Macie mnie za silną. Podziwiacie. Twierdzicie, że jestem świetna, że może miałam trochę pod górkę, ale wyszłam zwycięsko. Wiecie co? To gówno prawda. Jestem wrakiem człowieka. Od kilku lat biję się z samą sobą. Ze swoją duszą, psychiką, ciałem. Jestem chora, ale nie szukam pomocy. Po co? To wstydliwe. Wstyd się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Wstyd przed znajomymi, rodziną. Wstyd pokazać, że jest się słabym. Wstyd, że się wszystkiego boję. Wstyd, że nie wiem z czego ten lęk powstaje. Wstyd, że nie umiem nad nim zapanować. Wstyd, że z tego powodu kłócę się z Lubym. Wstyd, że przez to niszczę ludzi. Nienawidzę siebie. Nienawidzę tego co we mnie siedzi. Nienawidzę tego, że się boję. Nienawidzę tego, ze nie chcę sobie pomóc. Nienawidzę tego, że się wstydzę...
Od kilku lat mam napady lęku. Ogólne. Przychodzi czas, że zaczynam się bać życia. Po prostu. Przychodzi dzień w którym wstaję z lękiem w głowie. W duszy. W sercu. Boję się wstać, boję się wyjść. Mam wrażenie, że zginę, że wyjdę na ulicę i śmiertelnie potrąci mnie auto. Potem boję się, że spadnę ze schodów, skręcę kark. Boję się, że nie zaliczę, że zawiodę, że nie spełnię oczekiwań. Potem boję się, że coś się stanie komuś z mojej rodziny. Drżę na samą myśl o tym, że Luby idzie do pracy, że z niej wraca, że w niej jest, że COŚ może mu się stać. Drżę, bo siostra jest w szkole, bo ktoś ją może napaść, bo może nie zauważyć samochodu. Boję się, bo tata jedzie samochodem, bo mama autobusem, bo babcia jest sama w domu, bo dziadek w trasie...
Boję się ranka, południa, wieczoru, nocy. Boję się każdej godziny, minuty i sekundy. Lęk bierze górę nad moim życiem. Jedynym lekiem jest moment kiedy wtulam się w Lubego. Ale i wtedy mam czarne wizje. Że nie jestem na tyle ładna, zgrabna, mądra, inteligentna, że jestem zła, kiepska, że nie zasługuję, że się posypie, że on myśli o byłej, że go zranię... Drżę wtedy na całym ciele, ryczę, nie mogę usnąć. Ciężko mi się wstaje, myśli, koncentruje, funkcjonuje, żyje... Nie, ja wtedy wegetuję... Jedynie wegetuję... Od wymyuślonego problemu do wymyślonego problemu. Najgorsze jest to, że nie umiem nad tym zapanować.
A potem to mija. Tak po prostu. Odchodzi i mam wrażenie, że już nie wróci, że to już za mną, że będzie lepiej! Ostatnie napady lęku miałam we wrześniu. Jest styczeń. Napady wróciły w grudniu...