I w górę..
No dobra, nie! Nie poddam się ;) Stwierdziłam, że nie jest ze mną tak źle żeby nie można było tego uratować. Zresztą nie ważna jest waga, ważne to ile już przeszłam w sprawie zmiany nawyków żywieniowych... Poczytałam trochę o kompulsywnym jedzeniu i stwierdziłam, że wyjdę z tego, bo już zrobiłam niesamowite postępy. Przede wszystkim już dawno nie miałam takich napadów obżarstwa żeby jeść do totalnego przejedzenia, nauczyłam się hamować. To, że ostatnio jadłam trochę więcej to nie znaczy, że wszystko musi wrócić. Już udowodniłam, że potrafię żyć inaczej, potrafię się czymś zająć, potrafię nie myśleć tylko i wyłącznie o jedzeniu. Może teraz przeżywam trochę upadek własnej wartości, ale to nie znaczy, że wszystko zaprzepaszczę. Podniosę się, zrobię coś ze swoim życiem, bo potrafię. Oto dzisiejsze zdjęcia... może jest gorzej niż ostatnio, ale jeszcze nie na tyle, żeby nie móc tego odratować. A najważniejsze jest żebym dalej uczyła się zdrowego odżywiania ;) z problemami odżywiania da się wygrać i ja to udowodnię! ;)
W dół...
Wiem, że nie jest źle, że jeszcze nie wszystko straciłam, ale jakoś nie potrafię się pozbierać. Innymi słowy jest duża szansa, że wszystko zaprzepaszczę. Nie mam siły walczyć po prostu. Może to przez tą chorobę, może zbliżający się okres, może wszystko się zmieni za jakiś czas. Ale nie mówię postaram się, pozbieram, bo nie czuję żebym dała radę. Najchętniej bym gdzieś uciekła, schowała się przed ludźmi, przed samą sobą. Chyba potrzebuję czasu na upadek żeby później znów móc się podnieść...
Ehhh... ale będzie wporzo...
Stan wagowy - aż się boję domyślać jak teraz wygląda... ale już jutro rano to sprawdzę. Taaak, przyspieszyłam swój powrót do Gliwic. STOP OBŻERANIU!!! I dalej wszystko od nowa. Już prawie się zniechęciłam, ale widocznie drzemią jeszcze we mnie jakieś resztki siły do walki. STOP PODŁAMANIOM!!! Muszczę zacząć na nowo cieszyć się życiem, bo jakoś ostatnio o tym zapominam i za bardzo przejmuję się wagą. Obsesja. Koniec z obsesjami. Damy radę, damy radę ;)
Wstajemy i to już!!!
Postanowiłam się nie załamywać, bo chwilowo się podłamałam. Ale już moje nastawienie wróciło do normy ;) Nie grypsko mnie złapało tylko coś w stylu zapalenia oskrzeli, drugi raz w tym roku ;/ Dostałam antybiotyk toteż niedługo przejdzie ;) A ja trochę sobie poodpoczywam w domciu, zajmę się czymś, nie będę myślała o jedzeniu i po jakimś czasie ponownie zmuszę wagę do spadku. Ale na spokojnie. Nic na hurra, bo się nie uda. A ile teraz ważę to nie mam pojęcia i do piątku raczej się nie dowiem.
Miotam się...
Miotam się ze swoją wagą, miotam się ze swoim odżywianiem. Po pierwsze okres przedokresowy, po drugie jakieś grypsko mnie dopadło. I czuję się fatalnie. Waga skacze raz wyżej, raz niżej, teraz nie wiem ile jest faktycznie, bo wróciłam do domu, a waga pozostała w Gliwicach. I boję się tego chorowania w domu, bo tutaj zawsze tyję. Ale nie dam się! Dam radę! Chociaż chyba przestaję wierzyć w to, co mówię. Czuję się ostatnio taka niedoskonała i jakbym zaczynała wszystko od nowa. A przecież już tyle za mną, walki ze swoim nastawieniem, uregulowaniem diety .Nie mogę tak wszystkiego rzucić, bo przegram życie.
