Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Co mnie skłoniło do odchudzania: głównie względy zdrowotne, a tak w ogóle to zaczynałam w 2009 roku ważąc 163 kg. Instagram: potatocourier

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 92398
Komentarzy: 1581
Założony: 5 września 2011
Ostatni wpis: 12 kwietnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
luumu

kobieta, 36 lat, Kraków

168 cm, 106.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 marca 2015 , Komentarze (3)

Poprosiłam matkę, żeby pożyczyła mi 10 zł do poniedziałku. Przyczepiła się, że się zabawiam w wygotowywanie, zamiast jeść to, co reszta domowników. Fajnie, ale mój obiad na trzy dni kosztuje właśnie 10 zł, a ona i bracia obecnie stołują się na mieście po 15 zł za posiłek. Wychodzi na to, że powinnam była ją poprosić o 45 zł, zamiast gotować "bezkarne" chili.

puszka kukurydzy2,15 zł
puszka czerwonej fasoli2,20 zł
puszka ciecierzycy2,15 zł
kartonik passaty pomidorowej2,45 zł
cebula0,60 zł
czosnek1,45 zł
czerwona papryka-*
marchewka-*
pasta chili-*
przyprawy (kumin, sól, pieprz, kakao)-*
razem11,00 zł

* były w domu, nie musiałam kupować


Coś czuję, że znowu będę chudła jak porąbana, bo babcia jest w szpitalu. Na początku leżała bliziutko, według mapy Google, 12 minut spacerkiem (1 km). Niestety dziś ją przeniesiono na inny oddział, do tego szpitala, w którym leżała w zeszłym roku. Teraz to będzie 45 minut marszu (3 km), a bilety są w cholerę drogie, więc znowu będę latać na nogach. W ubiegłym roku przez to bieganie do babci w miesiąc schudłam ponad cztery kilo.


Po wiosennym nieudanym romansie z bieganiem, Ptysiek znów chce mnie nakłonić do chociaż spróbowania. Przecież to takie fajne, ta euforia, te anihilowane kalorie i masakrowane komórki tłuszczowe i dotlenienie organizmu... A potem ból podbrzusza i odruch wymiotny. Powiedziałam mu, że zacznę znów biegać, jeśli mi kupi spersonalizowane najeczki za 840 zł. Cena zaporowa, więc na razie mam święty spokój.


Życzę miłej drugiej połowy tygodnia. (salatka)

4 marca 2015 , Komentarze (2)

Woda w bidonie, miękkie skarpetki i wygodne buty, dużo przestrzeni i Sylwia Wiesenberg na dvd. Niestety trening na tej płycie jest dla zaawansowanych, bowiem trwa ponad 70 minut, polega głównie na przysiadach i podskokach.

Oglądając trening na sucho, zasnęłam koło czterdziestej minuty, znużona długością jednego ćwiczenia, monotonią i małomównością pani Sylwii. Nie informuje o nowym ćwiczeniu, którą nogą mam teraz machać i tylko z offu leci czasem jej głos przekazujący motywujące frazesy.

Pierwsze podejście zakończyłam po dziesięciu minutach, czyli niemal tuż po rozgrzewce. Byłam z tego powodu smutna i rozczarowana ograniczeniami mego ciała.

Przy drugim podejściu wytrzymałam tylko pięć minut dłużej. Po dziesięciu minutach robiłam te przysiady i płakałam, bo chcę być silna, chcę być szczupła, a nieposłuszne uda bolą, umysł mówi "kończ głupia". A ja muszę dalej. No i mam. Zakwasy.

Jutro podejście trzecie.


jem.

ś. grahamka i dwa jajka w koszulkach, a do tego kawałek papryki

II. w planie była surówka z marchewki, ale nie chciało mi się jej trzeć. wypiłam kawę inkę i dopchałam się jabłkiem.

o. kotleciki z indyka z porem i pomidorami suszonymi, ziemniaczki gotowane i buraczki ze słoiczka słoika

p. dwa jabłka i batonik musli

k. kanapki ze serkiem śmietankowym i pomidorem


Cudownego popołudnia życzę. (alkohol)

3 marca 2015 , Komentarze (3)

Motywacja spadła z piedestału. Motywacja, czyli ja. Spadłam również z wagi, widząc 85,0 na wyświetlaczu. Kuźwa.


jem.

ś. owsianka na wodzie z mlekiem + łyżka konfitury truskawkowej

II. szklanka zupy jarzynowej

o. druga szklanka zupy jarzynowej i 200 g ugotowanego makaronu z sosem pomidorowym

p. kanapka z plastrem serka śmietankowego i kawałek papryki czerwonej

k. predator z mlekiem i bananem lub* dwie grzanki, każda z łyżeczką masła orzechowego

* jeśli nie zaliczę dzisiejszego treningu


Pierwsza (z dwóch) puszka pepsi wypita. Pyszniutka, zimniutka, niezdrowiutka.


Buziaczki. :*

2 marca 2015 , Komentarze (4)

Badanie wzroku zaliczone. Skorzystałam z promocji, którą tak namiętnie ogłaszają w telewizji i podstawowe badanie miałam za 1 zł.

Okularów nie potrzebuję, wzrok mam cacy. I niestety nie mogę nosić zerówek, choć chciałam zadać szyku w eleganckich kujonkach.


Dziś na obiad mam zupę jarzynową z kaszą jaglaną i ciecierzycą.

I do tego lenia.

23 lutego 2015 , Komentarze (7)

Wróciłam do Krakowa.

