Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 128146
Komentarzy: 4932
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 30 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 marca 2023 , Skomentuj

Myślę, że wiele wyzwań stoi przede mną, ale nic jakoś super poważnego. Nadal zmieniamy okna – montaż miał być w poniedziałek, ale pogoda się skiepści i panowie przesunęli montaż, aż będzie sucho. Z polskim gamoniem z Lelystad wciąż walczymy – nadal nie wysyła nam numeru zamówienia, abyśmy mogli załatwić sami z fabryką brakujące części, których gamoń nie zainstalował i od roku o nich zapomina. Nigdy więcej polskiej ekipy, nigdy! Ponadto za 3 miesiące jadę rowerami z przyjaciółką na 10 dniową wycieczkę z namiotowaniem. Wciąż nie wybraliśmy z mężem, gdzie jedziemy na wakacje. Szwagier ma 40-tkę, więc fajnie byłoby wpaść do Polski. Rodzice za rok mają 40 rocznicę ślubu, więc wtedy pewnie pojedziemy zająć ich mieszkanie i karmić koty, kiedy ich wyślemy na jakieś wakacje. Będzie tez komunia u bratanka, więc to można połączyć i rodziców wysłać na rocznicę miesiąc wcześniej. Tak czy inaczej… wyzwanie na najbliższe pół roku…. Bieg w Schagen chcę zaliczyć, więc trzeba się przygotować na to.

Jednak największym wyzwaniem jest utrata wagi. Na ciągłym tyciu tracę pieniądze. Wyrzucam lub wydaję ubrania, które lubię. Muszę kupować ubrania, które wiem, że i tak nie będą dobrze na mnie leżeć. Wstydzę się biegać za dnia. Krępuję się, że wkrótce w szklarni będę musiała pracować w bluzkach z krótkim rękawkiem i odsłonić ciało, które do tej pory chowałam pod pikowaną kamizelką. Jedziemy na tą wycieczkę i znów ubiorę ubrania, w których nie będę chciała mieć zdjęć z fajnych miejsc, bo moje ciało będzie psuło odbiór zdjęcia. Mam już dość swojej wagi. Chciałabym wreszcie wrócić i zostać na tych 60 kilogramach. Jeśli mniej to nawet lepiej, ale te co najmniej 60 żeby osiągnąć i utrzymać.

W piątek trzymałam całodniowy post. Około 34 godzin – początek w czwartek wieczorem, po Ince wypitej pod kocykiem, a koniec w sobotę rano, jedząc świeżo upieczony chleb z tatarem na śniadanie. Myślałam kilka razy, że się złamię, ale nie byłam mocno głodna, więc udało się wytrzymać.

Myślę od jakiegoś czasu nad ramadanem. W zasadzie od ostatniego ramadanu. Nie jestem wierząca i nie chodzi tu o wiarę. Podobało mi się jednak, jak rozmawiałam kiedyś z Guillaume – francusko-algierskim muzułmaninem, który był na stażu u nas w firmie. Mówił on o tym, że muzułmanie nie piją alkoholu, kawy czy coli przez substancje psychoaktywne w nich zawarte. Tak wiem, są też muzułmanie, którzy piją, palą i ćpają – tak jak katolicy, którzy jedzą mięso w piątek i wigilię, a w wielki post to już w ogóle. Jednak Guillaume był wierzący, miał 19 lat i był żonaty i ogólnie był wesołym chłopakiem, który chętnie mówił o swojej religii. Z jego opowieści islam mi się spodobał, z resztą rozmawiając z Irakijczykami też miałam poczucie, ze to fajna religia. Ale bądźmy szczerzy – religia jedno, wyznawcy drugie. Katolicyzm każe kochać wszystkich, ale nienawidzić gejów. Judaizm każe kochać, ale nienawidzić niewiernych. Islam ma podobnie, choć najbardziej przeraża, ze są oni pewnie ostatni, którzy ucinają głowy w imię boga. Dlatego wolę od każdego boga trzymać się daleko – a raczej od ich wyznawców, bo nie wierzę w istnienie żadnego boga. Ale wracając do „G” [tak kazał się nazywać, bo Holendrzy i Polacy nie potrafili wypowiedzieć jego imienia] – mówił on, że kiedy człowiek nie pije alkoholu, który zmienia jego zachowanie, kawy, która zmienia percepcję, czy coli, która też daje kicka bo cukier i kofeina, to staje się bliższy bogu i drugiemu człowiekowi. Że musisz stać się dobry dla ludzi pomimo braku stymulacji. Że to nie jest trudne być miłym i spokojnym będąc na lekach uspokajających, ale należy być życzliwym i pomocnym, kiedy zmierzasz się z życiem „na sucho”. Podobnie mówił o ramadanie. Kiedy przez cały dzień nie jesz i nie pijesz to stoisz przed wyzwaniem sam ze sobą, ale także przed wszystkimi dookoła. Będziesz widział jedzenie dookoła, czuł jego zapach, będziesz widzieć ludzi, którzy jedzą. I Twoim zadaniem jest być silnym wewnątrz siebie i nadal miłym i pomocnym poza sobą. Że jak opanujesz swoje instynkty i emocje kiedy morzy cię głód i pragnienie, jesteś w stanie dokonać wszystkiego.

