Powiew szczęścia...
Już zregenerowałam się po świętach, nie tylko odzyskałam wagę wcześniejszą, ale osiągnęłam ciut niższą ;) I jestem z tego dumna. Teraz tylko kwestia utrzymania tego co mam. Oczywiście zamierzam chudnąć dalej, ale na spokojnie. Bo jak za szybko biorę się za odchudzanie to tak samo szybko tracę motywację ;) Ale jestem szczęśliwa, że po tylu latach zmagań wreszcie znalazłam na siebie sposób, a tym sposobem jest nic innego jak cieszenie się życiem. Czasem oczywiście czuję w sobie taką wewnętrzną pustkę, którą najchętniej wypełniłabym jedzeniem, ale teraz wiem, że wystarczy się czymś zająć. I działa ;) Nie zamierzam katować się jakimiś zasadami - to mi wolno, a tego nie. Jem wtedy kiedy jestem głodna, tak żeby się najeść, ale nie przejeść. Uprawiam sport tylko kiedy sprawia mi to przyjemność i mam na to ochotę. Nie jestem systematyczna i po prostu nie potrafię czegoś sobie narzucić, ale widać na takich jak ja też da się znaleźć sposób ;)
Już lepiej z nastawieniem...
Pojawił się pan okres. I całe szczęście, bo mam wreszcie na co zwalić winę za moje ostatnie objadanie, skoki wagi i huśtawki nastroju. Teraz tylko parę dni i znowu będę jak nowo narodzona. I znowu będę zrzucać to, co przybrałam. A nie wiem ile przybrałam i trochę boję się dowiedzieć. Sprawdzimy to po powrocie do Gliwic, bo tam przynajmniej mam czynną wagę. Jak ja już chcę wrócić do Gliwic! Ale jeszcze tylko jutro. Dobrze, że święta nie trwają dłużej, bo mój organizm by się wykończył...
Pod wozem
A czasem mam takie chwile, że łatwo o całkowite poddanie. I teraz mam takie chwile. Mam wrażenie, że tym razem się tak łatwo nie pozbieram, bo ciągle tylko sobie obiecuję i obiecuję, a schodzę na tą gorszą drogę... i tylko myślę co teraz mogłabym zjeść. Mam nadzieję, że jednak uda mi się wszystko wyprostować i znowu będzie dobrze.
Raz na wozie, raz pod wozem, ale ogólnie to nad ;)
Dalej mam zawahania, raz chudnę, raz grubnę. Na szczęście nie zniechęcam się na dłuższą metę i wkońcu znajduję motywację. Dlatego ogólnie mam tendencję raczej spadkową. Akurat w tym momencie przybrałam kilogram od najlepszej wagi ostatniego czasu, ale znowu czuję w sobie siłę i zamierzam go zrzucić razem z kilkoma innymi kilogramami. Idą Święta, nie mówię, że będzie łatwo, ale uda się ;) Czemu miałoby być inaczej? No a skoro Święta to niech będą wesołe i słoneczne. I zostańcie w ruchu zamiast przy stole ;) Ja też się postaram..
Nastawienie to cienka nić...
Jest dobrze, czyli nie jest źle. Nie powiem żebym była w tej chwili pewna, że wszystko się uda, ale naprawdę się staram. Już wiem co wcześniej robiłam źle i staram się nie popełniać tamtych błędów. Przede wszystkim w nastawieniu. Czasem jestem o krok od tego żeby wszystko zaprzepaścić i wrócić do starego życia. Jednak w porę sobie przypominam jakie ono było beznadziejne i nie chcę sobie tego robić. Nie chcę już więcej marnować czasu na przejadanie się i siedzenie całymi dniami w domu. Na szczęście już parę miesięcy tego nie robię ;) To jest taki odwyk. Bo jedzenie w moim przypadku to niestety taki nałóg jak każdy inny. Jedni mają problem z rzuceniem palenia, inni alkoholu, a mnie ciężko było rzucić jedzenie, słodycze głównie. Na razie jednak jestem z siebie dumna. Czasem jeszcze czuję się jak na odwyku, zwłaszcza jak mam jakiś gorszy dzień, ale już powoli wpadam w przyzwyczajenie i zaczynam iść tą dobrą drogą.
