- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (6)
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 36574 |
Komentarzy: | 206 |
Założony: | 18 maja 2007 |
Ostatni wpis: | 20 września 2015 |
kobieta, 43 lat, Gdynia
160 cm, 80.70 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
czyżby? nachodzą mnie wszelkie myśli. praca została jednak bez zmian, bo propozycja padła znienacka od górnych półek...
Ale brzuch mi powiększył się do rozmiarów silosa... najpierw wchodzi on, a potem idę ja. a do ciąży to mi daleko - mój ślubny nie chce, boli.... ale nie o tym w tej chwili mowa.
nie wiem co się dzieje ostatnio, ale mam totatlnego doła. z przerażeniem patrzę, jak się zaczyna robić cieplej na dworze. trzeba będzie się rozebrać, pokazać ciałka... a ja nie mam czego pokazywać, albo wręcz przeciwnie - za dużo jest tego, ale wolałabym tego NIE pokazywać...takie to zamknięte koło....im bardziej chcę schudnąć, tym więcej jem...
Sama myśl o odchudzaniu mnie przeraża, bo boję się zaczynać coś, czego nie skończę, co przerwę z jakiegoś głupiego powodu... a wtedy znów się pogrążę i tak w koło.
zaczynać...?
Czy zdażyło Wam się kiedyś, że coś pomyślałyście, rozważałyście pewne mozliwości i prosiłyście, aby ktoś inny podjął za Was decyzję?
Ja tak chyba miałam ostatnio - po udanym urlopie, jak miałam wrócić do pracy, stweirdziłam, że już czas najwyższy i ostateczny, aby zmienić pracę. Myślałam o tym od dłuższego czas, ale tak jakoś ostatecznie to powiedziałam właśnie wtedy. I zaczęły się w pracy dziać dziwne rzeczy, sprawy zmieniły obrót. i wtedy na skrzynce znalazłam ofertę pracy.... i nagle okazało się, że jeszcze gdzie iendziej mam szanse. choć może za odrobinę mniejsze pieniądze....ale nie o to chodzi.
Mam dylemat, bo odnosze wrażenie, że to wszystko, co się teraz dzieje, jest "znakiem", o który prosiłam. Bardziej tego nie mogę wytłumaczyć sobie samej chociaż....
Obecna moje praca jest stabilna, mam trwałe miejsce w firmie, nawet kierownicze ponoć.... ale jest taki chos, bałagan, a ja powoli jestem przytłaczana wszystkim i dodatkowo w niedalekiej przyszłości mam nieco zmienić to co robię. A na razie robię to co lubię!
mam dylemat - bo w nowej pracy nie będę tak postrzegana, jak teraz (albo tak tylko mi się wydaje, że jestem dla tych ludzi ważna), ale będę trybikiem w wielkiej maszynie, który robi to co lubi....
Co mam robić? sama zadaję sobie to pytanie....czy to faktycznie czas na zmiany?
Do tego, jak zmiany, to na całego - chcę powrócić do diety vitalii, z którą szło mi bardzo dobrze - 1 mc i 4 kg mniej było! A teraz - objadanie się, bo zajadam stres, ciążgle myślę o pracy, żyję tym. A tam, gdzie mogę iść - tego nie będzie. praca to praca, ale po jej skończeniu - tylko moje prywatne życie....
RATUNKU - naprawdę nie wiem co robić, a mam niewiele czasu.
Wiem już, że mi się nie uda, wiem, że nie dam rady...taka jest moja natura.... mam piękne zdjęcia ze ślubu, ale ja na nich wyszłam straszliwie....i już takie zostaną na zawsze... ech..
Nie umiem wytrwać w niczym, w żadnym postanowieniu. Nie mam nikogo, kto by mnie wsparł...chciałam chodzićz kijami, chciałam chociaż na spacery chodzić, ale samej to jakoś nie wychodzi....M nie ma ochoty, nie ma nastroju. Mi się dzieje cora gorzej, wszystko zrzucam na to, żem gruba...ale czy tak jest do końca??? A może jednak to po prostu sama ja? Tylko jakoś tak czeuje, ze jak byłoby mnie zdecydowanie mniej, to byłabym - nie wiem - odważniejsza, pewniejsza siebie???
nie umiem, nie mam siły - dlaczego ja mam się dopasować do świata??? dlaczego to świat nie może się dopasować do mnie??? Taki kozak ze mnie, ale to zraz mija..
Bo mój M, już nie chce mnie słuchac....
Większość moich problemów może się wywodzić z pracy... stresuję się nią okropnie. Już dziś mam ból żołądka, a jeszcze chciałabym mieć przyjemny wieczór z M...
Nie lubię raczej mojego szefa i jego "prawej ręki"... nie to, że są niemili czy coś, ale mają taką denerwującą cechę, że każda nasza korespondencja jest inwigilowana, nawet komunikatory. jak się coś wydarzy, nie ma konstruktywnej krytyki i szukania rozwiązania, ale udowadniane jest, że jestem niedouczona, że nie przewiduję przyszłości, że jestem głupia i w ogóle. temat jest drążony tak długo, aż wieżę, że to jedynie moja wina i wszelkie konsekwencje, włącznie z finansowymi, poniosę ja.... smutne i prawdziwe. Tacy są, a pozory muszą być zachowane, że jesteśmy wszyscy jedną wielką rodziną, która się kocha...
Dlatego już jestem głodna, bo się stresuję i boję jutra.