Podobny mindset mają Holendrzy. Jadą wszędzie tymi swoimi rowerami, czy pada, czy wieje, czy zimno. I jak już z nich schodzą, to mają pozytywne nastawienie do świata, jak człowiek, gdy przebiegnie piątkę. Jeśli pogoda nie jest ci straszna, to podołasz każdemu wyzwaniu. To wtedy możesz pracować, możesz siedzieć w szkole te kilka godzin, bo właśnie dokonałeś czegoś trudnego i przeżyłeś. Potem jeszcze rundka do domu czy na siłownię i dzień odfajkowany.

Więc chcę spróbować ramadanu. Zobaczyć, jak na mnie wpłynie. Zaczyna się on za 18 dni, ale teraz mam powera i myślę by nie zaczynać od 23 marca, ale od najbliższego poniedziałku. Wg apki, którą ściągnęłam do śledzenia pór postów, powinnam nie jeść od około 4 rano, kiedy w Holandii robi się widno, ale jeszcze nie świeci słońce. Zacząć jeść mogę przez 19, kiedy słońce zachodzi. To daje mi taki OMAD. A te już robiłam. Więc jeśli odjąć od tego nazwę ramadan, odjąć konotacje religijne, dodać aspekt odchudzający – to mamy po prostu dietę. Żywienie. Jeśli dodać do tego jogę, to mamy posty takie jak w buddyzmie. Więc nazwa nie jest istotna, tym bardziej, że ramadan w tym roku zaczyna się od 23 marca, więc moje posty nie będą ramadanem. No i nie zamierzam się modlić, chyba, że do wielkiego latającego potwora spaghetti o nitkę makaronu i klopsika z sosie.

Zmieniając temat – kupiłam w Aldi zestaw do wysiania ogórka. W środku była paczuszka z ziemią i paczuszka z nasionami. Po złożeniu opakowania powstaje mała szklarnia.

Na razie stoi ona na parapecie w kuchni koło rzodkiewek.

W pracy nasadziłam się z kolegą. Od poniedziałku posadziliśmy wszystkie rośliny w czarnych doniczkach widoczne poniżej. W nadchodzący poniedziałek mają przyjść jacyś klienci oglądać nasze roślinki. Te po prawej już opatentowaliśmy i sprzedajemy ich nasiona do firm, które później sprzedają rośliny do sklepów ogrodniczych w Europie, także w Polsce. Sami też sprzedawaliśmy całe wózki roślin na giełdzie kwiatowej, ale biorąc pod uwagę, ze mamy tylko dwójkę pracowników – mnie [Maję] i Gucia to robota w masówce jest nie dla nas. Zajmujemy się hodowlą.

Po pracy odstawiłam męża na pociąg, aby wrócił do domu sam [koledze, który miał odwieźć go do domu padło auto i na szczęście pociągi jadą z przesiadką na autobus do naszej wsi w niecałe chyba 25 minut. Plus pan kierowca powiedział mężowi, że nie musi kupować biletu, więc tylko za pociąg zapłacił. Swoją drogą zastanawiam się o co chodzi, czy wiązało się to ze strajkiem pracowników komunikacji zbiorowej w Holandii czy po prostu nie działał biletomat? Ja zaś pojechałam do koleżanki i poszłyśmy sobie na spacer po wyspie Luna, którą zbudowano sztucznie i na niej powstało drogie osiedle bloków i domków. Wzdłuż ścieżki rowerowej jest pas zieleni, oddzielający ulicę od dzieci na rowerach, i jest on wysadzony wiosennymi kwiatkami.

Jest to dośc ruchliwa ulica, bo łączy ona kilka osiedli ze sobą. O ile u koleżanki pod domem nie ma żadnego ruchu, to jak się już wyjdzie dalej to bywa głośno i ruchliwie. Miałam kupić dom niedaleko niej, ale cena podskoczyła wtedy o 20 tys euro w jeden dzień i zdecydowaliśmy się nie brać udziału w licytacji. Albo byśmy wydali tą kasę na podbicie ceny, albo na meble. Wybraliśmy meble.

W domu byłam koło 19tej i miałam kryzys głodu. Jednak wytrwałam. Tyle co wypiłam sobie cieplutką Inkę i poszłam spać.

3 marca 2023 , Komentarze (5)

Kiedy byłam nastolatką, sądziłam, że jestem niezniszczalna. Wychowano mnie w poczuciu, że wszystko jest możliwe, o ile się o to odpowiednio mocno wystarasz. Parłam do przodu po wszystko. Miałam bardzo dobre oceny [za wyjątkiem chwili załamania w liceum] i miałam przeczucie, że mam wokół siebie bardzo dużo znajomych. Miałam w zwyczaju przejmowanie inicjatywy i parcie do przodu mimo wszystko. Jak już coś mi się zachciało zrobić, to robiłam to z pełną parą i impetem. Wszystko zmieniło się, gdy mój narzeczony postanowił, że nie chce już ze mną być. Wtedy cała moja samoocena, sprawczość i siła psychiczna siadły. Nie byłam już niezniszczalna.

Dziś chciałabym być tak przebojowa, zdeterminowana, zaparta i pewna siebie jak byłam będąc nastolatką. Jednak jest jedna rzecz, której wtedy nie potrafiłam rozpoznać tak, jak widzę to teraz. Byłam facetem, takim dobrym kumplem. Otaczałam się też facetami. Dopiero po latach przyszła mi świadomość, że chyba żaden z chłopaków w moim życiu nie był tylko moim kolegą. Teraz mówi się na to friendzone. Wtedy zaś ja kolegowałam się z chłopakami ze szkoły, z braćmi koleżanek, z chłopakami poznanymi gdzie popadło. Zawsze miałam kumpli. Nocowali u mnie w domu, wybywaliśmy pod namioty, na koncerty, na piwo na ruinach zamku… Z czasem okazało się, że jak któryś znajdował sobie dziewczynę to zostawiał mnie bez słowa.

