Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 123416
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 maja 2023 , Komentarze (32)

Jakieś 20 lat temu, jeszcze w liceum, zapisałam się do harcerstwa. Krótki to był zryw, bo nie było drużyny z porządnego zdarzenia w naszej okolicy, a jedynie skrzyknięte dzieciaki i koleżanka z klasy wyżej, która tym wszystkim zarządzała. Zrobiliśmy sobie raz obóz w świetlicy pewnej wiejskiej szkoły i organizowaliśmy się przez kilka dni z wyprawami do lasu czy nad jezioro. Dołączyli do nas chłopaki z drużyny harcerskiej z Poznania. Urządzili nam park linowy itp. Nie było jako tako namiotów, ale narobili smaka na nocowanie pod gwiazdami. Namiotowanie wydaje mi się od tamtej pory takie romantyczne.

Później był woodstock. Pojechaliśmy ze znajomymi dwukrotnie nim paczka rozjechała się po Europie za pracą. Było równie fajnie. Zabraliśmy z kolegą materac dmuchany i dzięki temu jako jedyni nie wstawaliśmy połamani rano. Zostaliśmy na polu namiotowym te kilka dni, kąpaliśmy się w rzece, myliśmy w zlewach z zimną wodą. Był pełen luz, dobre jedzenie, kilogramy arbuzów z Lidla polowego. Chętnie pojechałabym ponownie na festiwal.

Mam wciąż mój namiot z tamtego okresu i w końcu przywiozłam go do Holandii. Dopiero rok temu użyłam go ponownie. Pojechałyśmy z koleżanką na kilka dni do Drenthe. Zjeździliśmy rowerami okolicę, w której mieszkałam. Przypomniałam sobie, dlaczego zakochałam się w Holandii. Drenthe różni się znacznie od Holandii Północnej. Mają tam lasy, ale takie prawdziwe lasy. Z naprawdę ogromnymi i gęstymi drzewami. Czułam, jakbym znów była w Polsce. Blisko natury. Gdyby jeszcze w Polsce było więcej ścieżek rowerowych i można było spokojnie pedałować sobie z miejsca na miejsce to byłby raj. I śmieci, gdyby w Polsce lasy były czyste, a pobocza nie upstrzone śmieciami.

Teraz wybieramy się pod namioty z moją przyjaciółką. Ba! Nawet mąż powiedział, że moglibyśmy się wybrać kiedyś pod namioty. Chyba zaczyna do niego ten pomysł pomału docierać i się wygodnie mościć w jego głowie. Wcześniej był on przeciwny zarówno wycieczce rowerowej, jak i weekendowi pod namiotami. Ale chyba zobaczył, że wracam szczęśliwa z takich wyjazdów, albo może nudzi mu się samemu w domu. Tak czy inaczej, W tym roku mam w planach co najmniej dwa razy wyskoczyć pod namioty. Z moją przyjaciółką – 10 nocy – i z koleżanką – jakiś weekend w lipcu/sierpniu.

Korzystając z ostatnich suchych dni, rozłożyliśmy namiot z mężem. Wcześniej próbowaliśmy to zrobić w domu, ale zabrakło miejsca. Musiałabym salon opróżnić, aby zmieścić ten mamiot. Ma on 10m kw, więc więcej niż niektóre pokoje, które wynajmowałam na studiach. Rozkładaliśmy go z zegarkiem w ręku, aby zobaczyć ile to zajmie. W niecałe 10 minut można go złożyć i rozłożyć. Sypialnie są komfortowo duże, a przedsionek przestronny i z możliwością wietrzenia, więc będzie gdzie się schować w słoneczne wieczory.

Wstawiliśmy też rower, aby zobaczyć, czy jest taka opcja podczas podróży. Jest to powód, dla którego właśnie wybraliśmy ten mamiot. Będzie można ładować rowery w deszczu. W przeciwnym wypadku musielibyśmy demontować baterie i zostawić rowery z odsłoniętą elektroniką w deszczu. Możliwe, że nic by się im nie stało – w końcu to rowery i używa się ich na zewnątrz, ale z drugiej strony… wystarczy mieć pecha raz. A to są zabawki warte 5 tys euro i wolałabym nie musieć wzywać pomocy drogowej i odwoływać całej wycieczki po jednym pechowym zdarzeniu. lepiej dmuchać na zimne, a zarówno ciężki namiot z przedsionkiem, jak i lekki namiot z jedną sypialnią, kosztowały tyle samo – 250 euro.

Dni mijają mi bez sportu. Wracam do domu równie przygnębiona jak siedzę w pracy. Czuję, że mój stan psychiczny jest na granicy możliwości. Szukałam informacji o nagłej pomocy psychicznej w okolicy, ale gógiel jedynie wywala mi zamknięcie w szpitalu psychiatrycznym, a nie tego mi trzeba. Spotkanie z moim psychologiem mam w piątek i muszę się ogarnąć i wziąć sprawy w swoje ręce, bo nie może być jak jest. Za długo to trwa. Czuję, że tracę kontrolę nad moim życiem. Ma to wpływ też na moje relacje z Ukochanym, a to jest moja ostoja, nie mogę tego zniszczyć. W końcu człowiek ma tylko określoną ilosć cierpliwości do innych ludzi i jemu ta cierpliwość może się skończyć.

W sobotę była piękna pogoda, więc wzięłam rower, jadąc na pedicure.

