Hej!
Uświadomiłam sobie jak bardzo nie chciałabym wrócić do tego wszystkiego, co męczyło mnie przez tyle czasu (bulimia, kompulsy)... Zrozumiałam też jak wiele wysiłku włożyłam w to, żeby się pozbierać po tym półrocznym DOLE. I na koniec: nie zamierzam rezygnować z marzeń!!!
Najgorsze jest jednak to, że wiem jak bardzo trudno jest stoczyć walkę z kompulsem. wygranie graniczy z cudem, bo... tak na prawdę wtedy [przynajmniej u mnie] nie ma czegoś takiego jak racjonalne myślenie... Liczy sie tylko to, żeby było COŚ do zjedzenia, i żeby to COŚ zostało zjedzone przeze mnie.
Powiedzmy, że to wszystko co się ze mną działo przez te 6 miesięcy nie było znowu takie bez sensu.. Obserwowałam się.. Wieczorem każdego dnia analizowałam swój tok myślenia.. Zastanawiałam się jak powstrzymac tę lawinę...
Doszłam do takich wniosków:
1) Dieta zawsze skończy się u mnie kompulsem (pytanie, po co w to ciągle wchodzę, skoro tylko na tym tracę.. Otóż to: Mam nadzieję, że TYM RAZEM będzie inaczej)
2) Gdy mam ochotę na jedzenie, "nie istnieje" silna wola, rozum.... Liczy się żarcie
3) Każdy napad "głodu" jest później dla mnie wielką udręką, kiedy nad tym rozmyślam... Wtedy już jestem- użyjmy tego słowa TRZEŹWA.
4) Nie opatentowałam jeszcze żadnego skutecznego sposobu na zatrzymanie kompulsu... Wygląda to tak: jedna kanapka, druga, trzecia, siódma, chrupki, mleko, cola (jak jest), kanapka, chrupki = 3000-5000kcal . Dawno tak nie jadłam, ale bywało i tak....
I własnie na podstawie tego nie mogę nic stwierdzić.. Dzisiaj jestem prawie pewna, że będzie w miarę dobrze, ale jutro? Każdy kolejny dzień jest niepewny, nie wiem kiedy w końcu się złamię.. I to własnie jest najgorsze :(
TRUE :)
Powodzenia Wam życzę :* Postaram się pokonać siebie. <33