Bilans negatywny, pora brać się do roboty!
Moje piękne 73kg poszły się bujać. Ten tydzień był całkowicie straszny. Nie wiem skąd mi się wziął ten niepohamowany apetyt, ale to chyba jednak ma coś wspólnego z rozstrojami hormonalnymi, bo humor też ostatnio mam taki dziwny. A wiadomo - "najlepszą" receptą na kobiece nastroje są słodycze i inne kaloryczne rarytasy. Jak weszłam wczoraj wieczorem na wagę to wskazała 76kg! Tak, porażka. Motywuje mnie jednak to, że nie chcę stracić więcej z tego co mimo wszystko osiągnęłam, bo powrót do 80 byłby totalną porażką. Za trzy tygodnie jadę w góry wyszaleć się znowu na desce. Do tego czasu chciałabym zrzucić tyle ile przybrałam ostatnio. Nie powinno być to aż takie trudne, bo teraz jestem przede wszystkim "napchana" jeszcze tym ostatnim jedzeniem. A jak przez kilka dni pobędę znów na zdrowej diecie to organizm powinien sam się zregenerować i oczyścić. A na feriach jak to na feriach nie powinnam mieć problemów z zajęciem sobie czasu, więc o jedzeniu myśleć nie będę, a tym samym nie będę go w siebie wciskać. A na teraz mam jeszcze karnet na aerobik, więc jak tylko sesja na uczelni trochę wyluzuje to muszę go zrealizować.
A dzisiaj upadłam i nie wstaję..
No dobra, przyznaję się do upadku mojej zdrowej diety. Dzisiaj już była totalna porażka. Pewnie to na zbliżający się okres, ale nie mogę nim wszystkiego usprawiedliwiać. Może mam przez to większy apetyt, ale przepadzistość w jedzeniu była moja. Jutro muszę się czymś zająć i przestać jeść, bo inaczej stracę wszystko co osiągnęłam. A tego nie chcemy. Już i tak moja waga poszła w górę - co do tego nie mam wątpliwości, ale oczyszczę się przez najbliższe dni pijąc herbatki i nie jedząc niczego zapychającego. Łudzę się, że za kilka dni znowu zobaczę 73kg. Na razie nie chcę wiedzieć jak moje przytycie wygląda w kilogramach. Wolę je po prostu pokonać;)
Jak się upadnie, trzeba się podnieść...
Dzisiaj miałam jakiś gorszy dzień. Byłam strasznie rozbita i nie wiedziałam co ze sobą począć. Kiedyś w takim dniu rzuciłabym się na jakieś słodycze, ale na szczęście nie dzisiaj. Może nie zjadłam mało, ale przynajmniej zdrowe rzeczy;) I co najważniejsze - nie czuję się zapchana ani przejedzona. Teraz zamierzam wziąć gorącą kąpiel i pójść spać. To mi powinno dobrze zrobić;) I zauważyłam, że najgorsza dla diety jest nuda. Jak się ma co robić to nie myśli się o jedzeniu...
Zdarzają się też gorsze chwile... ale ogólnie jest
cudownie
Miałam straszny weekend. Przez uczelnię pobijałam swoje rekordy w ograniczaniu snu do minimum, zjadłam całą, wielką czekoladę i trochę innych zapychających rzeczy. Ale już na szczęście wróciłam do siebie, odespałam co miałam odespać dzięki czemu mój żołądek wrócił też do normalnego funkcjonowania. I znowu jem tylko to, czego naprawdę potrzebuję, a nie wszystko co popadnie. I polubiłam surową marchewkę i herbatę miętową. Zdrowe rzeczy naprawdę potrafią być dobre. Trzeba tylko chcieć się o tym przekonać. Poza tym po staremu. Cieszę się swoją nową, lżejszą figurą i jakoś funkcjonuję. Sportu dalej mi brakuje, ale zaczynam już planować kilkudniowy wyjazd feryjny na deskę. Niestety to dopiero za miesiąc... ale po drodze mam do wykorzystania jeszcze cały karnet na aerobik. Może w przyszłym tygodniu go zrealizuję...
Sukces!!!