Traciłam kolegów jeden po drugim. Na oczy przejrzałam dopiero mając 20-kilka lat i trafiając przypadkiem na list miłosny sprzed lat. Wtedy nie rozumiałam tego listu, jako wyznanie miłości, ale dziś wiem, że to jedno z ładniejszych wyznań jakie dostałam. Jeden kolega przyjechał do mnie specjalnie przez całą Polskę się spotkać i został tydzień u mnie na mieszkaniu. O innym dowiedziałam się od jego kuzynki, że był zakochany. O jeszcze innym od siostry, z która kumplowałam się w liceum.

Jeśli miałabym coś powiedzieć nastoletniej sobie, to jak rozpoznawać takie sytuacje. Dziś wydaje mi się, że przez swoją ślepotę mogłam się niechcący bawić ich uczuciami. To w końcu byli tylko kumple, którzy byli dodatkiem do mojego niezniszczalnego ego. Ja byłam naprawdę wtedy tylko sama ze sobą i nigdy nie czułam, bym potrzebowała chłopaka. Może niektóre z tych znajomości zakończyłabym o wiele szybciej, bo niektóre zakończyły się typowymi obelgami incela. Jak zaczęłam spotykać się z moim obecnym mężem, to jeden z tych kolegów wylał na mnie wiadro pomyj. Powinnam tą znajomość zakończyć lata wcześniej. Niektórzy z nich mówili „mamo” do mojej mamy.

Kolejną rzeczą, jaką bym sobie powiedziała wtedy to trochę bardziej hamować swoje słowa skierowane do znajomych i przyjaciół. Kilka ważnych dla mnie znajomości, z dziewczynami, rozpadło się z nie do końca znanych mi dziś przyczyn. Wydaje mi się, że coś zrobiłam, pewnie coś powiedziałam. Zostałam zghostowana przez kilka bliskich mi wtedy osób i wolałabym aby znajomości rozpadały się w sposób naturalny – przez zakończenie szkoły czy zmianę zainteresowań w życiu – a nie z dnia na dzień wielkim fochem. Chciałabym być bardziej uważna w tym, co robię. Ale wtedy nie wiedziałam, że mam autyzm i to co mówię może komuś sprawić przykrość. Zawsze byłam szczera do bólu i dziś wiem, że ta szczerość nie zawsze jest pożądana, że niekiedy uchodzi za chamstwo.

Ostatnie dni upływają pod znakiem wielkiego zmęczenia i lenistwa. Mirena już nie powoduje bólu, ale sprawia, że plamię od ponad tygodnia. Moja bielizna zalicza odliczanie – codziennie przesunie mi się wkładka, zagnie lub coś i kończę z plamą, której pewnie nie da się usunąć. W internetach piszą, że takie brudzenie może trwać do 6 miesięcy. Jasny gwint.. jak człowiek myśli o efektach ubocznych to głównie w kontekście „aaa, to się mi nie zdarzy, to tylko 1 procent przypadków”. I ta dam! Wyciągnęłam czarnego piotrusia. Plamię ponad tydzień. Aż mi się odechciewa. Ani stringów ubrać, ani nic kusego. Bo na wszystko musi iść wkładka. Implant antykoncepcyjny wyciągnęłam po 2 latach niemal nieustającego plamienia. Nie miałam miesiączek ale wieczne plamienia. Bolały mnie też piersi, więc to jedno dobre, że tym razem piersi mnie nie bolą. I ponoć mają nie boleć, bo mirena działa lokalnie. 8 lat noszenia – mam nadzieję, że tylko początki są złe.

Ja zaś nie mam ochoty ani zacząć biegać, ani ćwiczyć, ani pościć. Chcę się ogarnąć z tym, bo tydzień refeedu i odpoczynku minął, a ja nadal czuje się niegotowa, by ruszyć z kopyta. W poniedziałek i wtorek stawiałam szklarnię. Zmarzłam przy tym i jak zjadłam posiłek to zostawałam już pod kocykiem w domu. W środę po prostu miałam lenia. Myślałam, że jak wstawię pranie to jakoś poćwiczę, ale te prawie 40 km rowerem tego dnia jakoś mi wystarczyło. Pojechałam do pracy rowerem, bo mąż pracował od 7 rano do 20.30 wieczorem. nie było sensu czekać aż skończy pracę, by wrócić razem. Pod koniec pedałowania czułam już zmęczone nogi na amen.

Garmin podsumował mi luty. Mniej wszystkiego i to o wiele mniej. Mam nadzieję, że marzec będzie konkretniejszy.

Więcej chodziłam i trochę schudłam. To jest na plus.

Wracając do domu z pracy podeszłam do byków w zagrodzie po drodze. Akurat były skarmiane niedaleko bramy. To drugie takie stado jakie widziałam w życiu, które ma takie samo umaszczenie – biały pas przez środek. Zastanawiam się czy to nie jest konkretna rasa krowy. Musiałabym zapytać naszego farmera w pracy – mamy hodowcę krów mlecznych w pracy, który pracuje jeden dzień w tygodniu u nas.

Pojawiły się też lamy – normalnie były po drugiej stronie ulicy i ich nigdy nie widziałam.

