Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Kocham taniec :) Zajęcie to jest jedną z moich motywacji do odchudzania - wiadomo, że na scenie przyjemniej oglądać smukłe tancerki niż te z klockowatymi nogami, które przy każdym skoku dudnią o podłogę... Zeszłej jesieni schudłam już prawie 8 kilo, a teraz wracam aby dokończyć bieg.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5706
Komentarzy: 6
Założony: 9 sierpnia 2011
Ostatni wpis: 5 czerwca 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
prawie.blondynka

kobieta, 34 lat, Kraków

166 cm, 69.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 czerwca 2017 , Skomentuj

Witam Was po kilku tygodniach. Ten weekend obfitował w przeróżne wydarzenia taneczne. Po pierwsze - bal w Krakowie. Parę godzin tańca, od historycznych kontredansów przez belgijkę aż po szybkie, wirujące walce. To był piątek - zjadłam porządne śniadanie oraz posiłek południowy... a potem do północy już tylko podjadanie przy stole szwedzkim (ciasteczka) (drink), ale nie dużo, dosłownie tak tylko na smaka odrobinę. Wiadomo - adrenalina, nie chce się jeść.

Następnie sobota - 4 godziny baletu. Ale nie lada baletu - ćwiczyliśmy układ barokowy. Wiele nowych kroków, praca rąk, postawa... Ostatnie pół godziny byłam tak wykończona fizycznie i psychicznie (kreci), że po wyjściu na ulicę słyszeć nawet nie chciałam o wieczornej potańcówce w stylu bretońskim (uff). Ledwo doczołgałam się do domu. Aha - zapomniałam dodać, że zjadłam tylko śniadanie z koleżanką na mieście (nie pytajcie jakie, bo fest niezdrowe, (dimsum) (czekolada) chyba z 800 kcal), a potem aż do 17:45 nic.

Za to wczoraj rano staję na wagę i nie mogłam uwierzyć - 0,8 kg mniej w 2 dni! Myślałam, że może wodę straciłam, czy coś, ale dziś, w poniedziałek, staję na wagę a tam... - kolejne 0,2 kg mniej! Co więcej, ubyło mi też sporo na obwodzie w pasie i na brzuchu. Jestem happy :D

22 maja 2017 , Komentarze (1)

Naprawdę podjęłam decyzję o tym, że radykalnie coś muszę zmienić, aby schudnąć do urlopu (sierpień). Kupiłam sobie gazetkę SHAPE, w której znalazłam wiele inspiracji. W gazetce tej bardzo kładą nacisk na to, że wygląd i stan naszego ciała (skóry, włosów, etc.) zależy w 80% od tego co jemy, dlatego bez zwracania uwagi na to co jemy, ćwiczenia nie przyniosą efektów.

Teraz jestem w fazie przejściowej, tzn.: 1. Wykańczam słodkie płatki, ciastka, itp., których nikt poza mną w domu nie je (ale wstyd...), no bo nie mogę marnować jedzenia. 2. Z grubsza zaplanowałam już dietę bazującą na poradach z SHAPE - dni nisko, średnio i wysokowęglowodanowe i trening - połączenie ćwiczeń siłowych i kardio (interwałowych!) na siłowni, z treningiem w domu (przysiady, brzuszki, etc.) i rowerem (w końcu mamy okres wiosenno-letni i szkoda siedzieć w domu :)). 3. Wprowadziłam do swojego (i rodziny) menu wymyślne (salatka) - tzn. nie zwyczajne sałata, pomidor i ogórek, tylko wprowadzam nowe składniki, jak np. jagody goji, szpinak, itp., które rodzinie smakują :). Poszłam za waszą radą i będę teraz od czasu do czasu gotować dla rodziny. Już się mogą przygotować na pieczone ziemniaczki, pierś z (kurczak) i dużo zielonego. Baaaardzo dużo zielonego... 4. Staram się jeść mniej rzeczy mącznych i słodkich... no tak, na razie staram się... (dziewczyna)

Jak tylko skończę pisać ten wpis, zakładam getry i T-shirt i 45 minut treningu domowego :) Przed pracą pewnie pójdę jeszcze na rower (zaczynam pracę o 16:30).