Wstąpiłam do Aktiona po inne farby do malowania. Znalazłam też nowy kieliszek do wina. Od czasu studiów miałam jeden kieliszek, z którym przeprowadzałam się chyba 10 razy. Zawsze miałam masę tobołów, pościele, plecak z ubraniami i walizkę w ręku, a w torebce luzem na wierzchu leżał mój kieliszek. Przetrwał wszystko, ale nie przetrwał jednego cyklu w zmywarce. Mamy kieliszki do wina, których używamy wspólnie, ale ja zawsze miałam jeszcze swój kieliszek do moich „me time-ów”. Kiedy robiłam sobie paznokcie, lubiłam popijać wino. Kiedy siedziałam w ogrodzie z książką, popijałam sobie radlera. A teraz jak sobie idę pomalować, to sączę sobie wino. Dostałam od koleżanki wino musujące, więc wypróbowałam kieliszek i sprawdza się w sam raz. Kieliszek ten jak większość rzeczy, które kupuję pod siebie, jest dziwny, brzydki i tak nietypowy, że mi się spodobal. Do tego był śmiesznie dani, bo kosztował całe 2 euro. Aż dziwne, że nie jest plastikowy.

Mimo wycięcia kolejnych tulipanów do wazonu, nadal jest dużo kwiatów w ogrodzie. Myślę, że jeszcze tydzień lub maksymalnie dwa będą kwitły. Zaczęły się pojawiać późne, bardzo ciemne fioletowe kwiaty. Lilie jeszcze nie mają pąków, ale są coraz bardziej okazałe.

W szklarni zaś następuje zmiana warty. Rzodkiewki pomału już wyjadamy, a fasolka i truskawki wyglądają coraz okazalej. Jeszcze trochę i fasolka trafi na zewnątrz. Chciałabym najbardziej, aby alstomerie szybciej się rozwijały.

Niestety ale chyba jednak dalie, które wkopałam pod szklarnię jednak nie żyją. Miałam nadzieję, że będzie można je odratować, ale chyba trafił je szlag.

5 maja 2023 , Komentarze (13)

Kolejny tydzień z rzędu nie trzymałam popołudniowego postu ani we wtorek, ani w piątek. Chrzanić to! Ogarnę na razie to jakoś inaczej, a do postów wrócę za jakiś czas. Najważniejszy jest deficyt, a najlepiej takie 1700 kcal, bo na 200 kcal nie chudnę. Przydałby się też ruch, ale ostatnio mam na niego naprawdę malutko ochoty.

W poniedziałek dokończyłam w pracy wszystko, co miałam i wzięłam się za krzyżowanie roślin, czyli stanie. Chodzę dla rozruszania kolan, bo tak już mi sztywnieją. Dopiero co narzekałam na to, że musze siedzieć i martwiłam się, że w ewentualnej nowej pracy bym tylko siedziała, to teraz sobie postoję. Do tego przyszła fala ciepła – względnego ciepła – i poczułam od razu, że mi nogi puchną. O bieganiu to w ogóle nie marzę. Po prostu nie chce mi się jeszcze kolejnej godziny być na nogach. Siedzenie z nogami w dół jest niewygodne i czuję dyskomfort. W prawej nodze swędzi mnie skóra na łydce i zastanawiam się, czy kolejne naczynka nie pękają. Słabe to ciało, oj słabe.

Poniedziałek był słaby. Najpierw dostałam wiadomość, że firma jednak nie chce mnie zatrudnić. Mieli zadzwonić, aby umówić kolejne spotkanie, ale chyba w międzyczasie spotkały się oba laboratoria i podzielili swoimi wrażeniami z rozmowy. Jak już pisałam, na RDT poszło mi raczej średnio, więc możliwe, że jedny przkonali drugich. Usłyszałam „istnieją obawy, że możesz nie pasować do zespołu, a jeśli są obawy to lepiej nie ryzykować”. Nic to, i tak zabrnęłam dalej niż z jakąkolwiek inną firmą. Pamiętam jak na studiach i tuż po wysyłałam maile na każde ogłoszenie o pracę i nigdy nie dostałam nawet „wal się” w mailu.

Wieczorem było ostatnie w sezonie spotkanie klubu. Jury wybierało zdjęcie roku. Wygrało zdjęcie z tematu fotografia uliczna w wykonaniu jednej z koleżanek z klubu. Przy okazji zostały omówione wszystkie przedstawione zdjęcia z całego roku – po 3 na osobę. Moje zdjęcia dostały ponownie pozytywny feedback. Albo panie z Jury były takie miłe, albo tylko moi koledzy z klubu są tacy czepliwi. Tak czy inaczej cieszę się, że mogłam w tym uczestniczyć, choć cieszyłabym się bardziej, gdyby któreś z moich zdjęć było choćby w top 10. Trofeum wykonała nasza koleżanka z klubu – Marijke.

We wtorek miałam kontynuację złego humoru. Nie wiem.. może ten wpis, który zrobiłam rano tak mnie zdołował. Kilka godzin trwało zanim się wyciągnęłam z tego nastroju i myślę, że lepiej będzie jak zapomnę o całej sprawie. Zachwiało to moją samooceną tak porządnie. Ktoś kiedyś pisał w komentarzach, że mam taką optykę, że widzę siebie jako ofiarę. Cóż… czuję się, że znowu miałam pecha. Po prostu może mnie się nie da lubić.