Moja rzodkiewka wysiana w piątek wzeszła już w niedzielę wieczór. Leżała donica na kaloryferze i była przykryta folią spożywczą, a teraz przeniosłam ją na okno do kuchni. Więcej światła i trochę mniej ciepła – zobaczymy, jak się poprawi stan roślin dzięki temu.

Zrobiłam też dla was zdjęcie w pracy jednej z odmian, których nie ma na rynku. Rzadko się zdarza, aby żółta roślina miała biały środek. Na żywo wygląda to bardzo efemerycznie.

2 marca 2023 , Komentarze (6)

Nudzi mnie słuchanie o problemach w związkach, które wg mnie od początku były bez przyszłości. Albo kiedy rozwiązanie leży na wyciągnięcie ręki, a ludzie decydują się zostać że sobą i męczyć dalej. Nie jestem właściwą osobą, której można wypłakać się w rękaw. Wierzę w szybkie rozwiązania. Dla przykładu... Mam koleżankę. Niedawno zorientowała się, że jej chłopak na kawalerskim kolegi przespał się z świeżo poznana dziewczyną. Była ona długo obiektem żartów jego znajomych, ale dopiero niedawno powiązała wątki. Wiem, że gość jest nic nie wart, bo słyszałam od innych jak rozpowiada co by to nie zrobił z tą czy tamtą ładniejsza dziewczyna że swojej pracy. Mamy wspólnych znajomych, więc ludzie powtarzają. Gość jest erotomanem gawędziarzem i szczególnie upodobał sobie jedna koleżankę z pracy. Nawet poszedł do swojej dziewczyny i zajęczał jej, że on nie wiedział że tamta ma chłopaka. Wybuchła awantura o to, i poleciały oskarżenia. Teraz koleżanka ma już pewność, problemem nie była ta koleżanka do której on się ślinił, ale jakąś poznana panna na imprezie. Na mój bardzo prosty rozum sprawa jest jasna. Ona zarabia więcej od niego, jest ogarnięta, ma spora rodzinę, która jej pomoże. Jeśli sprzedadzą dom, ona wyjdzie z tego obronna ręka. On jest ćpunem to skończy w szopie z innymi ćpunami i będą sobie żyć szczęśliwi. Ale nie. Koleżanka nadal z nim jest. I co się z nią widzę, to jęczy mi dalej że to nie gra, tamto nie gra, że to już nie to. Nudzi mnie to. Dla mnie temat mógł się skończyć rok temu.

Nudzą mnie też rozmowy o dzieciach. Ja wiem, że dla rodziców ich dziecko jest jedyne w swoim rodzaju, ale dla osoby, która tego słucha jest to kolejne dziecko które robi to samo, co inne dzieci i o tej samej wyjątkowości już słyszeliśmy od 3 innych par rodziców. To fajnie, że wam się układa, to fajnie, że jesteście zdrowi a maluch się rozwija, ale pogadajmy o czymś innym. Pomijam wpisy, które traktują o dzieciach. Jest ich tak dużo i zawierają takie szczegóły, że i tak jako osoba spoza kręgu - nie nadążam. A do tego dochodzi, że nie wiem, co jest nawet ważne. Zapisy do przedszkoli? A czy musi być przedszkole? W mojej wsi nie było i szliśmy od razu do podstawówki - a jednak kilkoro z nas poszło na studia. Zajęcia pozalekcyjne? nie doświadczyłam. Fridge od shame.. to znaczy fridge od fame - nie było u mnie w domu i średnio mi się ten koncept podoba. Jak sprzątałam kilka lat temu to przesuwanie tych dzieł sztuki, które stały wszędzie od salonu po sypialnię rodziców, mnie denerwowało. Przeszkadzały mi w pracy. Rodzice piszą o nowym, nieznanym mi świecie, do którego celowo nie wchodzę. Na szczęście na żywo nie zdarzają mi się ludzie opowiadający o swoich dzieciach, choć z tego co słyszałam - mamy w Holandii nie różnią się od mam w Polsce - zdaniem kolegi: tak samo zmuszają do oglądania zdjęć i słuchania historyjek. Pamiętam jedną z imprez na koniec roku w firmie, kiedy Arjan, jeden z pracowników laboratorium, bardzo próbował mnie zachwycić swoimi dziećmi i pokazywał mi zdjęcia w telefonie. W tym samym czasie Amber, jego koleżanka z laboratorium, dziwiła się, że jak ja mogę o dzieciach nie chcieć słuchać, że dzieci są najsłodsze na świecie. Na szczęście oboje już odeszli z pracy. Arjan chyba skończył na 2 dzieci, Amber ma 3. Mam nadzieję, że są szczęśliwi i rozgadani. Trochę niepokojące jest, ze oboje odeszli do tej firmy, do której aplikowałam. Z opowieści wspólnej znajomej - Arjan się nie zmienił i przeniesiono go na inny dział, bo zagadywał pracowników tak, że nie mogli pracować.

We wtorek poza składaniem szklarni nie wydarzyło się nic. Samo zaś składanie szklarni zmęczyło mi kręgosłup i odebrało chęć na bieganie czy ćwiczenia. A szkoda, bo jeszcze było widać ponoć zorzę polarną.

Spodziewałam się więcej patriotów wczoraj. Ciesze się, że nie jestem osamotniona w moim oderwaniu od ojczyzny. Znalazła się jedna patriotka i jak mogłam się spodziewać - zbyt sympatyczna nie była.

