Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Co mnie skłoniło do odchudzania: głównie względy zdrowotne, a tak w ogóle to zaczynałam w 2009 roku ważąc 163 kg. Instagram: potatocourier

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 92524
Komentarzy: 1581
Założony: 5 września 2011
Ostatni wpis: 12 kwietnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
luumu

kobieta, 36 lat, Kraków

168 cm, 106.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 stycznia 2013 , Komentarze (1)

menu:
pierwsze śniadanie: trzy herbatki, każda z łyżeczką cukru.
drugie śniadanie: dwie parówki, grahamka, kawa z mlekiem.
trzecie śniadanie: grahamka z pomidorem.
obiad: dwa jajka sadzone, ziemniaczki.
poko: kakao, galaretka owocowa.

smutno mi. płaczę od rana...

14 stycznia 2013 , Komentarze (1)

menu:
śniadanie: dwie parówki drobiowe, jedna kajzerka razowa.
drugie śniadanie: razowa kajzerka z pomidorem i plasterkiem żółtego sera.
obiad: szczerze mówiąc, nie mam pomysłu. rodzina ma żurek i frytki. kaloryczne zło innymi słowy. chyba zjem parówkę.
poko: serek bieluch, jabłko.

biodra?
w końcu przeprosiłam się z centymetrem krawieckim, którym mierzę swe obłości i będę te przeprosiny powtarzać co cztery tygodnie, w poniedziałek. następne mierzenie wypada 11 lutego.
moim sukcesem jest to, że w końcu obejmuję biodra tym nieszczęsnym półtorametrowym centymetrem. kiedy zaczynałam się "odchudzać" w 2009 roku, w biodrach miałam 180 cm. teraz to 137 cm. nadal bardzo dużo, ale  mój typ figury to "gruszka" i nic na to nie poradzę.

cieplutko pozdrawiam.

13 stycznia 2013 , Komentarze (5)

menu.
brunch: Activia do picia truskawka & kiwi, dwie parówki z keczupem i musztardą, kromka chleba, kakao z mlekiem 2%.
obiad: ziemniaki z kawałkami pieczonego kurczaka.
poko: sałatka z resztką porcji pieczonego kurczaka.

samotność to zło.
zaczęła rzucać mi się na mózg, bo ja, nawiedzona agnostyczka, poszłam na spotkanie opłatkowe Duszpasterstwa Rodzin, gdzie modlitwa mieszała się ze śpiewaniem kolęd. zrobiłam to, żeby nie siedzieć samotnie w domu, zwłaszcza, że piątkowe popołudnie spędziłam z dzbankiem herbaty imbirowej i "Dziennikiem Bridget Jones" na dvd.
spotkanie niespecjalnie się udało, bo grupa zbliżona do mnie wiekiem bawiła się wyłącznie w swoim hermetycznym gronie, więc byłam skazana na niańczenie dzieci, które ciągle mnie o coś prosiły oraz wysłuchiwanie słowotoków starszych pań. pod koniec spotkania animatorka grupy zaprosiła mnie do stolika "elity", ale i tak się zachowywali, jakby mnie nie było.
do domu wróciłam rozczarowana i załamana swoim nieistniejącym życiem towarzyskim.
na spotkaniu zjadłam mandarynkę, muffinkę, dwa paluszki kminkowe z ciasta francuskiego i łyżkę koszmarnej sałatki, którą zachwalał ksiądz organizator.

pozdrawiam...

11 stycznia 2013 , Komentarze (3)

dziś cały dzień jem TAKIE cudo, bo jak wczoraj wspominałam, ostatnie pieniądze wydałam na gazetę. ryż, kukurydzę i cebulę mam zawsze w domu, więc korzystam z zapasów. trochę zepsułam, bo sypnęłam za dużo chili w proszku. ale ogólnie pycha. aha, na cały dzień proporcje zwiększyłam 3 razy.
oprócz tego zjadłam ćwierć batonika typu Mars. taki mały grzeszek na poprawę humoru.

nuda piątkowa.
dzisiaj wyjątkowo mi się nudzi. nie wzięłam płytki z grą, Luby nie chce przyjść na gg, żeby pooglądać ze mną sukienki asos, obiad dla rodziny sam się gotuje, wykreślanki mi się skończyły, krzyżówki też. nie lubię piątków, bo dla mnie to zawsze taki głupi dzień. po szesnastej na pewno pójdę na spacer. to jakaś próba wyrwania się z nudy. a potem... nie wiem, naprawdę nie wiem.

