..:))
Witajcie w niedzielny mroźny poranek...:) Ja już od 5-tej nie śpię..:)) Ostatnio bardzo często wcześnie się budzę, ale nie ma się co dziwić, skoro o 21 już jestem w łóżku..:))
Moja dietka pozwoliła mi zrzucić zaledwie, albo aż 0,4kg. Na razie dla zachęty pasek zostawię taki zaniżony, możne mi się uda dojść do tej wagi.
Jedną rzecz zauważyłam, grejpfrut jest pyszny ale czują go moje ząbki....zaczyna odzywać się nadwrażliwość, a jeszcze z tym jednym jestem w trakcie leczenia kanałowego. Więc chyba będę musiała trochę ograniczyć te grejpfruty z dwóch do połówki.
W sumie jeśli wstałam, to powinnam się pouczyć.....ale mam strasznego lenia....mam dziś zajęcia na 13-tą i od razu egzamin pisemny z roślin ozdobnych. Niegrzecznie tak w moim wieku mówić, ale liczę więcej na ściąganie niż na swoją pamięć...:)) Czuję się rozgrzeszona, bo robię tę szkolę dla hobby niż dla zawodu. Wczoraj na zajęciach roznosili deklaracje przystąpienia do egzaminu zawodowego, zastanowiłam się czy przystępować do niego, ale na wszelki wypadek deklaracje wypełniłam, zawsze mogę się rozmyślić.
Miłej niedzieli Wam życzę, a ja chociaż troszkę poczytam o roślinach..:))
...:))
Muszę się pochwalić, że wczoraj za bardzo nie przegięłam..skończyłam moje planowane obżarstwo na czekoladzie na gorąco..:))
A dziś zaczęłam tworzyć własną dietę. Wydrukowałam sobie z internetu kilka propozycji z dietą grejpfrutową ale każda z nich była inna, łączyła je jedynie duża ilość jajek i grejpfrutów, więc wymyśliłam na poczekaniu swoją...i dzisiejszy dzień wyglądał tak:
7,00 - 2 jajka na twardo i pół grejpfruta, kawa z dużą ilością mleka 0,5%
10,00- herbata z mlekiem plus miks: 1/4 grejpfruta, 2 łyżki płatków owsianych, troszkę płatków migdałowych i pół małego jogurtu naturalnego oraz cynamon.
13.30 - woda mineralna i miks jak wyżej,
16.00 - 1 jajko, podudzie z kurczaka(gotowane) i mieszanka warzywna ze słoika oraz pół grejpfruta.
koło 19.00 planuję, kromkę chlebka żytniego z wędlinka i herbatkę z imbirem.
Między posiłkami piję wodę lub kawę w zależności na co mam ochotę.
Nie mam pojęcia ile to jest kalorii ale grejpfrutów jest dostatek..:))
Na jutro coś podobnego sobie zaserwuję...:))
Miłego wieczoru wszystkim życzę, papa..:))
....
Witajcie..:)) to co zrzuciłam wróciło...moje Słonko przywiozło mi cukierki, które uwielbiam...są dostępne w Niemczech tylko przed światami- "Blatterkrokant" oraz moje orzechy Macadamia...i jak zwykle nie potrafiłam się oprzeć i na wadze znowu 68,20....a co będzie jak przyjdą święta, aż strach pomyśleć.
Muszę wykorzystać, że jestem teraz sama i podietkować, choć już teraz wiem, iż 11grudnia będzie zero diety, bo koleżanka obchodzi okrągłe urodziny i robi wielki "Fajer".
Mnie za trzy lata też te okrągłe urodziny czekają, ale już teraz wszystkim tym, co mnie na swoje imprezy zapraszają zapowiadam, że ja żadnych " Fajerów" robić nie będę, bo mam zamiar pojechać gdzieś w ciekawe miejsce i tam wkraczać w nowe półwiecze.
To będzie moje święto i spędzę je tak, jak ja uważam, a nie będę się męczyć żeby innych zadowolić, a sama będę wykończona.
Ale wracając do dietkowania, to chcę spróbować coś innego niż Duckana, bo jeszcze trochę i nie zadziała na mnie.
Myślę o diecie grejpfrutowej. Nawet mam 2 grejpfruty w domu, więc jutro mogłabym zacząć. A dziś tradycyjnie przed dietką zrobię sobie ucztę...czekoladę na gorąco i może cukiereczki..:))
Miłego wieczoru...:))
...
