Sobota upłynęła mi mocno pracująco rano wstałam skoro świt i łykłam czarnej kawy bo już miałam opóźnienie.
W planach był samotny wyjazd do Krakowa w celach zarobkowych na umowę zlecenie. Tak trzeba pracować jak w normalnej codziennej pracy biurowej szef jest skąpcem i nie daje człowiekowi zarobić.
Ale plany się zmieniły. Zachodzę w głowę co skłoniło mojego męża do wyjazdu ze mną bo sam fakt, że był moim technicznym i podłączył mi rzutnik nie jest chyba wystarczającą wymówka. oprócz tego wynudził się 7 h zwiedzając Kraków.
Myślałam nawet przez chwilkę, że coś mi nie ufa, i że jedzie mnie sprawdzić.
Popracowałam, zarobiłam w jedną sobotę prawie tyle kasy co normalnie zarabiam przez cały miesiąc regularnego chodzenia do roboty. Odwiedziłam mojego Tatę na cmentarzu, potem wpadłam na chwilkę do mamy pogadać pokazałam się, że jestem, że żyję i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Generalnie sobota upłynęła mi na wypiciu kilku kaw i zjedzeniu kilku kawałków pizzy w porze obiadowej i pysznej kolacji z mężem w drodze do domu.
Ogólnie mówiąc dzień super dietkowy.
Niedziela: piękna pogoda. Upłynęłaby również dietkowo gdyby nie odwiedziny siostrzeńca a do tego kawa i ciasteczka, którym nie mogłam się oprzeć.
Już martwiłam się mocno co zobaczę dzisiaj na wadze.
Waga pokazała dziś 71,4 kg czyli stabilnie waga piątkowa. Biorę się do roboty.
Liczę na spadki
Z niedzielnych planów biegowych nic nie wyszło bo córka prosiła mnie o tłumaczenie matematyki i tak się tym zajęłyśmy, że zupełnie o bieganiu zapomniałam.