W pracy widziałam niesamowity kolor kwiatów. Mam nadzieję, że pójdzie ten numer do dalszej hodowli, bo jest naprawdę wyjątkowy.

Usiadłam wieczorem do malowania. Zamalowałam część sobotniego pejzażu i chcę go poprawić. Gdy odstawiłam go do wyschnięcia, wzięłam pustą kanwę i zaczęłam szkicować plan kolejnego obrazu. niestety przy użyciu farbek w małych tubkach, okazało się, że są strasznie wodniste i spływają po kanwie. Do tego prawie wcale nie kryją. Nosz cholera jasna. Materiały kupione za 30 euro i po wielkie nic. Farbki są słabej jakości. Aż patrzyłam czy to nie akwarela czy coś. Muszę kupić podstawowe kolory w większych tubkach i zobaczę, co z tego będzie. Jestem zawiedziona takim obrotem spraw. Poniżej zdjęcie, które spróbuję namalować.

W środę mąż musiał dłużej pracować. Umówiliśmy się, że nie będę na niego czekać, tylko wstanę o 5 i pojadę do pracy rowerem. Była to słuszna decyzja, ponieważ wrócił on do domu dopiero o 20-tej. Wracając już do domu czułam zmęczenie w nogach. Rano też nie chciało mi się wbić porządnego tempa – przywykłam ostatnio do jazdy rekreacyjnej, a jednak, aby zmieścić się w godzinie to rano trzeba mocniej przypedałować.

Zakwitła mi pierwsza z moich domowych alstromerii. Jakoś przeżyła zimę i ma się dobrze. To chyba najsilniejsza odmiana, jaką mam, bo przeżyły aż dwie roślinki. Z innych kolorów jest cud, że żyją pojedyncze sztuki. Rośliny nie lubią mojego podlewania.

Tak jak pisałam wyżej, na razie rezygnuję z postów popołudniowych. Rano mogę post pociągnąć i zjeść dopiero o 13 pierwszy posiłek w pracy, ale w domu nie potrafię. Podobnie w weekendy nie potrafię. Jem zdrowo – poza słodyczami – więc tragedii nie ma. Jedynie kontrola porcji. Na zdjęciu na przykład jest około 1000 kcal. Jeden kawałek chleba, ser, szynka, resztka sera z kostki, kabanos, rzepa, pomidor, ogórek i trochę majonezu zamiast masła. 1000 kcal.

W ogrodzie kwitną ostatnie tulipany. Odmiana liliowa i fioletowe są ostatnie, późne.

Zrobiłam bukiet z ostatnich narcyzów – bardzo mocno pachną. Wcześniejsze bukiety nie pachniały wcale, ale ten wypełnia zapachem całe piętro domu. Na zdjęciu tego nie widać, ale żółte narcyzy mają biały cień w środku. Ślicznie to wygląda. Białe narcyzy też mi się podobają.


4 maja 2023 , Komentarze (4)

W Holandii trwają wakacje wiosenne. Zaczynają się około dnia króla i trwają do dnia wyzwolenia, zawsze od poniedziałku przez dwa tygodnie. Dzieci przychodzą do pracy, bo mają wolne w szkole, ludzie wyjeżdżają na campingi z dziećmi, wszędzie jest ruchliwie i sporo w naszej okolicy jest Niemieckich turystów.

Z mojego postu w piątek wyszło 1800 kcal. Chyba sobie daruję te posty, bo ewidentnie nie potrafię nie jeść po pracy. Będę pościć z rana.

W szklarni wzeszła mi żółta fasolka. Zielona nadal udaje nieobecną, ale żółta wzeszła w 23 doniczkach na 24.

Świeżo kupione kwiatki są jeszcze nie zagospodarowane. Nie wymyśliłam jeszcze, gdzie chcę piwonię. Goździki poszły między tulipany na zewnątrz, a te maluszki trójkolorowe są w płaskiej misce posadzone na stole.

truskawki białe ładnie się rozwijają. Nie zaczynają jeszcze kwitnąć, więc nie wystawiam ich na zewnątrz. Z resztą te na zewnątrz też nie kwitną, więc pozostaje czekać.

W sobotę miałam dużo ruchu. Rano byłam umówiona na warsztaty malarskie, na które pojechałam rowerem. Warsztaty odbywały się na polu tulipanów, gdzie najpierw mieliśmy małe szkolenie jak malować i na co zwrócić uwagę, a po zakończonym malowaniu poszliśmy omówić style i efekty naszych prac. Bardzo dobrze się bawiłam. Zabrałam do domu swój obraz i pojechałam z mężem do Aktiona po farbki i postanowiłam, że go poprawię. A przede wszystkim dokończę. Wieczorem byłam jeszcze biegać.

W niedzielę dostałam śniadanie do łóżka. Przyznam, że nie chciało mi się w ogóle wstawać. Czułam się zmęczona i jakoś nie potrafiłam się zwlec z łóżka. Koło 13-tej poszliśmy z mężem grać w tenisa. Było tak słonecznie, że postanowiliśmy skorzystać z braku innych graczy i rozebraliśmy się co nieco. O dziwo męża słońce nie złapało, a mnie jak najbardziej. Zmiany stron i odpoczynek w cieniu niewiele dał, bo wieczorem czułam już spalone ramiona i plecy oraz dekolt. nie jest źle, ale we wtorek to już wszystko zaczyna swędzieć. Smaruję balsamem łagodzącym i czekam aż przestanie przeszkadzać nosić ubrania na ciele.