Witajcie, troche mam stracha o ten mój ząbek, już mija tydzień od zatrucia a on nadal boli:( Byłam w międzyczasie u dentystki i dostałam jeszcze antybiotyk, bo całe dziąsła miałam spuchnięte i nie chciała ta opuchlizna ustępować...ale mam nadzieję, że skończy się wszystko dobrze..:)
Znikam na kilka dni bo moja połowica przyjechała i od czasu jak jest, dietkę diabli wzięli...:))
Pozdrawiam, papa...:))
.....
Witajcie, z moją dietą ostatnio krucho...jak mam dni proteinowe to potrafię trzymać się zasad a jak dochodzą warzywa, to nici z tego...jem normalnie, nawet dziś kupiłam sobie dwa kołacze z dużą ilością posypki - uwielbiam ją...:) Postanowiłam osłodzić sobie dzisiejszy dzień i kilku ostatnich, które to dodatkowo obarczyły mnie bólem zęba..:(
Najlepsze jest w tym wszystkim to, że był on wyleczony. Zaczęłam z nim mieć problemy dzień przed wyjazdem na urlop ( w czerwcu), dostał lekarstwo i po jakim czasie został ponownie zaplombowany.
Na początku października zaczął pobolewać, potem przestawał i tak w kółko. A ostatni tydzień tak mi dał popalić, że dwa razy byłam u dentystki. Jak tylko wylądowałam za jej drzwiami ból mijał, zrobiłam zdjęcie i nic niepokojącego nie wykazało. Ale dziś pół nocy przez niego nie spałam i znowu wylądowałam na fotelu dentystycznym. Tym razem trzeba było tą śliczną plombę rozwiercić i dostać się do środka aby sprawdzić co się dzieje, tak że suma sumarum został zatruty...zobaczymy co dalej pokaże..:))
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zawsze dostaję prawie podwójne znieczulenie, choć samo kłucie też boli..... jestem jakaś nadwrażliwa na ból. Moja dentystka o tym wie a inni lekarze myślą, że przesadzam.
Jakiś miesiąc temu miałam usuwane znamię na ręce w znieczuleniu miejscowym. Pani doktor bierze się do roboty a ja mówię że boli, zdziwiła się i stwierdziła abym nie patrzyła co ona robi, bo sobie wtedy wmawiam...no i cóż mi pozostało, zacisnąć zęby i wycierpieć swoje.
Coś tam znieczuliło ale to nie to, co miało być. Z moją dentystką już po wielu próbach doszłyśmy do tego, że dawka która działa na innych w 100% znieczulając, w moim przypadku mieści się pomiędzy 60-70%.
Podobnie mam z lekami przeciwbólowymi...Traumal, ponoć bardzo silny lek na mnie nie działa, a zwykły Ibuprom zadziała.:))
Ale się znowu rozpisałam...:)) Miłego wieczorka życzę, buźka..:))
...:((
Smutno mi...dziś zmarł mój wujek (brat mojej mamy)...było to dla mnie kompletnym zaskoczeniem, byłam pewna że da radę......
Ale zacznę od początku...był dobrym człowiekiem, wykształconym, uzdolnionym muzycznie z zawodu nauczycielem i dodatkowo pracował w szkole muzycznej jako nauczyciel gry na skrzypcach.....Potem w czasach PRL-u został ważną szychą...pierwszym sekretarzem partii.......kto pamięta te czasy, to wie jak to było...ale głównie nastawiony był na pomoc ludziom, dlatego ludzie do dziś wybaczali mu jego wszystkie późniejsze grzeszki....
Po przemianach w kraju nie umiał się odnaleźć w nowych warunkach...nie należał do ludzi, co wykorzystywali swoje kontakty i dorabiali się majątku....zaczął popijać, a że ludzie dobrze go wspominali, to miał wielu chętnych do stawiania po kieliszku ...;(
Było mi za niego wstyd...a teraz sama się wstydzę za siebie, że nic nie zrobiłam aby choć trochę spróbował się zmienić. Twierdził, że alkoholikiem to on nie jest, bo się nie zatacza i po rowach nie sypia..więc wszyscy po jakimś czasie daliśmy spokój niech robi co chce....
4 listopada trafił do szpitala bo niepokoiły go nogi, że go bolą i ma spuchnięte....natomiast w szpitalu stwierdzili, że jego wątroba jest w gorszym stanie więc ona jest w leczeniu ważniejsza...nawet mu tych nóg wyżej nie położyli. W sumie nie wiedzieli co mu jest i zawieźli go na badania do Katowic. Tam stwierdzili, że wątroba może poczekać a trzeba zająć się nogami, bo zaczynały już mu sinieć...ale było już za późno. 11 listopada mimo, że było święto, stracił lewą nogę na wysokości uda....