wywaliłam pilota.
Naukowcy amerykańscy obliczyli, że samo wynalezienie pilota spowodowało, że telewidzom przybywa od kilograma nawet do czterech kilo rocznie.
dlatego jakiś rok temu, kiedy stary pilot się zepsuł, wyrzuciłam go i teraz, gdy chcę przełączyć kanał lub ustawić głośność, muszę ruszyć zadek i przejść trzy - cztery metry do telewizora. w nocy jest to wyjątkowo uciążliwe, gdy budzi mnie obraz kontrolny i zanim dojdę do pudła, czasem zdążę się rozbudzić i mnie potem czeka bezsenna noc.

10 stycznia 2013 , Komentarze (1)

jako przystawka menu:
śniadanie: pół razowej bułki kanapkowej z żółtym serem, sałatka z pomidora z odrobiną oliwy, kawa z mlekiem.
drugie śniadanie: drugie pół bułki razowej z pomidorem.
obiad: purée ziemniaczane, jajko sadzone, pomidor.
poko: czasopismo "Dobre Rady" - ostatnie 1,50zł wydałam na gazetę. xd

w czynie społecznym.
byłam wczoraj na pikiecie przeciwko likwidacji kilku szkół, w tym i mojej ukochanej Szkoły Podstawowej z oddziałami integracyjnymi numer 3. bardzo się zaangażowałam w obronę tej szkoły, byłam we wtorek na spotkaniu rodziców z panią wiceprezydent ds. edukacji, więc musiałam również iść na pikietę. było bardzo gorąco (dosłownie i w przenośni). trzymałam jeden badyl transparentu (najpierw z nazwą szkoły, potem z hasłem "PO-pamiętamy przy wyborach"). potraktowałam to jak okazję do długiego spaceru, bo ze względu na wysokie ceny biletów MPK poszłam na nogach pod Urząd Miasta oraz mały fitness, bo podskakiwaliśmy, skandując różne hasła. na pamiątkę został mi pomarańczowy gwizdek. a dzisiaj mnie bolą uda i głowa. 

klub fitness czy rowerek stacjonarny?
wczoraj podzieliłam się z Wami analizą sytuacji. dziękuję za komentarze. i wynik płynący z komentarzy wygląda tak:
klub fitness 3:0 rowerek stacjonarny
szczerze mówiąc, nie jestem zaskoczona.

pozdrawiam różowo.

9 stycznia 2013 , Komentarze (5)

wczoraj mi takie pytanie zadał Luby, gdy zdałam Mu raport tuszostanu. czuję się normalnie, choć trochę jestem zdziwiona, że ubyło mi tylko 0,3 kg.

menu.
śniadanie: razowa kajzerka z żółtym serem i pomidorem, kawa z mlekiem.
drugie śniadanie: razowa kajzerka z pomidorem.
obiad: kurczak po "chińsku" z kaszą jaglaną, kubek rosołu.
poko: najprawdopodobniej jogurt owocowy i jabłko.

*******
jednym ze styczniowych planów było zapisanie się do klubu fitness lub nabycie rowerka stacjonarnego. poniżej plusy i minusy tych rozwiązań.

klub fitness.
+ jeśli zapłacę za karnet, będzie to dodatkowa motywacja.
+ będę mogła korzystać z wielu różnych sprzętów i zajęć.
+ spacer do klubu i z powrotem.
- drogie karnety (half open 267zł, open 507zł łącznie za 3 miesiące).
- konieczność zainwestowania w torbę i buty (strój już mam).
- nie zawsze mam czas między 6:30 a 16:00 (przy karnecie half open).

rowerek stacjonarny.
+ mogę jeździć na nim nawet w nocy, oglądając powtórki na TV Puls.
+ mogę ćwiczyć nawet w majtkach i staniku sportowym.
+ jednorazowa inwestycja.
- trochę kosztowna inwestycja.
- jednak monotonne ćwiczenie.
- zajmie sporo miejsca w moim już i tak ciasnym pokoju.

i co Wy na to?
*******
-edit- właśnie spaliłam kaszę na obiad. kurde mol. boleję nad zgonem rondla, w którym gotuję gotowałam większość rzeczy w postaci jednej porcji.

pozdrawiam gorąco.