Pojawiły się kolejne odmiany tulipanów. Wydaje mi się, że nie pozostał już żaden kolor, który miałby jeszcze zakwitnąć, a to znaczy, że okres mojego pięknego kolorowego ogrody się skończył. Czas zasiać resztę fasolki pomiędzy kwiatami.


3 maja 2023 , Komentarze (11)

W czwartek 27 kwietnia obchodziliśmy dzień króla. Jest to święto państwowe w Holandii i wszyscy wtedy spotykają się ze znajomymi i rodziną i imprezują, grillują, biorą udział w imprezach plenerowych. Motywem przewodnim jest kolor pomarańczowy, jako kolor symbolizujący monarchię Oranje-Nassau. Na domach wiszą flagi przepasane pomarańczowymi wstążkami. Chciałabym mieć proporzec na domu, abym mogła flagę wyciągać na ważne święta. Nie wiem, czy mąż chciałby polską flagę wieszać – nie chcemy robić sobie problemów, a niestety pijany Polak za granicą spoufala się z nieznanymi mu Polakami – mam jedną koleżankę, która zrezygnowała z samochodu na białych tablicach, bo wiecznie na nią czekał pod sklepem jakiś chłopak i zachowywał się co najmniej jakby z jednej wioski się zjechali do Holandii. Sama byłam też kiedyś straszona przez pijanych Polaków, że mi zrobią wjazd na chatę i zrobią imprezę u mnie – lata minęły, a strach przed rodakami został. Ale flagę Holandii z pomarańczową wstążką mogłabym powiesić. Wkrótce dzień pamięci ofiar II wojny światowej i wtedy też flagi wiszą do połowy masztu, później dzień wyzwolenia i znów flagi wiszą na domach… Chciałabym brać udział w takim świętowaniu. Ale Ukochany wciąż nie zamontował uchwytu na flagę.

Rano poszłam na szybkie bieganko. Średnio mi poszło, czułam się jakaś taka wypruta. Było też o wiele cieplej niż się mogłam spodziewać. Po szybkim prysznicu pojechałam z kolegą do centrum ogrodniczego. Poniżej link do albumu ze zdjęciami. Ogólnie przyjechałam z 5 odmianami truskawek, dwiema płochliwymi mimozami oraz bardzo pachnącym goździkiem. Kupiłam również piwonię oraz jakiś kwiatek na stół w ogrodzie, calibrachoa, w trzech kolorach. Oczy świeciły mi się na jeszcze kilka rzeczy, ale dostałam limit finansowy i trzeba było się tego trzymać. Kupiłam ponadto nasiona papryczki peperoni oraz żółtych pomidorków i słodkiej truskawki. Do tego małą szklarenkę i czekam obecnie na wschody.

W sklepie widziałam fajny stolik roboczy, taki ze zlewem kosztował jakieś 85 euro. Tańszy był aluminiowy i trochę za niski na moje potrzeby, ale już większy drewniany kosztował ponad 160 euro. Trudno, będę sadzić na śmietnikach.

Zaświeciły mi się oczka na takim niskim grillu. Niewielka konstrukcja, bardzo krótkie nóżki, wyglądający jak z kamienia, a naprawdę z blachy, do tego kopuła siatkowana, aby nic nie ukradło jedzenia. Grill to jednak marzenie męża, więc niech on pod siebie wybiera. Ja średnio przepadam za rozpalaniem i czekaniem nie wiadomo ile aż będzie można coś usmażyć. Grill elektryczny bardziej mi odpowiada.

Zdjęcia z ogrodniczego: [Klik]

Pod kolejnym linkiem są zdjęcia z ogrodu polderowego, tak zwanego małego Keukenhof. [klik] Poszliśmy z mężem na spacer w sobotę. Oczywiście standardowo obowiązywał zakaz wchodzenia między kwiaty, schodzenia ze ścieżek oraz nakaz trzymania psów na smyczy. Nie trzeba chyba mówić jakiej narodowości ludzie złamali te zakazy? Polacy nie potrafią grać zespołowo. Wszyscy grają według zasad, a Polak patrzy tylko, żeby jemu było dobrze. Niestety. Znów się potwierdza moja opinia. Padają tu zarzuty, że patrzę złym okiem na Polaków, ale jak mam na to spojrzeć? Pozytywnie? Być dumna? To jest wbrew logice.

W czwartek popołudniu wpadli goście. Mąż zrobił karpatkę, koleżanka zrobiła karpatkę, a ja podjadłam sobie obu próbując zdecydować, które wykonanie bardziej podeszło mi pod gust. Obie były smaczne, bo zjadłam po 2 kawałki z każdej. Ale potem mnie mdliło…

2 maja 2023 , Komentarze (12)