Dziękuję wszystkim za komentarze. Sprostowując - czytam tutaj gazety i słucham radia i wiem, że nie zawsze jest kolorowo. Wiem, że Wilders jest nazistą a Boudet idiotą - ale to tylko dwie malutkie partie i dwóch kretynów. Skala tego, co dzieje się w Polsce a co tutaj jest inna i choć Holandia nie jest kryształowa, to nie odbiera chęci do życia, jak odbierała mi Polska. Nadziei na przyszłość też. Wyraziłam swoją opinię i jeśli kogoś uraziłam to przepraszam.

1 marca 2023 , Komentarze (27)

I co to dla ciebie znaczy? Cóż.. Wychowano mnie w duchu patriotycznym. Uczono pieśni i znaczenia kraju dla człowieka. Jednak coś poszło nie tak. Wydaje mi się, że mój patriotyzm zabili politycy. Kraj wydaje się tyle silny ile jego władza, a ta jest straszna. W klasie takich dzieci unikałam. W życiu i takich ludzi unikam. A tymczasem oni mają wpływ na najważniejsze decyzje w życiach nas wszystkich. Jestem zawiedziona i na pewno nie jestem patriotą. Dla mnie Polska mogłaby spłonąć. Wiem, że to mocne słowa, ale takie są też moje uczucia. Moje doświadczenie życiowe, moje starania, moje zmagania tylko dały mi do zrozumienia, że Polska zbudowana jest w oparciu o system, który żeruje na pracy i dorobku swoich obywateli. Nic nie działa. Podatki są wysokie, a pieniądze z nich idą na głupie łapówki po rodzinach polityków. Teraz nawet tego łapówkami nie nazywają tylko rozdawnictwem. Wille temu, fundusze unijne tamtemu… nic dziwnego że Unia nie chce dać kasy z funduszu odbudowy. Obajtkowi na kolejne domy? Kaczyńskiemu na kolejne radiowozy pod domem czy innej żonie czy pociotku polityka na państwowej posadce. Kraj, o jakim mnie uczono za dzieciaka nie istnieje. Tamten kraj może kochałam. Od tego wyjechałam. I nie wrócę, bo nie ma do czego wracać. Na mieszkanie w Polsce nigdy nie będzie mnie stać, chyba że będę i tak tyrać za granicą. Więc wolę i tu mieć swój dom. Ogranicza się wolność reprodukcyjną kobiet, a czuje się kobietą i sama do tego kato-talibanu nie pojadę. Pracowałam po 8-14 godzin dziennie, pracowałam na polu od 11 roku życia, skończyłam studia, znam języki, a w Polsce nie czeka mnie nic. Praca na kasie. Użeranie się z babciami kradnącymi bułki i awanturującymi się klientami.

A gdybym miała mówić o patriotyzmie względem Holandii? Wątpię by taki istniał. Fascynuje mnie ona, dała mi dom i pracę, ale jestem tu ze względów praktycznych a nie emocjonalnych. jest mi tu dobrze i wygodnie, nie czuję, żeby moje starania szły jak krew w piach.

Dwa dni składałam szklarenkę kupioną w Lidlu w Niemczech. Słońce zachodzi już koło 18-tej i choć to i tak półtorej godziny później niż jeszcze dwa miesiące temu, to nadal robi się szybko ciemno i zimno. Pierwszego dnia postawiłam stelaż, zamontowałam półki.

We wtorek zaś przekopałam ogródek, wykopałam floksa i go przeniosłam w inne miejsce. Wykopałam też dalię i wkopałam ją w grunt wewnątrz szklarni. Przeniosłam ją we właściwe miejsce – ledwo się zmieściła – i ułożyłam mini chodnik wewnątrz. Taki tylko, aby stanąć i nie broczyć w błocie. Dodatkowo półki dociążyłam workami z 40 litrami ziemi ogrodowej. Mam nadzieję, ze pomoże to dociążyć szklarnię i ona nie odleci. Ponadto wbiłam śledzie i przywiązałam ją do płotu.

Boje się, że wichur nie wytrzyma. Ale wstępne wrażenie jest bardzo dobre. Konstrukcja jest aluminiowa z plastikowymi kątownikami. Materiał z którego jest poszycie jest gruby i przeplatany sznurkami, więc powinien się tak łatwo nie podrzeć. Brzegi szklarni podsypałam ziemią, więc nie powinny mi wchodzić żadne szkodniki. Wejście obłożyłam cegłami, aby mój mruczący szkodnik mi nie wlazł. Muszę tam zerknąć jutro, jeśli będzie słonecznie, aby zobaczyć, czy jest ciepło. Za dnia może być dość cieplutko wewnątrz, jednak boje się nocy, bo wciąż są przymrozki. Zastanawiam się nad rozsadzeniem truskawek. Mam je w doniczkach malutkich i myślę nad zrobieniem dziurek w workach z ziemią i włożeniu rozsad do nich przez te dziurki.

W ogrodzie mam już pierwszego tulipana. I trzeci kolor krokusów – fioletowe.

A to nasza nowa sąsiadka – Pluimje. Piórko.

28 lutego 2023 , Komentarze (13)

Odkąd pierwszy raz kolega z Edynburga mnie odwiedził i wyciągnął do klubu studenckiego z zamiarem wytestowania wszystkiego w barze, uwielbiam Bailey’s. Do tamtej pory byłam żłopem na pilsa i portera, ale szybko zrozumiałam że bardziej lubię kawowe likiery. Rzadko piję, ale czasem dostanę na prezent i lubię umoczyć dzioba. Mąż, gdy zobaczył w markecie, że Bailey’s jest połowę tańszy niż w Holandii to od razu mi kupił dwa.