8 stycznia 2013 , Komentarze (5)

menu na dziś:
śniadanie: kajzerka razowa, jajecznica z dwóch żółtek (musiałam zużyć) i jednego całego jajka, kawa z mlekiem.
drugie śniadanie: pół kajzerki razowej z plasterkiem sera żółtego.
obiad: makaron razowy z kurczakiem na ostro, surówka z kapusty kiszonej.
poko: jogurt naturalny z migdałami.

skrzywienie vitaliowe.
prawie każda z nas wpisuje swoje codzienne menu. i często pojawiają się komentarze typu "ale ty wpieprzasz", "dużo za dużo" (podczas gdy dziewoja zjada niewiele ponad 1000 kcal) i inne. i tak bardzo się przyzwyczaiłam do komentarzy gorliwych strażniczek naszej wagi, że czytając dzisiaj wyznanie vitaliowej koleżanki, że wczoraj na śniadanie zjadła jajecznicę z trzech jajek, byłam ciężko zdziwiona, że nikt jej jeszcze tego nie wypomniał. ja Jej tego nie wypominam, bo uwielbiam jajka, a jajecznica z trzech lub więcej jajek to jest to.

realizacja postanowień noworocznych.
ostro zabrałam się za realizację punktu drugiego, czyli dbania o dłonie. kremy już rozstawione w strategicznych punktach mieszkania, czyli łazience, przy łóżku i koło zlewu. oprócz tego mam krem w torebce i na biurku w "pracy". po kilku dniach już zauważyłam, że dłonie są w lepszym stanie i to mnie motywuje do dalszego wcierania kremu. kolejnym punktem będzie walka z upierdliwymi skórkami. i teraz się zastanawiam, czy lepiej będzie je zmiękczyć oliwką i odsunąć patyczkiem lub ręcznikiem, czy nabyć na allegro płyn Sally Hansen. tak czy owak polubiłam swoje dłonie.

pozdrawiam śliwkowo.

4 stycznia 2013 , Skomentuj

rezygnuję z pisania numerków przy postach, bo większość z Was myśli, że to dni diety. tak czy owak, post numer 93.

pisałam ostatnio, że 23 kg mniej w rok to epicka porażka, zwłaszcza, że zakładałam ubytek kilogramów trzydziestu pięciu.
złożę więc samokrytykę i poszukam przyczyn tej porażki.

1. ale ja mam słabą wolę.
"wolę słabą to ja kawę. albo się ma wolę albo nie." - złota myśl Lubego.
chcę się odchudzać, jestem zmotywowana. ale co ja poradzę na to, że lubię dobrze zjeść. dobrze w sensie smacznie, a nie dużo. zwłaszcza, że lubię i potrafię gotować, a moje zupy i ciasta są znane w niemalże całym kwadracie.
potrafię odmówić sobie wielu różnych kalorycznych pyszności, ale czasem też się poddaję i
tu następuje punkt drugi, czyli...
2. jestem zdolna wsunąć całą tabliczkę czekolady z bakaliami (moja ulubiona), zwalając winę na depresję, PMS, kryzys gospodarczy i mnóstwo innych mniej lub bardziej sensownych przyczyn.
3. siedząco-stojący tryb życia.
większość mojego dnia polega na gotowaniu dla licznej rodziny i "pracy" przy komputerze. trochę też ćwiczę, ale ćwiczenia w domu szybko mi się nudzą i zmuszam się do nich, co nie jest przyjemne. za spacerami też nie przepadam, bo nie lubię chodzić bez celu. no chyba, ze mam gotówkę, to wtedy mogę zrobić nawet 10 km, przemieszczając się pomiędzy sklepami.
4. ograniczony budżet.
wielokrotnie pojawia się "mit" drogiej diety i próby obalenia tego mitu, wskazujące jako rozwiązanie zaopatrywanie się na bazarze lub zakupy hurtowe. w najbliższym czasie zajmę się tym zagadnieniem, ale teraz napiszę tylko, że mając ograniczony budżet, więcej się najem kalorycznym bochenkiem chleba za 2,40 zł, niż jedną dietetyczną papryką za 2,30 zł (chodzi mi o sezon zimowy i wczesną wiosnę).

i to chyba wszystko na ten temat. wiem, że największą przyczyną porażki jestem ja i moja psychika. i mam nadzieję, że w końcu uda mi się osiągnąć cel bez traumy psychicznej. fizycznie jestem w stanie wiele znieść, ale moją słabą stroną jest zwichrowana przez ciężką depresję i psychozę psychika.