Denerwują mnie sytuacje, których nie rozumiem. Na przykład wczoraj dostałam telefon z firmy, gdzie aplikowałam. Czekałam aż rekruterka wróci z urlopu i umówi spotkanie kolejne. Miało ono być za dwa tygodnie, bo obecnie w Holandii trwają wakacje wiosenne i dużo osób wzięło wolne, by z dziećmi coś porobić. Wróciła do pracy i zadzwoniła do mnie tak, jak było umówione. Ale zamiast umawiać spotkanie, przekazała mi złe wieści, że laboratorium markerów molekularnych postanowiło się ze mną nie spotykać. Jak wyjaśniła Annemarie – są wątpliwości, czy wpasuję się w zespół. Witki mi opadły. Myślałam, że od tego jest okres próbny, aby to zobaczyć. Ja rozumiem, że RDT stwierdziło, że nie poradzę sobie w pracy w grupach. Oni chociaż o to pytali. Jednak z MM rozmawiałam bardziej o innych aspektach pracy. Byli zadowoleni, a tydzień później stwierdzili, że nie są już zadowoleni. Chyba tak czuła się moja mama, gdy lekarz orzecznik przyznał jej całkowitą niezdolność do pracy, tylko po to, aby tydzień później dostała list z ZUSu, że się wycofują i jednak jest zdrowa jak ryba i ma iść z powrotem do pracy.

Moim najbardziej depresyjnym domysłem jest to, że skontaktowali się w międzyczasie z naszą firmą. Niestety, ale na prowincji niemal wszyscy właściciele firm się znają. Zatrudniają się po sąsiedzku – na przykład piwo na piątkowe posiadówy nasza firma nie kupuje w hurtowni, gdzie byłoby taniej, ale w małym sklepiku osiedlowym dwie ulice dalej. Bo lokalnych przedsiębiorców się wspiera. Na kermis dają nam pieniądze, aby je wydać na kermisie, który przyjeżdża do miasta. Bo im więcej kermis zarobi, tym chętniej będzie wracać. Na wyjazdy firmowe jadą z nami szefowie sąsiednich firm. Jeden ze współpracowników, który pracuje w biurach, nazwał ten układ obrzydliwą orgią – firmy nie robią nic bez uzgodnienia z sąsiednimi firmami. Także jak wymieniali u nas pracowników, aby nie dać im stałej umowy, to odsyłali po sąsiedzku do innych firm na pół roku. Po pół roku mogli ludzie wrócić i zacząć od umowy na czas określony.

Miałam wojny u mnie w firmie, kiedy kadry próbowały narzucić mi niekorzystne warunki umowy. 3 razy odrzucałam umowę payroll w której brakowało informacji o opłacaniu składek emerytalnych, chciano wrzucić mnie na kontrakt 0 godzin czy nie płacono za dni ustawowo wolne pd pracy. Nie mówiąc o tym, że zgodnie z prawem holenderskim, pracownik powinien dostać umowę w języku, który zna biegle. A wszyscy dostają zawsze po holendersku. Możliwe, że mój pracodawca, który trzyma mnie tu od 8 lat i jakoś nie próbuje mnie zwolnić, również może blokować mi możliwość przejścia do innej firmy. To by wyjaśniało, dlaczego przez kilka dni firma nasienna namyśliła się i zmieniła zdanie o tym, czy zatrudnić mnie, choć wcześniej nie mieli obiekcji. Czuję się beznadziejnie.

Nie rozumiem tej sytuacji i bardzo mnie to obecnie złości.

W środę post rozpoczęłam będąc w pracy. Miałam tak we wtorek zrobić, ale zabrakło mi siły psychicznej. W środę się udało.

Zajęłam się pracą w szklarni. Pomidorki Roma już zaczęły kiełkować, więc przeniosłam je do ziemi.

Również trost tomaten [jakaś odmiana o mocniejszym smaku] przeniosłam już z wytłaczanek do doniczek. Jak zrobią więcej liści to pójdą do worka z ziemią.

Wieczorem poszłam pobiegać. Mimo postu miałam na to siły. Po powrocie zobaczylam, że lampki solarne się palą. Wreszcie słońce wyszło na tyle długo, aby się ogniwa naładowały.


1 maja 2023 , Komentarze (14)

Kombinacja dwóch rzeczy uspokaja mnie najlepiej. Konkretne filmy, które już znam i wiem, jakie emocje u mnie wywołują, oraz jedzenie. Na przykład ostatnio usiadłam, aby obejrzeć po raz kolejny – Polowanie na Czerwony Październik. Uwielbiam ten film. Nabrałam ochoty na niego jakoś w pracy, gdy w jednym z podcastów mówiono o córce Stalina, która uciekła do Stanów. I tak jakoś od hymny ZSRR się zaczęło, potem słuchałam muzyki Borisa Poledourisa i stamtąd do filmu już niedaleko.

Próbowałam czytać książki zaraz po pracy czy iśc na spacer, ale nie. Muszę robić coś co wymaga trochę mniej uwagi i zdecydowanie co pozwala mi trzymać nogi powyżej, aby wreszcie opuchlizna po pracy mi zeszła.

Jedyny wyjątek robię sobie teraz, kiedy mam ogród. Wprost z samochodu idę do ogrodu i robię check up wszystkiego. Zaglądam do szklarni i myślę, co by tam zrobić. W czym można pogrzebać, co podlać. Ale potem i tak musze wyciągnąć nogi na kanapie. bez tego wejście po schodach by pranie powiesić mnie boli.

Próbuję kolejne karty do jogi. Tym razem 3, bo było już późno jak się zebrałam do kupy. Bardzo fajnie rozciągają te pozycje klatkę piersiową i kręgosłup.

Jedliśmy już pierwsze rzodkiewki. Na razie nie są super duże, ale są za to dość ostre. Wolałabym następnym razem kupić jakieś łagodne.

