Dawno nic nie pisałam, ale postaram się to nadrobić. Miałam przez ponad trzy miesiące gości w sztafecie . Często było tak, że jedni wyjeżdżali przed południem, a następni przyjeżdżali wieczorem. Jak przez ten czas, tydzień byłam sama, to wszystko. Cieszy mnie, że rodzina i przyjaciele tak dobrze się u mnie czują i lubią spędzać ze mną wolne chwile. Ale tym samym ja na pobyt na Vitalii nie miałam prawie wcale czasu. A na odchudzanie nie miałam ochoty. Przytyłam oczywiście bardzo i zamierzam coś z tym zrobić. Zastanawiam się nad dietą wegetariańską na Vitalii. Czy ktoś z Was tego próbował? Jeśli tak, to proszę o jakieś uwagi na jej temat. Moje wpisy już wkrótce będą też o moim odchudzaniu, ale na razie zacznę od tego co lubię najbardziej.
Rozpoczynam opowieść o mojej wycieczce do Portugalii.
Po obowiązkowym dwugodzinnym oczekiwaniu na lotnisku wylecieliśmy z Warszawy po jedenastej.
Lecieliśmy na wysokości 8000 metrów, a na zewnątrz był mróz -60 stopni. Na ziemi dla odmiany trzydzieści stopni. Przerobiliśmy pół skali Celsjusza :) Po czterech godzinach lotu wylądowaliśmy w Faro. Właśnie podchodzimy do lądowania.
Po odprawie bagażowej (trochę to trwa) i jeszcze godzinie jazdy znaleźliśmy się w Monte Gardo, przyjemnej miejscowości nad Atlantykiem. Ocean przyciągał mnie jak magnes, więc po wrzuceniu bagaży do pokoju, razem z Jadzią nowo poznaną koleżanką , wyruszyłyśmy na spacer brzegiem plaży.
Czasu było sporo więc później zwiedzałyśmy jeszcze okolicę. Wśród zapełnionych hotelami uliczek zauroczył mnie taki oto domek:
W hotelu kolacja i śniadanie były w formie szwedzkiego bufetu. Jedzenia do wyboru i koloru. Zdjęcie znalezione w internecie:)