Kiedy byłam nastolatką, sądziłam, że jestem niezniszczalna. Wychowano mnie w poczuciu, że wszystko jest możliwe, o ile się o to odpowiednio mocno wystarasz. Parłam do przodu po wszystko. Miałam bardzo dobre oceny [za wyjątkiem chwili załamania w liceum] i miałam przeczucie, że mam wokół siebie bardzo dużo znajomych. Miałam w zwyczaju przejmowanie inicjatywy i parcie do przodu mimo wszystko. Jak już coś mi się zachciało zrobić, to robiłam to z pełną parą i impetem. Wszystko zmieniło się, gdy mój narzeczony postanowił, że nie chce już ze mną być. Wtedy cała moja samoocena, sprawczość i siła psychiczna siadły. Nie byłam już niezniszczalna.
Dziś chciałabym być tak przebojowa, zdeterminowana, zaparta i pewna siebie jak byłam będąc nastolatką. Jednak jest jedna rzecz, której wtedy nie potrafiłam rozpoznać tak, jak widzę to teraz. Byłam facetem, takim dobrym kumplem. Otaczałam się też facetami. Dopiero po latach przyszła mi świadomość, że chyba żaden z chłopaków w moim życiu nie był tylko moim kolegą. Teraz mówi się na to friendzone. Wtedy zaś ja kolegowałam się z chłopakami ze szkoły, z braćmi koleżanek, z chłopakami poznanymi gdzie popadło. Zawsze miałam kumpli. Nocowali u mnie w domu, wybywaliśmy pod namioty, na koncerty, na piwo na ruinach zamku… Z czasem okazało się, że jak któryś znajdował sobie dziewczynę to zostawiał mnie bez słowa.
Traciłam kolegów jeden po drugim. Na oczy przejrzałam dopiero mając 20-kilka lat i trafiając przypadkiem na list miłosny sprzed lat. Wtedy nie rozumiałam tego listu, jako wyznanie miłości, ale dziś wiem, że to jedno z ładniejszych wyznań jakie dostałam. Jeden kolega przyjechał do mnie specjalnie przez całą Polskę się spotkać i został tydzień u mnie na mieszkaniu. O innym dowiedziałam się od jego kuzynki, że był zakochany. O jeszcze innym od siostry, z która kumplowałam się w liceum.
Jeśli miałabym coś powiedzieć nastoletniej sobie, to jak rozpoznawać takie sytuacje. Dziś wydaje mi się, że przez swoją ślepotę mogłam się niechcący bawić ich uczuciami. To w końcu byli tylko kumple, którzy byli dodatkiem do mojego niezniszczalnego ego. Ja byłam naprawdę wtedy tylko sama ze sobą i nigdy nie czułam, bym potrzebowała chłopaka. Może niektóre z tych znajomości zakończyłabym o wiele szybciej, bo niektóre zakończyły się typowymi obelgami incela. Jak zaczęłam spotykać się z moim obecnym mężem, to jeden z tych kolegów wylał na mnie wiadro pomyj. Powinnam tą znajomość zakończyć lata wcześniej. Niektórzy z nich mówili „mamo” do mojej mamy.
Kolejną rzeczą, jaką bym sobie powiedziała wtedy to trochę bardziej hamować swoje słowa skierowane do znajomych i przyjaciół. Kilka ważnych dla mnie znajomości, z dziewczynami, rozpadło się z nie do końca znanych mi dziś przyczyn. Wydaje mi się, że coś zrobiłam, pewnie coś powiedziałam. Zostałam zghostowana przez kilka bliskich mi wtedy osób i wolałabym aby znajomości rozpadały się w sposób naturalny – przez zakończenie szkoły czy zmianę zainteresowań w życiu – a nie z dnia na dzień wielkim fochem. Chciałabym być bardziej uważna w tym, co robię. Ale wtedy nie wiedziałam, że mam autyzm i to co mówię może komuś sprawić przykrość. Zawsze byłam szczera do bólu i dziś wiem, że ta szczerość nie zawsze jest pożądana, że niekiedy uchodzi za chamstwo.
Ostatnie dni upływają pod znakiem wielkiego zmęczenia i lenistwa. Mirena już nie powoduje bólu, ale sprawia, że plamię od ponad tygodnia. Moja bielizna zalicza odliczanie – codziennie przesunie mi się wkładka, zagnie lub coś i kończę z plamą, której pewnie nie da się usunąć. W internetach piszą, że takie brudzenie może trwać do 6 miesięcy. Jasny gwint.. jak człowiek myśli o efektach ubocznych to głównie w kontekście „aaa, to się mi nie zdarzy, to tylko 1 procent przypadków”. I ta dam! Wyciągnęłam czarnego piotrusia. Plamię ponad tydzień. Aż mi się odechciewa. Ani stringów ubrać, ani nic kusego. Bo na wszystko musi iść wkładka. Implant antykoncepcyjny wyciągnęłam po 2 latach niemal nieustającego plamienia. Nie miałam miesiączek ale wieczne plamienia. Bolały mnie też piersi, więc to jedno dobre, że tym razem piersi mnie nie bolą. I ponoć mają nie boleć, bo mirena działa lokalnie. 8 lat noszenia – mam nadzieję, że tylko początki są złe.
Ja zaś nie mam ochoty ani zacząć biegać, ani ćwiczyć, ani pościć. Chcę się ogarnąć z tym, bo tydzień refeedu i odpoczynku minął, a ja nadal czuje się niegotowa, by ruszyć z kopyta. W poniedziałek i wtorek stawiałam szklarnię. Zmarzłam przy tym i jak zjadłam posiłek to zostawałam już pod kocykiem w domu. W środę po prostu miałam lenia. Myślałam, że jak wstawię pranie to jakoś poćwiczę, ale te prawie 40 km rowerem tego dnia jakoś mi wystarczyło. Pojechałam do pracy rowerem, bo mąż pracował od 7 rano do 20.30 wieczorem. nie było sensu czekać aż skończy pracę, by wrócić razem. Pod koniec pedałowania czułam już zmęczone nogi na amen.
Garmin podsumował mi luty. Mniej wszystkiego i to o wiele mniej. Mam nadzieję, że marzec będzie konkretniejszy.
Więcej chodziłam i trochę schudłam. To jest na plus.
Wracając do domu z pracy podeszłam do byków w zagrodzie po drodze. Akurat były skarmiane niedaleko bramy. To drugie takie stado jakie widziałam w życiu, które ma takie samo umaszczenie – biały pas przez środek. Zastanawiam się czy to nie jest konkretna rasa krowy. Musiałabym zapytać naszego farmera w pracy – mamy hodowcę krów mlecznych w pracy, który pracuje jeden dzień w tygodniu u nas.
Pojawiły się też lamy – normalnie były po drugiej stronie ulicy i ich nigdy nie widziałam.
Moja rzodkiewka wysiana w piątek wzeszła już w niedzielę wieczór. Leżała donica na kaloryferze i była przykryta folią spożywczą, a teraz przeniosłam ją na okno do kuchni. Więcej światła i trochę mniej ciepła – zobaczymy, jak się poprawi stan roślin dzięki temu.
Zrobiłam też dla was zdjęcie w pracy jednej z odmian, których nie ma na rynku. Rzadko się zdarza, aby żółta roślina miała biały środek. Na żywo wygląda to bardzo efemerycznie.