14 maja 2017 , Komentarze (4)

A więc jestem. Dawno mnie nie było, bo 6 lat prawie...

Ale jak wrócić to w wielkim stylu. 8 kilo mniej na wadze - a to wszystko w 4 miesiące (zeszłej jesieni wsiadłam na rower). Tak na prawdę, to w ciągu tych 6 lat waga oscylowała sobie wokół tych 70 kg. Czasem było 72, czasem 68. Pod koniec lipca byłam świadkową na ślubie mojej koleżanki (2 lata młodszej ode mnie i bardzo szczupłej). Wyglądała tak przepięknie w swojej wytaliowanej sukni, a ja, z moimi klockowatymi nogami, jak trefniś przy królu, raczej groteskowo. Pomyślałam sobie, że chciałabym tak wyglądać kiedyś na własnym ślubie. I voila - do listopada schudłam 8 kilo. A potem waga znowu zaczęła oscylować wokół 64 kilo.

Tak jest do dzisiaj. Może macie jakieś pomysły jak efektywnie schudnąć dla kobiety zmęczonej całym życiem nieustannych diet, zupełnie nieefektywnych ćwiczeń na siłowni zajadanych czekoladą, mieszkającej z rodzicami (konieczność jedzenia wspólnych obiadów, itp.)?

29 grudnia 2011 , Skomentuj

To zaiste istny cud:
Nie przytyłam ani grama przez Święta!
Nie wiem, jak to możliwe... Na początku ograniczałam się do dwóch małych kawałków ciasta dziennie, ale po trzech dniach z dwóch kawałków zrobiły się trzy a później cztery...
Do tego jedzenie wigilijne przez cały tydzień, czyli zero, naprawdę zero świeżych warzyw.
Mam więc dziś świetny nastrój. Wczoraj wróciłam do domu, tak więc dziś rano dopiero stanęłam na wagę i nie mogłam uwierzyć w miłosierdzie wagi :) Stanęłam po raz drugi, w innym miejscu, ale wynik ten sam - identyczny, jak przed wyjazdem tydzień temu. Super! :D

A od dziś przeszłam na dietę przeciwgrzybiczą, bo okazało się, że najprawdopodobniej moje problemy zdrowotne (zaburzenia miesiączkowe, hormonalne, na tle nerwowym, trądzik) mają związek z przerostem Candida. Tak więc od dziś:
- zero cukru
- zero octu
- zero produktów przetworzonych (gotowe sosy, pasztety, wędliny, konserwy itp.)
- zero produktów wędzonych (w tym ryby)
- zero serów żółtych (w tym oczywiście pleśniowych)
- zero mleka
- zero drożdży
Do tego ohydne zioła dwa razy dziennie.
Ale bardzo się cieszę, że się odtruję :D

21 grudnia 2011 , Komentarze (1)

Trzy miesiące nie pisałam...

Wyjeżdżając z domu na studia świadomie nie wzięłam wagi (tylko centymetr). W związku z tym wiedziałam, że skończy się moje prowadzenie pamiętnika.
Jakiś miesiąc temu wzięłam się w garść i przeszłam na dietę, która zakładała jedzenie 1000-1200 kcal dziennie. Każdego dnia trzeba było zjeść całego grejpfruta oraz 3-4 plastry ananasa, dodatkowo soki grejpfrutowe i ananasowe. Owoce te znane są z tego, że ułatwiają odchudzanie. Oprócz tego należało wypijać około 2 litry płynów dziennie. Do tego zalecenia się zbytnio nie stosowałam. Kto wie, może spadek wagi byłby jeszcze większy? Dietkowałam na początku 4 dni. Piątego dnia wieczorem zaczął mnie strasznie brzuch boleć, biegunka, słabo mi było, więc zjadłam baaardzo porządną kolację złożoną przede wszystkim z sera żółtego... Potem 3 dni normalnego jedzenia a potem od nowa dietka, tym razem przez 7 dni i bez żadnych efektów ubocznych, za to z efektami zamierzonymi.