To jest naprawdę niesamowite ile straciłam na wadze w ciągu ostatniego miesiąca;) Już połowa sukcesu za mną;) A to wszystko za sprawą sportu, dużej ilości herbaty i nie przejadania się. Nie powiem, że nie jadłam słodyczy, bo się zdarzało, ale bez przepadzistości jak wcześniej. Teraz jem normalnie jak każdy człowiek. Obowiązkowo śniadanie, obiad, a później jak zacznie mi burczeć w brzuchu to coś przekąsze. Czy to jakiś jogurt, owoce, czy po prostu kromka chleba. Czuję się świetnie, efekty są zauważalne. Teraz tylko obawiam się o utrzymanie tego i ciągle boję się powrotu do starych przyzwyczajeń. Dlatego muszę mieć się na baczności! Ale takie sukcesy motywują mnie do dalszej drogi;) Wam także życzę sukcesów;) Ja próbowałam się odchudzać całe życie, a teraz nadeszła ta pora kiedy mi się to udaje;) To oznacza, że każdemu może;)
Pierwsze odczuwalne sukcesy;)
Czuję się ostatnio cudownie. Chyba od tego wyjazdu sportowego. Tam całe dnie spędzałam na stoku i mało jadłam. Po powrocie nie wiem jakim cudem, ale nie wróciłam do starych przyzwyczajeń. Jem wtedy kiedy mam na to ochotę i wcale nie są to jakieś bardzo dietetyczne rzeczy. Już nie pamiętam kiedy ostatnio zjadłam coś słodkiego, chociaż to pewnie wcale tak dawno nie było. Zakochałam się za to w herbatkach owocowych, nie umiem bez nich przeżyć dnia. Spodnie na mnie wiszą, niektóre bluzki są luźne. I pierwszy raz od niepamiętnych czasów czuję się dobrze w swoim ciele. I mam ciągłą ochotę na sport i wychodzenie z domu! Dzisiaj łyżwy;) Nie wiem jak to wygląda wszystko na wadze, ale jak wrócę na weekend do domu to to sprawdzimy.
Niemoc we mnie tkwi...
Z odżywianiem w porządku. Sportu mi strasznie brakuje, ale nie mam czasu się mu poświęcić. I to jest najgorsze, bo teraz kiedy naprawdę mam na niego ochotę, nie mogę go uprawiać. Wszystko przez uczelnię. Nadchodzi sesja i trzeba się uczyć. Na jutro mam nawięcej do zrobienia, ale od dwóch dni mam w sobie tak potężną niemoc do uczenia się, że nie mogę jej pokonać. A muszę! Dzisiaj chyba poświęcę noc skoro w dzień niewiele zrobiłam, a jutro postaram się to odespać. Marzę już o feriach... ale do wolnego jeszcze miesiąc;/;/;/
Nie jest źle, może nawet jest dobrze...
Już nie pamiętam kiedy ostatnio zjadłam więcej niż mogłam, ze słodyczami staram się uważać, piję dużo herbaty, ciągnie mnie do sportu. W piątek się wytańczyłam, dzisiaj byłam na basenie.
Na dobrej drodze...
Jestem z siebie zadowolona;) I mam nadzieję, że już nigdy nie zaprzepaszczę swoich dotychczasowych sukcesów. Mój spadek wagi już jest zauważalny. Nawet mój współlokator, który nigdy niczego nie dostrzega powiedział, że schudłam. Spodnie mam za luźne, brzuch mi z nich nie wystaje, coś cudownego! I mam więcej energii i chęci do wszystkiego. I nie tęsknię tak za słodyczami, a jak już mi się zdarzy skusić to bez żadnej łapczywości;) Wróciłam na jeden dzień do domku, odpocznę sobie trochę. Mam ochotę wybrać się na basen albo aerobik, ale zważając na to, że się trochę pochorowałam po desce to chyba sobie odpuszczę...
Powrót do rzeczywistości, byle nie do starych
przyzwyczajeń...
Witajcie! Właśnie wróciłam z sylwestrowego wyjazdu. Było przecudownie. Wyszalałam się na desce, o słodyczach zapomniałam całkowicie, o innym jedzeniu też rzadko sobie przypominałam. W zasadzie to nie było czasu na takie głupoty jak jedzenie;P Czuję się świetnie i dużo lżej. Mam nadzieję, że moja waga też to wykaże. Niestety dzisiaj nie jestem w stanie tego sprawdzić, bo wróciłam do mieszkanka studenckiego gdzie nie mam wagi, ale w środę wpadnę do domu to się zważę. Jeszcze muszę wytrwać w tej niepewności niecałe trzy dni ;P Nie żeby to było takie ważne, ale czysta ciekawość. Teraz tylko mam nadzieję, że nie przybiorę tego, co prawdopodobnie straciłam. Już co prawda nie będę codziennie wykańczać się na stoku, ale przynajmniej postaram się nie przejadać i oczywiście dalej nie będę tykać słodyczy. Oby się udało... ale jestem dobrej myśli;)