Pomidorki z nasion wyłuskanych z owoców kupionych w sklepie mają się dobrze. Można pomyśleć o przeflancowaniu ich w doniczki, aby ich korzenie się nie splątały.

Kalarepa ma się dobrze zarówno w szklarni jak i poza nią. Myślę, że obie partie wylądują już poza szklarnią to będę miała ziemię wolną, aby ustawić tam worki z pomidorami, gdy te już rozrosną się.

30 kwietnia 2023 , Komentarze (6)

Kilka lat temu zrezygnowałam z facebooka po zrozumieniu, że jest on pełen rzeczy, które mnie nie interesują od ludzi, z którymi kontakt urwał się lata temu. W pewnym momencie zrozumiałam, że nawet nie cieszy mnie lajkowanie czy uwaga innych, bo na mesengerze i tak nikt nie pisze, ludzie ograniczają się do przescrolowania zdjęć i tyle. Nie miałam tam żadnych istotnych połączeń. Z rodziną komunikuję się przez Whatsup i dzwonimy do siebie, a co u sąsiadki mojej mamy czy kolegi z liceum? Po tylu latach to nie ma znaczenia.

Założyłam jednak konto ponownie, kiedy sąsiadka powiedziała mi, że na facebooku debatowali o moim kocie. Na grupie wsi, gdzie mieszkałam, ktoś zgłosił mojego kota jako bezdomnego. No ludzie! Z takim brzuchem?! No ale kicia lubi wchodzić ludziom do domów i samochodów i mieszkańcy uznali, że to porzucony kot po kimś, kto się wyprowadził i zostawił zwierzaka za sobą. Uznałam, że lepiej mieć konto i pilnować co się będzie działo. Mam więc konto, na nim chyba 4 znajomych i połączenie z grupą wioski i kilku stowarzyszeń z mojej okolicy. Codziennie sprawdzam, co we wsi piszczy i czy będą jakieś ciekawe rzeczy działy się w okolicy.

Mam Instagrama, gdzie publikuję moje treningi. Po każdym bieganiu zdjęcie, które zrobiłam po drodze i tyle. Rzadko selfie, bardziej zachody słońca, kwiatki, kałuże jak pada. Nie ma tam osobistych informacji, bo po co. To tylko dzienniczek treningowy. Jest jeszcze jedno konto, gdzie wstawiałam rzeczy, jak robiłam dietę. I jedno konto z treningami siłowymi, ale odpuściłam sobie wraz z końcem abonamentu freeletics. Zostaje tylko to konto biegowe. Obserwuję obrazki – nie czytam opisów – kilku osób, mniej więcej tych samych od lat. Aśki z Torunia, FitPary z Wrocławia, biegającego pielęgniarza z UK, babeczki co szyje ciekawe spódnice, Anji Rubik…

Innych sociali nie posiadam. Tik Toka unikam.

Dostałam niedawno email z Eventima, że będzie kolejny koncert Hansa Zimmera w Holandii. Tym razem sam maestro będzie kuratorem, a nie występującym i narratorem.

Byłam do tej pory dwukrotnie na koncercie Hans Zimmer On Tour. Raz w Gdańsku i raz w Amsterdamie.

Teraz, za nieco ponad miesiąc, idę na koncert Hans Zimmer Live. Pojawi się między innymi dodatkowo muzyka z Diuny i No Time To Die. Przyznam, że te bilety były jak na moją kieszeń wtedy – zdecydowanie za drogie. Chyba 260 euro dałam za jeden. Gdyby obecnie taką cenę zaśpiewali, nie poszłabym.

Przyszłoroczna trasa koncertowa nazywa się The World of Hans Zimmer. Widziałam zapis koncertu na youtube i chyba popełniłam błąd kupując miejsca pod sceną. Możliwe, że lepszy odbiór byłby kilka rzędów dalej. no ale stało się – silver circle był już cały niemal wykupiony, a golden o dziwo niemal pusty. Nic to, za golden zapłaciłam mniej niż na Live za silver. teraz jestem ciekawa, czy z moim powershotem wejdę. W teorii spełnia wymogi sali koncertowej, ale nie wiem, jak z orkiestrą.

Przy okazji jak zaczęłam oglądać te wszystkie nagrania to znów zapragnęłam obejrzeć Interstellar.

29 kwietnia 2023 , Komentarze (8)

Ostatnio chodzą mi po głowie raczej negatywne myśli. Z rekrutacją było tak, że na początku nie bardzo mi zależało. Mam fajną pracę i w miarę święty spokój. Chaos zaczyna się, kiedy w piątek popołudniu szefowa wymyśla nowe zadania, kiedy ja za moment kończę pracę i ostatnie, co mi się chce robić, to zaczynać projekty, których wiem, że nie skończę przed weekendem. Pieniądze też są spoko – zarabiam 2x tyle, co 8 lat temu, kiedy zaczynałam pracę. Co prawda minimalna krajowa też poszła w górę, ale nadal jest to 500e więcej niż zarabia nowy pracownik, niby niewiele, ale jednak 3/4 hipoteki spłaca się samo. Z resztą kredytu hipotecznego nie odczuwamy wcale. Ale nie o tym dzisiaj.