Zaś z nie-alkoholowych to lubię mleko czekoladowe marki Chocomel. Jest gęstsze niż zwykłe mleka czekoladowe i nie smakuje odtłuszczanym mlekiem. Nie lubię smaku odtłuszczanego mleka. Wersja dark smakuje mi bardzo.

W niedzielę już zwijaliśmy się z Niemiec. Rano, czekając na szwagra, poszliśmy na spacer. Podjęłam ostatnią próbę zrobienia fotografii ulicznej. Jednak ciężko było, bo brakowało ludzi. Zrobiłam kilka fotek z ukrycia, ale ciężko było też się ukryć. Bo między jakim tłumem? Wszystko na widoku.

Światła wokół domu Otta wiązały się z bajkami o Otto, ale nie znam ich treści na tyle, by wiedzieć kim jest człowiek z piktografiki.

Popołudniu poszliśmy z rodziną na lunch. Chłopaki wzięli jakieś zupy, do których dorzucali sobie chilli i kiełki fasoli, ja zaś miałam pikantną zupę kokosową.

Do domu wróciliśmy po zmroku. Sprawdziłam kilka razy czy nie zostawiłam nic w mieszkaniu i zatrzasnęłam drzwi zgodnie z instrukcją. Dostałam opinię od właścicielki mieszkania, ze wszystko super, ale nie wynieśliśmy śmieci i zostało trochę kawy w ekspresie. Mąż się wkurzył, bo płacimy przecież za sprzątanie i coś takiego jak rundka z workiem to żaden przecież problem. A dla nas szukanie śmietnika w innym kraju to zawsze wyprawa po złoto. W Holandii na przykład śmietniki montuje się pod ziemią. U nich nie widzieliśmy kontenerów za blokiem wcale. Tak czy inaczej w opinii o mojej osobie siedzi teraz coś, co załatwia się na pw. Jestem zawiedziona, że się kobieta przyczepiła o worek ze śmieciami w czystym mieszkaniu.

27 lutego 2023 , Komentarze (10)

https://wp.me/paAUto-4Dk


Ni miałam wczoraj czasu zrobić wpis i robiłam go dziś rano. Na skopiowanie tutaj już nie starczyło czasu. 

Pytanie: czy odpowiada wam opcja linku do wpisu, gdzie jest on do przeczytania w oryginalnej formie? Gdzie się codziennie pojawia o 7 rano? 


Czy wolicie wersję o jeden klik bliżej i wklejaną tutaj? 


Przyznam szczerze, że jest tym trochę zabawy, która chętnie sobie oszczędzę. 

26 lutego 2023 , Komentarze (2)

Dziś nadal jestem w rozjazdach. Wieczorem wracam do domu. Pewnie tylko po to, aby od razu położyć się spać. Poniżej wpis przygotowany na dziś. Podobnie jak wczoraj, nie mam jak go przenieść tutaj. 

https://wp.me/paAUto-4CG

W nim pierwszy wieczór w emden, azjatycka restauracja i typowy piątek u mnie w pracy 

25 lutego 2023 , Komentarze (6)

Jestem poza domem. Nie mam komputera, aby przenieść tutaj wpis, który sporządziłam na potrzeby bloga. Można go więc przeczytać pod pierwotna lokalizacją. Może komuś się spodoba (znów poziosny mnie zakupy). 

https://kolekcjonermarzen.word...

24 lutego 2023 , Komentarze (11)

Na zdjęciu poniżej jest moja obecnie ulubiona para butów. Nie są wygodne ani nie noszę ich codziennie. Są to buty, które ubieram tylko na rzadkie okazje i nie na dłużej niż kilka godzin. Nie umiem w nich chodzić i obawiam się, że raczej nie będę miała okazji się nauczyć. Więc po co je mam? Bo fajnie mieć w domu choć jedną parę ładnych butów.

Jak tylko zaczęłam rosnąć, dostawałam kolejne buty po bracie. Czego nie zepsuł i nie podarł, ja to nosiłam. Stopy to chyba jedyna część ciała, którą miałam mniejszą od mojego starszego brata. Byłam zawsze wyrośniętym i masywnym dzieckiem. W pierwszych miesiącach chyba nawet grubym. Rodzice opowiadali, że ze szppitala przywieźli mnie w ubraniach po lalce bobasie mojego brata, bo w jego ciuszki z narodzin się nie Zmieściłam. Ważyłam chyba 1.5 kg więcej niż on, gdy się urodził. Mama opowiadała, że na porodówce wyglądałam jak dwumiesięczne dziecko. Rosłam szybko i w pewnym momencie moje stopy osiągnęły rozmiar 42 i mogłam nosić tylko trampki. Nie jakieś conversy, tylko trampki z targowiska za 7zł za parę. I przez lata nie nosiłam nic więcej, a każda okazja kiedy trzeba było się ładnie ubrać, dostawałam buty po kimś lub kupowano mi na szybko damskie buty w rozmiarze maksymalnie zbliżonym do mojego. Obcasy, szpilki, sandały – wszystko było na mnie za małe. Szybko dostawałam odciski pod stopą, otarcia, zdzierałam pięty i achillesy. Zaczęłam nosić więc glany, trampki, męskie adidasy marki nieznanej. nigdy nie miałam takich butów, które bym zapamiętała jako wygodne.