Oczywiście wybrałam najgorszą możliwą porę czyli niedzielne popołudnie w trakcie ferii zimowych. Pociąg wypchany po brzegi, masa wkurzających dzieci i jeszcze bardziej nieznośnych mamuś.

Na szczęście dramat trwał tylko do Łodzi, później miałam już dla siebie aż cztery fotele.

Był również i horror, bowiem w przedziale było bardzo ciemno. Gdy konduktor zapalił światło, poszły bezpieczniki i prąd siadł w całym wagonie.


Pan z przedziału powiedział, że wyglądam na dziewiętnaście lat. Chciałabym.


Dziś przyzwyczajam się do koszmarnego krakowskiego powietrza, sprzątam burdel pozostawiony przez gremliny i zastanawiam się, co dalej.


Chcę kupić karnet na fitness, ograniczyć spożycie pepsi do dwóch puszek na tydzień i przebadać wzrok. To moje założenia na miesiąc marzec.


Cudownego tygodnia życzę. :*

12 lutego 2015 , Komentarze (3)

Dwa pączki.


Po kilku godzinach spędzonych z Move Fitness stwierdziłam, że zwariuję przez kamerę, która ciągle gubi gały z pola widzenia i nie zalicza mi wielu ruchów podczas ćwiczeń. I te cele, które tylko zniechęcają. "Zagraj 10 razy w Wirujące Ręce" Rly? Jak po dwóch razach rąk nie czuję.


I zrobiłam coś strasznego, ale jednocześnie coś, co chciałam już dawno zrobić. Usunęłam swojego pierwszego bloga, którego prowadziłam od marca 2004 roku. Miałam go przeczytać po raz ostatni, ale stwierdziłam, że tak mnie ujmie pisanina sprzed dziesięciu lat, że nie będę miała serca, by to antydzieło sztuki blogowania skasować.

Za to żałuję, że anihilowałam innego bloga, prowadzonego w latach 2007-2010. Wtedy przeżywałam stan największej depresji, niemalże uniemożliwiającej mi egzystencję, za to wspięłam się na wyżyny lekkości pióra, tworząc długie opowieści przyciągające licznych czytelników. Zresztą mój "blogaś" występował regularnie w dziale "blogi promowane". I ja głupia go usunęłam podczas bolesnego procesu wymazywania Niedoszłego Męża (zwanego Ziemniakiem) ze swojego życia.

I w ten sposób ten pamiętnik jest teraz moim jedynym blogiem.


Trzymajcie się. ;)

8 lutego 2015 , Komentarze (1)

Aktualnie przebywam u A. Już od ponad dwóch tygodni.

Kupił mi wagę, żeby na bieżąco kontrolować postępy... Których nie ma.


Chciał mi kupić karnet do klubu fitness. Niestety znajduje się ten przybytek na kompletnym zadupiu i zanim bym dotarła pieszo, zwłaszcza teraz, gdy śniegu po kostki, już bym była zmęczona. A gdzie siły na zapieprzanie na orbitreku czy innej piekielnej maszynie.

Trochę ćwiczę, machając gałami PS Move, ale wiadomo, to tylko rekreacyjnie, bo co mogę spalić, rzucając wirtualną piłką do pamprów z wirtualnego kartonu.


Nie mogę doczekać się powrotu do krakowskiego klubu fitness, do którego mam 7 minut w przypadku drogi przez wejście główne, a 5 przez boczne.

Czeka też na mnie słój Predatora o smaku czekoladowym.


Znowu czuję przypływ energii i motywacji. Na jak długo? Przecież cel miałam osiągnąć w październiku zeszłego roku. Tymczasem się od niego oddalam.


Pozdrawiam i dziękuję za ciepłe myśli.

12 stycznia 2015 , Komentarze (5)

Tydzień temu zastanawiałam się nad usunięciem tego pamiętnika.

Wczoraj, gdy zasypiałam, pomyślałam, że jeszcze trzeba trochę powalczyć.

Presja, samotność i zmęczenie.

Kurde.

10 grudnia 2014 , Komentarze (3)

Myślałam, że Ptysiek zrozumiał. Niestety nadal tkwi w średniowieczu dietetyczno-fitnessowym i sadzi głodne kawałki o rzekomo uprawianym przeze mnie skrytożerstwie czekoladowym (czyżby miał jakiegoś minidrona szpiegującego me poczynania?) oraz dobroczynnym działaniu codziennych ćwiczeń.


I nie wiem o czym tu pisać... O tym, że jem buraczki ze słoika? Że polubiłam dywanówki? Że nie mogę znaleźć taniego etui na ramię na mojego dachówkopodobnego hłałeja? Nie wiem...

3 grudnia 2014 , Komentarze (3)

Jest tak sobie, ale...


Od poniedziałku zaczęłam wdrażać nowy program. Łagodna dieta, mało upierdliwe ćwiczenia, dużo relaksu. Na razie jakoś idzie. 

Od przyszłego tygodnia dokręcę śrubę, zredukuję odrobinę dzienną dawkę kalorii i zwiększę intensywność aktywności fizycznej.

I tak z każdym tygodniem, dopóki nie poczuję, że już jest to nazbyt męczące.


Cholera mnie bierze, że zamiast coraz lepiej, jest coraz gorzej.

Wczoraj przeprowadziłam poważną rozmowę z Ptyśkiem. Chyba zrozumiał mój stan psychiczny w kwestii odchudzania się...


Myślę nad karnetem na fitness. Już wystosowałam list do św. Mikołaja. Żeby chociaż się dołożył...


Życzę Wam wspaniałego popołudnia... (kwiatek)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.