Byłam u niego w piątek, to podziwiałam go za optymizm i pogodę ducha, śmiał się, że wreszcie będzie miał czas posiedzieć przy komputerze.
W sobotę stracił prawą nogę w połowie łydki, a on dalej był optymistą....wczoraj narzekał, że go żołądek boli, bo na śniadanie podali chleb z pasztetem i chyba mu zaszkodził (trochę mnie to menu zdziwiło po tak trudnych operacjach) Wieczorem czuł się już lepiej a dziś koło 15-tej wybrał ten lepszy świat...:(
W sumie minęło 11 dni, przyszedł do szpitala w miarę dobrej formie a przeszedł przez te kilka dni tyle cierpienia i bólu.....nie mieści mi się to w głowie...
Wiem, że teraz jest mu już dobrze, jest tam z moim tatą, z którym zawsze się świetnie dogadywał oraz ze swoimi rodzicami...
ale zostawił nas z poczuciem winy, że jak był ku temu czas, moglibyśmy mu pomóc w znalezieniu swojego miejsca w nowej rzeczywistości.....
...:))
Hejka, zaczynam od dietkowania i tak jak przewidziałam, gdy dojdą warzywa waga w górę o 0,9kg.... ale muszę się bez bicia przyznać, że w poniedziałek oraz we wtorek były ciasteczka. Dzień po dniu, miały urodzinki moje koleżanki i przyniosły bardzo pyszne swojskie ciastka, więc nie mogłam im się oprzeć...ale były warte grzechu..:)
Nie wiem jak u Was, ale ja mam bardzo długi weekend przed sobą, szkoda tylko, że przy układaniu planu zajęć (z mojej architektury krajobrazu) nie wzięli tego pod uwagę i w sobotę muszę jechać do szkoły, bo niedzielę udało nam się przełożyć.
Buziaczki i miłego wieczoru życzę..:))
...:))
Dobry wieczór...ja ten weekend to miałam szkoleniowo, dziś wyjątkowo długo były zajęcia ale tylko temu, że później zaczynaliśmy. A jeśli chodzi o dietkowanie, to fazę uderzeniową przedłużyłam do 8 dni, dopiero dziś wprowadziłam warzywa. Muszę być cierpliwa bo tym razem o wiele wolniejsze są te spadki...ale i tak dużo szybsze niż przy innych dietach, które stosowałam..:))
Mam zamiar pilnować się do 19 grudnia a potem przerwa świąteczno-noworoczna...:))
Miłego wieczoru życzę, buźka papa...:))
...:))
Małe porównanie...:))
równy rok temu, jak zaczynałam dietę to spadek 7 dnia wynosił 4,05kg!!!!! 31października 2009r gdy zaczynałam, to ważyłam 79,20 a 6 listopada 75,15. Teraz przy drugim podejściu 30 października ważyłam 68,20 a dziś rano 66,95 czyli łączny spadek po 7 dniach 1,25kg..:((.
Więc moje Kochane, jeśli któraś z Was zaczyna jakąś nową dietę, niech nie rozkłada jej na raty, tylko ciągnie aż do upragnionego celu, bo przy drugim wejściu do tej samej rzeki ma się wrażenie, że płynie się pod prąd...:))
Ale jeszcze troszkę się pomęczę i popływam w tej rzeczce...:))
Pozdrawiam i udanego weekendu życzę..:))
..:))
..jestem dziś strasznie padnięta.....dzieciaki rano pojechały, bo córcia musiała zdążyć na zajęcia, tyle dobrze, że dziś miała na 11.40. A synuś już jest na terytorium Niemiec i chwilę temu pisał, że ma jeszcze 600km przed sobą, czyli jeszcze zostało mu połowę drogi.
Tak, że dopiero będę spokojna jak już dotrze na miejsce.
Jeśli chodzi o dietkę, to się pilnuję....moje spostrzeżenia:
! - organizm ma swoją pamięć i za drugim razem nie daje się tak łatwo zaskoczyć,
!! - spadek jest o wiele mniejszy niż rok temu, wtedy po 3 dniach miałam 2 kg mniej, natomiast obecnie wychodzę na zero, bo najpierw był spadek a dziś rano waga wyjściowa się pokazała..:(
!!! - brak spektakularnych efektów = mniejszej motywacji.
Dlatego muszę zmienić taktykę i przedłużyć fazę uderzeniową na 7 dni (rok temu wybrałam wariant pięciodniowy)
Co z tego będzie zobaczymy..:))
Pozdrawiam i miłego wieczoru życzę, papa..:))