*******
menu na dziś.
śniadanie: pół bułki kanapkowej ze szynką z konserwy.
drugie śniadanie: jogurt prawie jak tzatziki.
obiad: kostka z polenty z sosem marchewkowym.
poko: dwa jabłka i garść suszonych śliwek.

pozdrawiam.

2 stycznia 2013 , Skomentuj

miałam tu piękną notkę, ale wyparowała przez głupi edytor. jeszcze raz.

każdy ma jakieś postanowienia, ale zazwyczaj się poddaje i nic z jego planów nie wychodzi. dlatego postanawiam, że zrealizuję swoje plany!

postanawiam...
1. schudnąć 32 kg, żeby ważyć 75 kg.
w 2012 roku schudłam tylko 23 kg, co jest moją wielką porażką. pocieszam się tym, że spadek wagi jest trwały i skóra w trakcie tego procesu nie ucierpiała za bardzo.
dlaczego 32 kg? bo wiem, że raczej nie uda mi się chudnąć 800 g tygodniowo, żeby 31 grudnia 2013 osiągnąć docelowe 66 kg (czyli - 41 kg). a 75 kg to taki cel pośredni, całkiem realny. zwłaszcza, że Luby będzie mnie teraz bardziej w tym względzie kontrolował (mój prywatny krokodyl lodówkowy).
2. zadbać o dłonie.
mam kilka kremów do rąk, ale ich nie używam, bo ciągle zapominam. i już od wczoraj stawiam sobie je na widoku i używam. a w przypadku pazurków dopiero muszę nabyć odpowiedni specyfik.
i muszę przestać obgryzać skórki!
3. nauczyć się strzelać z łuku.
z realizacją tego postanowienia muszę poczekać do rozpoczęcia sezonu, czyli tak mniej więcej końca kwietnia. łuk mam, nie mam całej reszty. ciekawe, czy można  kupić różowe akcesoria.
4. zadbać o zdrowie.
czyli rajd po lekarzach i rozpoczęcie walki z kilkoma dość upierdliwymi schorzeniami.
5. wyściubić nos z Polski.
w moim prawie dwudziestopięcioletnim życiu do października najdalej od Krakowa byłam w Katowicach. potem za Poznaniem. a teraz chciałabym pojechać gdzieś poza granicę kraju. babcia poleca mi wycieczkę do Budapesztu.
-------

dzisiejsze wielce nieatrakcyjne menu:
brunch: trzy kromki chrupkiego chleba i kostka chudego twarogu z cebulą i szczypiorkiem.
obiad: makaron pełnoziarnisty z sosem pomidorowym.
poko: dwie pomarańcze i dwie kromki chrupkiego chleba.

27 grudnia 2012 , Komentarze (3)

1. jak już wspominałam, ważenie 31 grudnia. mój zadek czuje, że urósł. ale nie przez święta. :/
2. całkowicie rozregulowałam sobie cykl dobowy. przez pobyt u Lubego chodzę teraz spać po północy i ledwo się o dziewiątej budzę (wcześniej spałam 22:00 - 6:00).
u Lubego jedzenie wyglądało tak: śniadanie o 9:30, potem jakaś buła lub coś w ten deseń i obiadokolacja dopiero o 19:00 lub później. powód był taki, że ciężko było odciągnąć Lubego od komputera, a nie pozwalał mi siedzieć samej w kuchni (troszkę dziwne).
3. co jedliśmy? makaron. z sosem bolońskim, meksykańskim, z rosołem...
4. z zakładanych siedmiu spacerów po 5,2 km odbyliśmy tylko cztery. dlaczego? bo walczyłam z przeziębieniem i musiałam siedzieć w ciepełku faszerując się polopiryną (nigdy nie bierzcie polopiryny podczas okresu) i pić hektolitry herbaty z cytryną i cukrem.
5. pan ojciec ("teść") powiedział mi "wiesz, że jesteś gruba?". myślałam, że padnę ze śmiechu. ale musiałam zachować kamienną twarz. skoro podobam się Lubemu to jednak wszystko jest w porządku. a ciągle chudnę, więc jest jeszcze lepiej.
6. rozegraliśmy dwie kampanie w Rome Total War. graliśmy Macedonią i Rodem Juliuszów. a Luby, gdy się dowiedział, że mam naprawdę wypasiony komputer, pożyczył mi Medieval II Total War i właśnie idę wypowiedzieć wojnę Szkocji.

pozdrawiam.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.