Pojechałam spotkać się z Annemarie i trzema zespołami z laboratoriów w firmie nasiennej. Jedno laboratorium odrzuciłam tego samego dnia. Zbyt depresyjny vibe stamtąd wiał. Dwa kolejne mi się spodobały – RDT przez fajną załogę i przyjemną atmosferę na rozmowie [a pracę to się zrobi] oraz markery molekularne przez to, że kręcą mnie takie zabawy pipetką, choć wydaje się to bardzo nudna i mało sensowna z mojej perspektywy praca. No ale miałam wybór i ten wybór był najcięższy, które z nich wybrać. MM był więc moim pierwotnym celem, a RDT w przypadku, gdyby się nie udało.

Na kolejnym spotkaniu poznałam nowych członków zespołów laboratoryjnych i porozmawialiśmy bardziej, jak wygląda praca ze mną i jakiej pracy oni wymagają. Średnio idzie mi praca w zespole, bo jestem dość uparta. Autyzm nie pomaga. Więc RDT stwierdzili, że do rodzaju wykonywanej pracy u nich raczej się nie nadaje. Szukają pracowników o innym profilu. Zaś dla MM jestem w sam raz, bo pracuje się głównie samemu, choć we współpracy między-zadaniowej. Więc zostało mi jedno laboratorium. Za 3 tygodnie się z nimi spotkam ponownie.

I czuję, że zaczyna mi się grunt pod dupą palić. W międzyczasie zaczęło mi na pracy zależeć. Zaczęło mnie irytować kilka punktów z mojej obecnej pracy. Wieczny syf, spychanie na margines firmy [uroki bycia najmniejszym i niemal niewidzialnym działem w firmie]. Wczoraj na przykład widziałam, jak szef działu obok wydawał nasze kwiaty z showroomu. Za tydzień przyjadą klienci, a tu roślin brakuje! No i co ja mogę? Moja szefowa na urlopie, a ja nie pójdę do innego szefa mu po rękach dać przecież. Nikt nie wie, co my tu robimy, czym się zajmujemy, ale żeby napsocić lub zostawić swoje śmieci u nas na dziale to nie mają zahamowań. Czasem zanim zacznę pracę muszę najpierw posprzątać, bo mnie krew zalewa. Wcześniej też mnie to wkurzało, że choćby chłopaki z działu idąc do wc przez nasz dział, zdejmują rękawiczki i rzucają je pod stoły. Ja potem chodzę i zbieram jak sprzątaczka. Mam tego pomału coraz bardziej i bardziej dość. Większość tych ludzi przy dobrych wiatrach ma skończone co najwyżej liceum, a ja musze po nich sprzątać. Za to w firmie nasiennej martwią się, czy nie jestem aby przekwalifikowana na pracę u nich. Bo wcale nie jestem przekwalifikowana na pracę w szklarni….

Została mi jedna opcja – MM – i oni wciąż muszą się ze mną spotkać, a do tego martwią się, czy ja im nie ucieknę, bo z moim wykształceniem powinnam być w teamie badawczym, a nie laboratorium. Tłumaczyłam już przy dwóch wcześniejszych spotkaniach, że laboratorium to dla mnie krok do przodu i nawet jeśli dla nich tak to nie wygląda, to jestem zdecydowana przyjąć i zostać w tej pracy. Jeśli w międzyczasie będzie ogłoszenie w tej pierwszej firmie nasiennej na asystenta badawczego, tak jak chciałam iść pierwotnie, to i tak nie pójdę do końca kontraktu. Dopiero kiedy będzie opcja pracy na stałej umowie to rozważę czy zostaję czy nie. Wcześniej kłóciłoby się to z moim poczuciem lojalności. Nie wiem czy uwierzyli…

W niedzielę z okazji dni kwiatowych gminy Zijpe odbywał się coroczny rajd terenowy. Zapisaliśmy się z Ukochanym i za całe 17 euro od pary schodziliśmy moje biedne kolanka na trasie 20 kilometrów.

Po drodze można było zjeść placek, napić się kawy czy lemoniady oraz dostać jabłuszko na podniesienie cukru. Były punkty sanitarne, oraz miejsca, gdzie podbijano nam pieczątki na ulotce z mapką. Trasa była świetnie oznaczona i pomimo padającego kilka dni pod rząd deszczu, było nawet w miarę sucho. Bałam się, że mi buty utkną w błocie, a tymczasem wróciliśmy do domu względnie czyści. Spaliłam dłonie i czoło oraz przedramiona, bo na końcu szłam już w krótkim rękawku.

Pogodę mieliśmy bardzo dobrą. Wiatr był dość zimny, ale od rana miało być kilka godzin bez deszczu i to się udało. Zdaniem organizatorów udział wzięło 1100 uczestników na różnych dystansach – od 1,5 km dla rodzin z dziećmi [choć my spotkaliśmy takie na trasie łączonej z dystansem 7,5 km] do 30 km. Wielu z uczestników było starszych – tak koło 60 wzwyż. Były pary w średnim wieku, grupy koleżanek, ludzie chodzący w pojedynkę. Chętnie brałabym udział w takich rajdach częściej. Znając Holandię to pewnie jest jakieś stowarzyszenie, które na swojej stronie publikuje wszystkie takie wydarzenia. Pewnie dałoby się zobaczyć w ten sposób ciekawe miejsca we właściwych dla tych miejsc sezonach.

Zdjęcia z rajdu terenowego polami tulipanów znajdują się pod linkiem.