Przestałam też jeździć konno... Jakoś nie mogę się zebrać. Fakt, trochę się koni boję, mimo, że jazda sprawia mi niesamowitą przyjemność. Taki już mój charakter. Choć chciałabym to w sobie zmienić. I nie bać się ryzyka. Czasem coś cudownego przechodzi nam przed oczami raz, drugi, trzeci... A potem tracimy okazję na szczęście.

Jutro jadę na święta do babci. Rok temu nic nie przytyłam przez Święta, mam nadzieję, że uda mi się zachować sylwetkę również i w tym roku.

No i jeszcze jeden sukces. Przestałam się wstydzić swojej wagi. Wczoraj pierwszy raz od wielu lat odpowiedziałam mojej mamie na pytanie o wagę. 68 kg. Zawsze milczałam w takich momentach. Cieszę się, że znów zaczyna być normalnie.

17 września 2011 , Skomentuj

Możecie mówić do mnie od wczoraj per pani licencjat :)
Tak jest, zdobyłam wczoraj swój pierwszy tytuł naukowy.

Mój wczorajszy jadłospis był dość oryginalny:

śniadanie 8:30: 2 łyżki jajecznicy ze szczypiorkiem, 3 czubate łychy twarożku rozrobionego z jogurtem?, szczypiorkiem i rzodkiewką, mały kawałek bagietki z łyżeczką masła. Do tego herbata z łyżeczką cukru. Oto moje śniadanko przed-obronowe :)

Obiadu jako takiego nie było, bo zaraz po obronie wsiadłam z tatą do samochodu i pojechaliśmy w drogę powrotną do domu. Musiałam wytrzymać do 16:00 jedynie na wodzie...

lunch 16:00. Bułka pszenna z duuużą ilością masła, plasterkiem szynki i sera żółtego, pomidorem i ogórkiem kiszonym - zakupiona na stacji. Oczywiście dalej byłam głodna, bo po 7 godzinach niejedzenia to taka bułka nie wystarczy. Cóż... Tata zjadł swoją bułkę i wróciliśmy do samochodu.

kolacja 19:00. Placek po węgiersku sprzed 3 dni (wyjadanie resztek) z sosem mięsnym i mięsem z kurczaka i mielonym Większość zostawiłam - miałam z nerwów skurczony żołądek. Do tego sałata z jajkiem i sosem jogurtowo-majonezowym.

21:00 2 ciastka z masą (coś jak Orico) + herbata owocowa z łyżeczką cukru - zajadanie stresu
22:00 jabłko

Na szczęście te wieczorne posiłki nie przyczyniły się do wzrostu wagi. 69.6 kg to mój kolejny próg utrzymujący się od kilku dni :)

15 września 2011 , Skomentuj

Wczoraj galopowałam pierwszy raz od jakichś 6 lat! Było cudownie :D
Miałam kochaną klaczkę. Trochę tylko mnie chciała gryźć i pierdziała na mnie jak tylne kopyta czyściłam, no ale trudno - zwierzęciu trzeba wybaczyć ;)
No i zaliczyłam też kolejny upadek. Nawet nie w galopie (dzięki Bogu), tylko w kłusie. Wstyd, ale nie miałam nóg w strzemionach i strasznie mnie wybijało. Przyszło skręcić i... pach! Ale nic poważnego ;)
Sama potem musiałam konika rozebrać i zaprowadzić do stajni.
KOCHAM JEŹDZIĆ KONNO!!!

