skończyć tak szybko jak się zaczęła, ale czuję w sobie siłę i będę walczyć dalej. A nawet jak się na chwilę poddam to będę po prostu musiała się podnieść;)
Rozkręcam się, waga idzie w dół;)
Jak już mówiłam, postanowiłam cieszyć się życiem! I wypełniać sobie każdy wolny czas;) Znalazłam pracę - właściwie na razie mam okres próbny, ale mam nadzieję, że nie zawiodę i ostatecznie mnie przyjmą. Poza tym zapisałam się na prawko na motor;) No i dopełnieniem tego wszystkiego są oczywiście moje studia, także nie będę miała czasu na nudę i jedzenie. A odżywiam się normalnie. Dosłownie normalnie. Mam tylko jedną zasadę - jem jak naprawdę tego potrzebuję. Jak zaczyna mi burczeć w brzuchu czy tam po prostu zaczynam czuć się głodna to coś sobie przyrządzam. Jak nie odczuwam niczego takiego to nie jem. Ćwiczyć specjalnie nie ćwiczę, ale chudnąć chudnę;) I oby tak dalej. Zrobi się tylko trochę cieplej to zacznę wychodzić na rolki i może w końcu polubię bieganie? ;) Tu potrzeba wytrwałości, której czasem mi brakuje. Teraz tylko kwestia żeby się nie złamać;) Już trochę osiągnęłam, a przecież nie chciałabym tego stracić;)
Oby tak dalej...
Waga wróciła do siebie, ale odnotuję to, gdy już będzie ustabilizowana, bo niewiadomo co jeszcze może mi strzelić do głowy. Ale na razie jest dobrze. Jem tylko kiedy jestem głodna, więcej piję. A jak zdarzy się, że zjem więcej niż mogłam i czuję się ociężale to idę na spacer. Poza tym spaceruję też ot tak. Dzisiaj wybrałam się tylko przewietrzyć, a zrobiłam 9 km pieszo. Następnym razem włączę też trochę biegu w te spacery;)
;)
Powoli wracam do siebie. Moja waga też. Wróciłam na weekend do domu gdzie znowu wszędzie czają się jakieś pokusy, na razie jednak daję radę. Ja już po prostu nie chcę wpadać w obłęd odchudzania. Będę szczęśliwa jeśli nawet proces chudnięcia wydłuży się w czasie, ale będę utrzymywać to, co osiągnę, a nie przybierać na nowo. Już nie mogę się doczekać jak będzie cieplej, jak będę częściej wychodzić i uprawiać sport. Kiedyś zdecydowanie wolałam zimę, teraz już nie mogę się doczekać wiosny.
Moja waga to krzywa łamana
Tak, moja waga idealnie skacze, szkoda, że zwykle w górę. Ale nic. Wiem, wiem, że przytyłam i źle mi z tym! Oj źle! Ale... bywało gorzej, więc nie jest tak źle jakby mogło być. To wszystko przez moje siedzenie w domu i chorowanie. Jak nie ma się co robić to się ogląda całymi dniami filmy i je. Dlatego cieszę się, że już wróciłam do Gliwic. Nawet chodzenie na zajęcia jest fajne, bo przynajmniej gdzieś się ruszam. Zresztą tu w ogóle więcej wychodzę, zdrowiej jem, nic mnie tak nie kusi jak w domu. Zrzucę te przybrane kilogramy, już niedługo. A później zrzucę następne i następne i będzie dobrze. Dlaczego miałoby być inaczej?;)
Tu chodzi o życie!
Zawsze myślałam tylko o tym ile muszę schudnąć i jak strasznie wyglądam. Później oglądałam zdjęcia z tamtych okresów i myślałam: przecież normalnie wyglądałam, czemu marnowałam ten czas na przejmowanie się wagą zamiast cieszyć się tym, co mam. I tak pewnie będzie kiedyś jak pooglądam zdjęcia z dzisiejszych czasów. A pora zrobić coś dla siebie. Pora przestać przejmować się tym, co sądzą inni. Pora wyzbyć się kompleksów. Brzuch mi się już nie wylewa bokami tak jak kiedyś, czuję się lepiej, lżej. Nie jestem jeszcze szczupła, ale nie jestem też gruba. Teraz jeszcze się doleczam z zapalenia oskrzeli, ale jak tylko mi przejdzie to chcę robić wszystko to, co lubię, wychodzić z domu, ładniej się ubierać, a nie chować się pod luźnymi, czarnymi bluzami. Czerpać przyjemność ze sportu, a nie uprawiać sport żeby schudnąć i załamywać się, że spadło tak mało kilogramów. Chcę mieć dobrą kondycję, dużo energii, chcę spełniać marzenia. Chcę zrobić coś dla siebie;) I chcę już nigdy nie stracić pozytywnego myślenia, bo we wszystkim można znaleźć coś dobrego. Chcę każdy dzień przeżywać intensywnie, bo przecież nigdy nie wiadomo kiedy nasze dni się skończą. Koniec z marnowaniem czasu;)
Raz wstaję, raz upadam, teraz się podnoszę...
Chwilowo straciłam dzisiaj wiarę w siebie, ale ją odzyskałam. I tak jest dobrze. W końcu kiedyś ważyłam więcej. I kiedyś nie miałam takiej siły żeby walczyć. Teraz może i zdarzają mi się porażki, ale na dłuższą metę staram się nie poddawać. I chyba o to chodzi. Staram się żyć, a nie trwać w życiu czekając na lepsze jutro. Każda chwila jest cenna. Chcę każdą się cieszyć. Jedzenie nie jest tyle warte żeby na nim opierać wszystkiego. Życia warci są ludzie i to, co robimy, to co nam sprawia radość. Czasami panicznie potrzebuję akceptacji, ale to ja powinnam się akceptować. I zaczynam;)
będzie lepiej
Choróbsko mnie jakieś złapało w zeszłym tygodniu i trzyma do dziś. Tak się łudzę, że wreszcie mi przejdzie, ale coś się szybko na to nie zanosi. Weekend przesiedziałam w domu nie robiąc nic konstruktywnego, nie mogąc wyjść ani się poruszać, bo od razu się gorzej czułam. A teraz powrót na uczelnię, jutro zajęcia na 8, na które nie wiem jak się zbiorę. Odżywianie przez weekend może nie było perfekcyjne, ale teraz się bardziej postaram. Nie mam nic na jutrzejsze śniadanie, ale najwyżej zjem coś już na uczelni.