źleee mi...
Czuję zbliżający się okres dużymi krokami. Jeszcze jakiś tydzień. Okrutny tydzień. Jestem ciągle głodna, rozdrażniona i zdołowana. Ach, ciężkie życie kobiety. Wcześniej wcale tak nie miałam. Od kilku miesięcy właściwie odczuwam takie huśtawki nastroju i inne niedogodności mentalno - fizyczne. Ale jakoś to pokonam. Chyba się przeziębiłam, czuję się fatalnie, jutro praca, mam kupę roboty na uczelnię i to nie będzie fajny weekend. Ale przetrwam, czasami trzeba niektóre rzeczy po prostu przetrwać. A później wychodzi słońce ;)
Życie, życie i tylko życie...
Jakoś się trzymam z moją wagą, o dziwo ;) ale za to w ostatnim czasie chyba trochę podupadłam towarzysko. Muszę zacząć gdzieś wychodzić! A że właśnie zaczął się tydzień juwenaliowy to będę miała ku temu okazję. Cera mi się jakby trochę podleczyła. Mniej się pocę odkąd schudłam i chyba to w dużej mierze dlatego. Wcześniej miałam z tym naprawdę dużo większe problemy. A wczoraj miałam jakieś podłamanie wieczorem, ale spojrzałam na siebie do lustra i stwierdziłam: kobieto! jest naprawdę świetnie w porównaniu z tym co było, nie możesz tego zaprzepaścić! I nie mogę ;) Jak sobie pomyślę, że kiedyś, w odległych i zamierzchłych czasach moja waga była w okolicach 85 to aż zachwyt mnie rozpiera, że taką drogę już zdołałam przejść. Czasem jeszcze tylko mam tą cholerną pustkę w sobie, którą kiedyś wypełniałam słodyczami. Teraz nie wypełniam, więc czasem ta pustka mnie ogarnia. Ale z nią też wygram z biegiem czasu. Muszę chyba bardziej zacząć wierzyć w siebie i podreperować pewność siebie, bo z nią jeszcze krucho. Mam ochotę na basen, ale nie mam stroju kąpielowego tu w Gliwicach. A szkoda :-(
Kolejny tydzień, kolejne zmagania ;)
Oczywiście weekend w domu dodał mi kilogram na wadze. Dlatego czym prędzej wróciłam do Gliwic i już mam zamiar się pilnować, chociaż nie powiem żeby było mi łatwo. Ale dam radę, czemu mam nie dać... Zamierzam się trochę rozruszać w tym tygodniu i zająć na tyle żeby nie myśleć o jedzeniu i nabyć więcej optymizmu, którego chwilami zaczyna mi brakować. Ale nie stracę motywacji, nie mogę!!! I tak walka ze samą sobą toczy się dalej... I muszę ją wygrać ;)
Nie! To żaden upadek...
Chyba przesadziłam dzisiaj z jedzeniem, ale nie mam wyrzutów sumienia. Zabieganie w pracy zrównoważyło mi te jedzeniowe błędy. Jedzeniowe błędy... no dobra, przesadziłam! pół czekolady, gofr z bitą śmietaną i gałka lodów... no i leczo i dwie bułki z serem. Jutro się jakoś normalniej poodżywiam. A dzisiaj to tylko prysznic i spaaaanie. O niczym innym nie marzę ;)
Zaczynam być z siebie dumna ;)
Dzisiaj uwieczniłam na zdjęciach efekty swoich ostatnich spadków wagowych, popatrzyłam na nie i poczułam się szczęśliwa. Oczywiście mam tu i tu trochę tłuszczyku, może nawet więcej niż trochę, ale pierwszy raz od dawna czuję się dobrze w swoim ciele ;) Nadwaga poszła w zapomnienie. Odżywam. Teraz przede wszystkim nie chcę tego stracić. Ale mam motywację i mam nadzieję, że ona mnie nie opuści. Nie mam za bardzo podobnego zdjęcia z 10kg wstecz, ale oto efekty moich zmagań ;)