A na wadze bez wielkich zmian... Zauważyłam dziś, że w takiej jednej obcisłej piżamie lepiej wyglądam. Widać ubytek 2,5 cm w biodrach :)

10 września 2011 , Skomentuj

Co za koń!!!!!! Jestem zła na mojego dzisiejszego konia!!!
Zero współpracy!
Spadłam, bo się spłoszyła, ale nawet nie dlatego zła jestem.
Co ona ma z tą głową??? Szarpie i szarpie i szarpie, ją samą to nie boli???!!!
Jak mi jutro znów dadzą tę oporną klacz to poproszę o zmianę konia.

A wtorek taka super jazda była. Koń energiczny, zero popędzania, jechał chętnie, nie szarpał głową ponad miarę i jeździłam z uśmiechem od ucha do ucha. Nawet troszkę zagalopował, a ja taka rozluźniona byłam, że nawet fajnie bo ja tak generalnie to nie galopuję, chociaż  instruktorka powiedziała mi, że następnym razem mogę spróbować. O rety... Po dzisiejszym cyrku to się trochę boję. Mi to trzeba kazać: do galopu marsz! A nie pytać się czy chcę czy nie chcę, bo tak to ja się nigdy nie odważę. Nawet teraz się stresuję. A z drugiej strony już trochę chcę tego galopu. Ciekawe, czy mi się duży siniak zrobi po dzisiejszym upadku. Czuję prawe biodro - upadłam na bok, jakoś tak, że się przed koniem znalazłam. Ech...

A jeśli o odchudzanie chodzi, to dziś miła niespodzianka, jeśli chodzi o wymiary :) po centymetrze mniej w talli i biodrach. :) (ostatni pomiar był we wtorek)

6 września 2011 , Skomentuj

Ale się cieszę! :) Po około miesiącu odczytów 70.4 kg dziś stanęłam na wagę i wynik był 70.0 kg! :) Wiem, że to bardzo mały spadek, ale i tak się cieszę. Przez trzy ostatnie dni waga pokazywała wciąż uporczywie 70.4 kg... Dobrze, że znów spada w dół.

Zachęciło mnie to, aby powrócić na nowo do białkowych śniadań, choć minka wcale mi się z tego powodu nie uśmiecha. Smażenie jajek trwa, trzeba potem sprzątać... Biały serek też jest lepszy na kanapce rozrobiony i w proporcjach więcej pieczywa mniej serka... No ale cóż. Muszę jakoś przeboleć.

Wczoraj miałam urodziny i mama jako tort zrobiła niskocukrowy sernik. Pisałam już o nim wcześniej. Je się taki puszek i w ogóle nie czuje się słodyczy typowej dla ciasta. No, może troszeczkę, odrobinę... To nawet dobrze, bo zjadłam 2 kawałki i mimo to nie przytyłam :) A nawet troszkę.... WOW... schudłam!

Żeby nie było, nie tylko staję na wadze ale również mierzę się centymetrem. Obwód bioder i pasa taki sam od paru dni (wcześniej się 2 tygodnie nie mierzyłam - pamiętacie - wyjazd miałam), ale za to spada pomiar bicepsa i ud :) A na pas przyjdzie pora - wierzę w to!

4 września 2011 , Skomentuj

No i jestem znowu w domu. Weszłam wczoraj i dzisiaj na wagę i pokazała (stety lub niestety) stare, oklepane 70,4 kg. Chociaż nie przytyłam ale to i tak marna pociecha...

Na dodatek jestem chora. Zapalenie krtani. Ciągle tylko dowiaduję się, że znajomi lub bliscy łączą się w pary czy żenią a nawet dzieci mają a ja - nic!
Moim jedynym kontaktem damsko-męskim są na wpół-serio rozmowy z wytatuowanymi cyganami w pociągu, którzy by nawet największą brzydotę podrywali... ;(

Wczoraj wieczór to w ogóle mi się jeść od tego nie chciało. Miałam tylko poczucie, że coś mi się od życia należy. Nie było w domu czekolady, więc zjadłam bułkę z masłem i dżemem. W Poznaniu to bym wyskoczyła po tabliczkę czekolady i pewnie zjadła na raz :( :( :(

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.