W niedzielę wyszłam pierwszy raz z domu od czasu operacji. Udałam się na malutkie zakupy (w asyście, w razie złego samopoczucia). Wyjście na zakupy nie było "absolutnie niezbędne", bardziej chodziło o wynurzenie się z domu (i zrobienie sobie małej przyjemności, hehe).
Zakupy owe miały związek z tytułem tego wpisu, czyli "poszukiwania kobiecości". Kiedy ją straciłam? Myślę, że kilka lat temu wraz z dość przykrymi wiadomościami dotyczącymi zdrowia (i co tu dużo mówić - posiadania / nie posiadania dzieci); kiedy zaczęłam "leczyć" jajniki; kiedy zaczęłam tyć. W którymś momencie zaczęłam czuć się cholernie nieatrakcyjna, a później (o zgrozo!) uważam, że też taka się stałam (chociaż, pomimo wagi, odzew z otoczenia "brzydkiej płci" wcale był i jest niezły). Z drugiej strony - co z tego, skoro sama się czułam (i czuję) ze sobą źle.
Wiem - trywialnie brzmi "czuję się niekobieco, bo chyba nie będę miała dzieci, więc poszłam kupić kosmetyki i od razu mi lepiej". Oczywiście to nie tak, ale - SEKUNDĘ - od czegoś trzeba zacząć, prawda?
Stwierdziłam, że już dawno nie kupowałam czegoś "fajnego", nie śledziłam jakichś nowych kosmetyków, które mają robić człowiekowi jakieś "super coś". Pomyślałam również, że pracując tak ciężko, jak pracuję, zasługuję na to, żeby czasami zrobić sobie tę przyjemność i iść na tego typu (jak dla mnie) "ekstrawaganckie" zakupy.
No i poszłam.
Jaki efekt? Body Shop - żel brzoskwiniowy, szampon bananowy, uniwersalny krem "Amazonia" coś tam, coś tam (wszystko BOSKIE); serum do ust z kwasem hialuronowym (faktycznie przynosi efekt), jakieś kremy, balsamy do ust, serum do twarzy z zieloną herbatą Bielendy (absolutnie fantastyczne). Jestem bardzo zadowolona z tych zakupów, a w dodatku nie było to jak zwykle "OK, jakiś szampon i żel, krem do twarzy, "coś" do makijażu - BYLE NIE UCZULAŁO". Odkryłam (tak, prawie w 31. wiosnę życia), że kupowanie "babskich" rzeczy potrafi spowodować nagły wzrost estrogenu czułam (i czuję) się z tym bardzo dobrze.
Następne kroki to: dieta, forma, ciuchy (lub też jakaś kompilacja tego) - na bieżąco będę pisała. Nie myślcie sobie, że do tej pory (i teraz) wyglądałam jak jakaś zarośnięta baba z jaskini, ale uważam, że przykładałam zbyt małą uwagę do... samej siebie. Kiedyś byłam na prawdę "niezłą szprychą", a później po prostu coś się stało. Ale to nic. Wracam do formy. Wracam do formy i BASTA!!!
P. S. Pomimo bólu, który wciąż mi towarzyszy oraz faktu, że prawie nie jem i ogólnie jest słabo, to jest też jedna dobra rzecz - od operacji schudłam 6 kg!!! (Więc już nie mam "trzech cyferek" ).