Postanowiłam zmienić trochę sposób udostępniania zdjęć we wpisach. Po kolejnym czyszczeniu zasobów na wordpress, postanowiłam trzymać fotorelacje na zdjęciach google. Tym samym Wy dostaniecie link do wejścia, a ja będę mogła więcej pisać bez potrzeby usuwania wszystkiego co kilka miesięcy.

28 kwietnia 2023 , Skomentuj

Jakiś czas temu pisałam o śmieciach. Chyba rok temu, kiedy wróciłam z Polski byłam przerażona, jak brudno potrafi być. Człowiek odzwyczaja się od tego, co dla okolicznych mieszkańców jest standardem. Ale nie będę pisać dziś, jak wiele petów i flaszek widziałam rzuconych wzdłuż chodników, za to dam filmik, który mówi, jak unikać śmiecenia i jak prawidłowo zadbać o polskie środowisko, a przede wszystkim swoją własną okolicę. Czystość jest pracą zbiorową, na która składa się wysiłek indywidualny. Polecam filmik, konkretny i bez zbędnych informacji.

W sobotę trochę zamuliłam. Zapomniałam, że rozpoczeły się dni kwiatowe w Anna Paulowna i zamiast jechać rowerem i oglądać mozaiki kwiatowe, jak w zeszłym roku – zostaliśmy z mężem w domu i w zasadzie niemal nie zdjęłam przez cały dzień piżamy. Lenistwo na maksa. Wyszłam dopiero wieczorem pobiegać, gdzie przy sobocie biegam zawsze koło południa.

Zrobiłam wazonik z kolejnych kwiatów z ogródka. Tym razem zmiana warty – z narcyzów na tulipany.

27 kwietnia 2023 , Komentarze (8)

W piątek miałam trzymać całodniowy post i jak to ostatnimi tygodniami – nie wyszło. Po prostu wracam do domu i nawet jak nie jestem głodna to mam ochotę coś zjeść. Powrót do domu dla mnie to festiwal jedzenia. W pracy to jeszcze, jak nie zabiorę jedzenia to go nie mam, a po pracy? Tu jest wszystko. Wspaniałe kanapeczki robione przez męża, jajko sadzone na kanapce jeszcze cieplutkie i skwierczące, kawa z mlekiem i coś słodkiego do tego… Festiwal. Niby zjadłam jeden posiłek i słodycze do tego, a wyszło 2400 kcal. Byłam na siebie zła.

Początkowo jeszcze walczyłam z uczuciem niedosytu. Zajęłam się czymś fizycznie, aby nie siedzieć i nie rozmyślać o jedzeniu. Ale tak naprawdę ciężko zająć głowę, bo ona wciąż mi się kręci wokół jedzenia. Bo ja nawet nie tyle co lubię zjeść, ale lubię się objeść. Jak zjem taką normalną porcję to nie czuję się zaspokojona emocjonalnie. Muszę zjeść takie półtora lub dwie porcje. Wtedy czuję się dobrze, nawet jeśli w brzuchu czuję dyskomfort. Wiem, że takie odżywianie nie jest normalne, gdzie małe porcje powodują u mnie smutek, a olbrzymie – poczucie normy.

W ogrodzie zaś pojawiły mi się kolejne narcyzy. Zapomniałam, że kupiłam dwie odmiany i byłam zdziwiona, że zamiast białych kwitną mi żółte narcyzy. Dziś dopiero poszłam po rozum do głowy i przypomniało mi się, że prócz Thalia, posadziłam Regeneration.

Przyniosłam z pracy kolejne begonie. Tym razem wzięłam kwiaty do doniczek kaskadowych, więc wybrałam tylko 3 kolory – inny kolor na inną warstwę.

Tulipany ton-sur-ton to tak naprawdę mieszanina tulipanów o podobnych kolorach. Nie wiem, jak czytałam etykietę, ale są to 4 różne odmiany tulipanów w tym yellow pomponette, którego mam w innym miejscu ogrodu.

Aby zwolnić donice kaskadowe musiałam przesadzić dalie oraz tulipany od koleżanki.

Od tej samej koleżanki dostałam rozłogi malin. Udało mi się wydzielić 7 roślin.

Zaś moje obżarstwo popchnęło mnie w stronę mojego comfort food – chleba z margaryną i serem grzanego w mikrofalówce. Jako dzieciak, kiedy oboje rodzice byli w pracy, musiałam kombinować co by tu zjeść i smarowałam chleb margaryną i grzałam w mikrofali. Jak mieliśmy trochę pieniędzy to był ser w lodówce i grzałam wtedy ser. Albo kiełbasę zamiast sera. Ogólnie do dziś uwielbiam tak jeść. Czasem kładę śląską pod ser, a tym razem padło na parówki. W kilka dni opędzlowałam tak dwa opakowania berlinek. Wiem, ze parówki to najgorszy szajs, jaki można jeść, ale na ciepło zjadłabym i frikandele.

Rozpoznaję, że jedzenie ma na mnie spory wpływ psychiczny. Że jem dla komfortu psychicznego, a rzadziej z głodu. Bo jem na tyle często, że nie jestem głodna, a innym razem po prostu nie czuję głodu, bo organizm się już zaadoptował do postów. Jem, bo kocham jeść. I może gdybym ważyła 15 kilo mniej, to nie byłabym taka na siebie o to zła.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.