YYghhhhtt. Fuj. Ostatnio prześladują mnie bardzo niesmaczne uczucia do świata. A właściwie coś w rodzaju manii niepokojów, wyrzutów sumienia i niedawania sobie rady.
Po prostu nie ogarniam. Jestem kupą leniwego gówna, z bardzo słomianym zapałem. Nie wiem, co każe mojemu mózgowi (mózgu?? :D ) wiecznie odpoczywać. A nie mam na to zupełnie czasu!! pomiędzy pracą, studiami, a domem i wyłuskaniem choć odrobiny dnia na życie towarzyskie... no i miłosne ;p W każdym razie, Boże - proszę Cię o lepsze zorganizowanie oraz pamięć i OCHOTĘ do nauki.
A teraz my się zajmijmy sprawami przyziemnymi, czyli odchudzaniem. Wpieprzam ostatnio jak dzika świnia, a waga właściwie stoi w miejscu o ile nie spada (66,9 po 3 tygodniowym maratonie żarcia w bardzo mloszkowym stylu). Fantastycznie. Ale skoro tak dobrze się składa, to dlaczegoby, do cholery nie chcieć więcej? ( a nie się rozeżrewać :D).
Tak dla przezorności, żeby znowu nie wrócić do krainy 75+ i fantastycznycznych ubrań...
-5 posiłków dziennie
- 3 razy w tyg. 'trening' z prawdziwego zdarzenia -> czyt. basen i bieganie
- codziennie 15 min rano ćwiczeń 'metabolicznych' (dobra, ew. 4 razy na tydzień)
Dobra, a teraz do roboty, a nie pisania o robocie. Nikt nie mówił, ze będzie łatwo! :D