Glany bardzo lubiłam. Miałam najpierw bardzo tanie glany – chyba 95 złotych kosztowały. Jak mi wypadła z nich śruba to po każdym deszczu, jak złapały wilgoci, gwizdały. Śłi-śłu, śłi-słu. Dosłownie. Później miałam glany takie za 209 zł. Nie mam pojęcia czemu pamiętam ceny, bo dziś nie potrafię zapamiętać żadnej ceny ani liczby. miałam te glany długo i wyrzuciłam je dopiero jak mieszkałam w Holandii. Nie są dobre ani na rower ani do samochodu. A i też nigdzie nie chodziłam. Tym bardziej na koncerty. Dziś zdarza mi się tęsknić za tymi butami.

Bardzo byłam zakochana w moich pierwszych butach biegowych, takich marki biegowej. Ale miałam z nimi fajne biegi zaliczone. Kilometry zabawy. ładne popołudnia, cieplutkie lata, śliczne zachody słońca. Zajechałam je najpierw biegając, a potem chodząc w nich.

Obecnie mam sneakery rozmiar 44. Czy wygodne… tyle o ile. Jak nie muszę w nich stać na betonie to jest okej. No i są te zielone buty. Nie są ciepłe. Nie są wygodne. Ale mają śliczny kolor i sprawiają, że czuję się w nich szczuplej i ładniej. Choć wiem, ze te przymioty ocenia się powyżej kostki, ale mimo wszystko. Dają mi plus 5 do samooceny i myślę, że o to właśnie chodzi.

W środę był chill. Faktycznie sobie chyba dam spokój z ćwiczeniami i bieganiem do końca tygodnia. Post też wstrzymałam. Po tej mirenie rozbita jakaś jestem.

W ogrodzie zaczęły wschodzić tulipany. O wiele za wcześnie – jest przecież luty! Są trochę poturbowane, ale chyba się wyliżą.

W większej części widać już całkiem sporo – także tulipany. trochę ostatnio pogrzebałam w ziemi, aby zobaczyć, gdzie co jest, no i musiałam wykopaliska mojego kota zakopać. Ściągnęłam już siatkę ochronną i kot ma używanie. Niestety ale rośliny zaczęły przerastać siatkę. Chyba na przyszły rok kupię taką z większymi oczkami.

W mniejszej części jest już więcej krokusów.

Z donicy musiałam wygrzebać martwe alstromerie. Chyba je za płytko wkopałam i zmarzły. Narcyzy za to widać pięknie. Są tam jeszcze tulipany, ale nie wiem, kiedy się pojawią. Nie pamiętam też, które były wyżej, a które niżej posadzone.

Bez ma pączki i chyba go mocniej przytnę później. Podobnie muszę zrobić z agrestem. Jest niebezpiecznie wielki.

Kamelia ma już pączki.

W domu opróżniamy zamrażarkę. Mąż rozmroził fasolową i robimy miejsca na mięsa z Polski i może jakieś wursty z Niemiec.

23 lutego 2023 , Komentarze (26)

Mam w domu świetną książkę – autobiografię Michelle Obama. Becoming. Książka ta napisana jest świetnym językiem – jakby ktoś z tobą siedział przy winie i snuł długą i bardzo ciepłą opwieść o ojcu, szkole i celach w życiu. Michelle opowiada w niej jak mieszkała z rodzicami w Chicago, w mieszkaniu dzielonym między jej rodzinę i krewnych, jak z czasem dzielnica biedniała, bo co bogatsi biali wyprowadzali się do domków jednorodzinnych na przedmieściach, a u nich ceny lokali wciąż spadały i wartość gruntów, przez co upadały lokalne biznesy, inwestycje szły w inne rejony, a dzielnica apartamentowców stała się z czasem slumsem, w którym bezrobocie i przemoc zagościły na dobre. Jako dziewczynka była zdolną uczennicą i chciała iść na studia. Opisywała w autobiografii kłody, jakie pod nogi rzucał jej szkolny pedagog wspierający młodzież przy wyborze ścieżek kariery. Jak odmawiano jej możliwości ze względu na jej kolor skóry. Jak będąc już po studiach spotkała pewnego wesołego chłopaka o bardzo nietypowym nazwisku…

Podobała mi się ta lektura i wtedy już zastanawiałam się, a co gdybym ja napisała o sobie? Co by to było. I dziś mam podobne myśli. Co bym mogła o sobie napisać, poza tym co pisuję codziennie? Kim jestem? Dokąd zmierzam? Czy w moim życiu było coś wyjątkowego, co mogło by zainteresować ludzi? Czy mam historię do opowiedzenia?