Właśnie wpadł mój współlokator przypomnieć mi, że za pół godziny idziemy pograć w kosza ;) No i właśnie o to chodzi. Chociaż najchętniej zaległabym w łóżku i nic nie robiła to pójdę. Bo wiem, że będzie dużo fajniej niż gdybym została w domu. Najtrudniejszy jest po prostu pierwszy krok i do niego czasem trzeba się po prostu zmusić. A później już się człowiek sam zbiera z przyjemnością ;)
Życie nabiera tempa..
Po okresie próbnym dostałam tą pracę w gofrach ;D co się cudownie składa, bo ona na mnie tylko dobrze wpływa. Zajmuje mi czas i co dziwne oddala od myślenia o jedzeniu. Nawet wśród tych smakołyków nie mam czasu na podjadanie, bo ciągle trzeba coś robić i ciągle są klienci ;) Tak więc w tygodniu studia, w weekendy praca, wieczorami znajomi. Tylko brakuje mi czasu na motorro. Zapisałam się na to prawko, a nie mam kiedy się umawiać na jazdy. Poza tym jeszcze pogoda na razie nie sprzyja. Ale mam nadzieję, że wkrótce wszystko pogodzę ;) Będę pewnie trochę wykończona za jakiś czas, ale przynajmniej zadowolona z życia.
Wracam do siebie...
Tak, jest lepiej, zdecydowanie! Siedzenie w domu mi po prostu nie służy. Wystarczy, że tylko przyjadę do Gliwic, a wszystko idzie po mojej myśli. I oby tak szło dalej. I obym tylko się nie podłamała i nie zaprzepaściła tego co osiągnęłam, bo osiągnęłam już naprawdę dużo. W pasku wagi jeszcze nie odnotowałam tego spadku, bo wolę poczekać aż będzie naprawdę pewny i stabilny, ale jak dzisiaj rano się zważyłam to było już 71,8 ;) Z czego jestem strasznie dumna i co daje mi motywację i siły do dalszej walki...
Jest lepiej, walczymy dalej ;)
Okazało się, że po weekendzie w domu nie tylko nie przytyłam, ale nawet ciut schudłam. Ale i tak bezpieczniej czuję się w Gliwicach. Tutaj jakoś nie chce mi się nawet myśleć o jedzeniu. Nie żebym była ostatnio ciągle zajęta, bo dzisiaj na przykład strasznie mi się nudzi, a nikogo nie da się wyciągnąć z mieszkania, ale może to wpływ jakiegoś innego mikroklimatu ;P Zresztą nie ważne czego, ważne, że działa na moją korzyść. Ale muszę się czymś zająć, bo jeszcze chwilę się ponudzę i a nuż przyjdą jakieś złe moce i rzucą mnie do sklepu po coś słodkiego... Nie, spokojnie, nie dam im się!!!
Byle do przodu...
Czasem mam chwile zwątpienia i przeraża mnie to ile jeszcze drogi pozostało mi do końca. Później na szczęście dostrzegam, że więcej już jest za mną;) I skoro tyle już udało mi się osiągnąć to dlaczego nie ma być tylko lepiej? Zwłaszcza, że ta droga tak naprawdę nie ma końca. Jeśli kiedyś jeszcze wrócę do takiego odżywiania jak kiedyś to dalej całe życie będę raz chudła, raz tyła i nie będzie odwrotu. A ja po prostu chcę się zdrowo odżywiać i ładnie wyglądać. To daje szczęście, a nie objadanie się pseudo pysznościami. Nie powiem żebym teraz była w totalnej pełni sił, ale jakoś sobie radzę. Moja wola po prostu musi być chwilowo silniejsza niż ja.
Chwile słabości?
Najgorsze jeszcze, że czasem zdarzają się chwile słabości. Dzisiaj była taka chwila. I jeśli po tej słabości wszystko wraca do normy to dobrze. Gorzej jeśli nie. Na razie jest w porządku, jednak wiadomo - boję się o siebie. Ale przypominam sobie jak dużo osiągnęłam, jak blisko jestem celu i to mnie motywuje. Muszę szybko powrócić do Gliwic, bo w domu jak zwykle czai się za dużo jedzenia.