Może byłaby to historia mojej emigracji. Może byłaby to historia moich relacji z mężczyznami, bo tu było też ciekawie. Może była by to historia zmiany mojej osobowości w czasie. Nie wiem. Jednak zauważyłam jedną prawidłowość w moim życiu – motyw przewodni. Z niezrozumiałych dla mnie powodów, jestem często uczestnikiem jakiś wydarzeń wynikających z niekorzystnego zbiegu okoliczności. Wiele moich marzeń zostało pogrzebanych przez brak pieniędzy rodziców. Możliwości stały się nie do zrealizowania przez to, że ja nie miałam pieniędzy – na przykład fajny bezpłatny staż po studiach w firmie, która ma ciekawy dział technologiczny, ale musiałabym umieć się sama utrzymać w obcym mieście będąc na tym bezpłatnym stażu. jak wszystkie moje szkoły rozwijały się dopiero, gdy ich mury opuściłam. Jak będąc dzieciakiem z rocznika wyżu demograficznego, miałam średnie warunki w szkole [36 osób w klasie] i na rynku pracy. Jak wyjechałam do Holandii w roku, kiedy zmieniło się prawo pracy, które na celu miało chronić interes pracownika, a spowodowało, że pracodawcy szybciej zwalniali pracownika. Jak zmieniło się prawo w gminie, w której mieszkałam w wyniku czego prawie wylądowaliśmy na ulicy. jak ceny domów poszybowały tak drastycznie w górę, że gdy wreszcie dostałam umowę na stałe i mogłam starać się o lepszy kredyt, ledwie załapaliśmy się na jakikolwiek kredyt. Jak teraz, kiedy mam pieniądze, by zrobić kolejne inwestycje w domu, nie mogę znaleźć firmy, która by to zrobiła, bo wszyscy mają pełne terminarze do końca roku. Ofiara zbiegu okoliczności. To byłby dobry tytuł. Kobieta w niewłaściwym czasie. Napisałabym o fakapach i bakapach, z jakimi przeszłam przez życie. I poniekąd tutaj trochę o tym piszę.

A tymczasem akapit pod tytułem – oszczędzam na ogród i znów wydałam pieniądze. Chwilowo pani od torebki się nie odzywa, ale dostałam maila od nessi, że są mega wyprzedaże. Pomyślałam sobie – ostatnia szansa – będą spódniczki biegowe to bierę. No i były – wzięłam w rozmiarze L – akurat dwa modele jeszcze miały L-kę. Nadal ceny są wysokie, ale patrząc na początkowe ceny oraz cenę z ostatnich 30 dni – jest lepiej. Dobrałam dwie pary spodenek do biegania.

Wzięłam rybaczki – pas bez kieszonek, więc będę musiała opaskę na ramię nosić.

Krótkie spodenki – bardziej na próbę, bo nie wiem, jak się będę czuła w takiej długości, czy nie będą się podwijać do góry.

Spódniczki są w tym samym kroju, a jedynie różnią się kolorem. Jedna jest gładka, a druga ma nadruk.

We wtorek miałam zakładaną wkładkę domaciczną. Jakoś nie trafiłam wcześniej na to, ani też koleżanki nie wspomniały. Zakładanie boli. Z tego, co później z nimi rozmawiałam, to dla nich był to bardziej nieprzyjemny zabieg jak badanie ginekologiczne, podczas, gdy ja bym chyba wolała mieć ząb rwany niż znów pozwolić sobie grzebać w szyjce macicy. Jestem ogólnie mało odporna na ból, ale czułam naprawdę implantację w bardzo bolesny sposób. Pani doktor dobrała się do mnie na szczęście szybko i jak otwierając opakowanie mireny powiedziała, ze do tej pory czułam około 60 procent bólu, jaki może się przydarzyć to miałam już dość. Po wszystkim krwawiłam, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem i krew z nosa szła mi ciurkiem przez pół godziny. Tak samo wyglądało to po założeniu spirali. Wylałam się na podkład.

Do domu dojechałam w 15 minut i jak zobaczyłam wkładkę to dziwie się, ze ani spodni ani siedzenia w samochodzie nie poplamiłam. Do końca dnia byłam wyłączona z ruchu. Miałam iść biegać, ale powiedziałam sobie, ze mam to w nosie. Później wieczorem, jak nospa i ketonal trochę osłabiły ból i skurcz macicy, myślałam, że się wybiorę, ale jednak zostałam w domu. Olałam też trening. Moje myśli bardziej idą w kierunku odpuszczenia sobie do przyszłego tygodnia całości wyzwań. Czuję, że mam psychicznie i fizycznie dość. Mam ochotę leżeć i jeść czekoladki.

Miałam trzymać post od 13-tej, ale siadłam psychicznie i potrzebowałam czegoś, co mnie pocieszy. Uspokoi. Ukochany podał kanapkę z makrelą wędzoną i kanapkę z serem smażonym z kminkiem, który zrobił. Trochę mi było lepiej na duszy.

Ból obudził mnie jeszcze w nocy. Rano w środę wstałam niewyspana, połamana i z supłem w brzuchu. Do tego cały dzień chodził za mną wielki głód.

Jak na ironię - na reddicie trafiłam na wątek, gdzie kobiety robiły offtop pisząc o bólu przy zakładaniu spirali:

Więc nie jestem jedyna. Potem widziałam filmik na youtube z instrukcją jak się zakłada mirenę... cóż... hakami łapie się za szyjkę macicy i ciągnie aby wyprostować kanał rodny. No zajebiście! I do tego nie daje się znieczulenia?! Czekam na moment równouprawnienia, gdzie na żywca ciągną panów za wora hakami. Bez naskórka.

Pani doktor powiedziała mi, że mam uważać z używaniem kubeczka menstruacyjnego, bo można sobie nim wyciągnąć spiralę. Żeby po miesiączkach się upewniać, ze ona jest we właściwym miejscu, aby nie zajść w ciążę. No jeszcze tego by mi brakowało…. Minusem spirali, poza fantastycznym plusem – czyli działa przez 8 lat – jest fakt, że nie można sobie przenosić miesiączki. Krążkami i tabletkami dawało radę. No to sprawdziłam kiedy wypada mi miesiączka w czerwcu. Oczywiście podczas wyprawy rowerowej…. Bosko.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.