No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
Przyjechały okna. Miesiąc obssowy, ale są. Pierwszy dzień montażu za nami. Jutro jeszcze okno do kuchni i na razie koniec. Do wymiany jeszcze drzwi czekają - miły być z oknami montowane ale są opóźnienia w produkcji. Moskitiery też nie przyjechały.
Okna mamy czerwone. Takie też będą drzwi.
Zrobiłam trening biegowy po pracy. Było gorąco i nadal słonecznie, więc biegło się źle. Ale zaliczone. Jutro chce znów biegać.
Paznokcie zawsze robię sobie sama. Nie chcę wydawać kasy na regularne wizyty, bo można je spożytkować lepiej. No i nie lubię chodzić nigdzie. Umawiam się dwa tyg do przodu a potem mam migrenę i nie chce mi się z domu wychodzić. To tak jak z bieganiem. Mam siłę To idę. Mam chęć to idę. Więc tak w poniedziałek pobiegałam. A we wtorek manicure. I pedicure bo poszłam jako modelka do szkoły aby dać swoje stopki co nauki studentkom. Było fajnie.
I wyglądam na tym skanie jak jabłuszko. Zawsze myślałam że mam budowę kolumny.
Moja waga pokazuje mi mniej tłuszczu i pytanie, co jest dokładniejsze. Telefon z czujnikiem zbliżeniowym i aparatem czy waga z metalowymi płytkami. Tak czy inaczej kształt mojego ciała mi się nie podoba. Jak robiłam symulacje jak bym wyglądała 8kg mniejsza to grafika skracała mi nogi i wydłużała tulw, więc jak widać ma swoje ograniczenia.
Dziś zero sportu. Praca w ogrodzie. Wykopałam kolejne tulipany.
Sobota minęła bardzo przyjemnie. Miałam wrażenie, że to niedziela, bo piątek byłam w domu. Czasem łapie się na tym, że chciałabym skrócić kontrakt do 32 godzin i pracować 4 dni w tygodniu. Niestety pensja spadłaby mi o 500 euro w takim zabiegu. Więc jeszcze nie teraz. Jak trochę więcej hipoteki spłacimy i zdrowie będzie bardziej domagać się wolnego z nie wewnętrzny leniuszek.
Rano posiedziałam trochę z YouTube. Od lat tego nie robiłam. Trailery, wywiady, rzeczy związane z filmem. Chill i kawa inka. Później trochę sprzątałam i poszłam biegać. Zombie run. Dłuższe interwały.
Obecnie mam 4 odcinki biegowe. 10 minut, 3x 7 minut. Próbowałam biec wolniej, ale nogi same niosly. Wyszło całkiem trudno I fajnie. Zgrałam się niemało.
Popołudniu wpadli znajomi. Mąż jak zawsze zaserwował wspaniałe dania. Gościom smakowała polska ogórkowa. Pierogi że zrazami. Tym razem mąż kupił lepsza wołowinę i zrazy wyszły super. Na deser mąż zrobił sernik swojej mamy. Pyszny.
Był to bardzo udany dzień. Zapomniałam się rano zważyć, a dziś jak pewnie wejdę na wagę to będzie pewnie +2 kg. Trudno. Było warto.
We wsi obok abywal się nachtmarkt. Cała wieś świętowała, były stragany, budy z jedzeniem, pierwszy i ostatni raz jadłam churros. A mogłam wziąć broodje beenham... Wybylysmy rowerami, bo i tak nie byłoby gdzie zaparkować. Przypielismy rowery więc do znaku i mogliśmy przejść się po straganach z różnościami.
Było naprawdę ślicznie. Ładna wieś. Ładnie udekorowana...
Waga bez zmian. Od ponad miesiąca nie chudnę. Motywacja trochę spadła, bo słodkie nadal obecne. jednak stwierdziłam, że jeśli mam schudnąć to ze słodyczami, bo nie utrzymam diety bez nich. Skoro z nimi żyję, to z nimi musze schudnąć i być szczupła. Jednak nie załamuję się. Ważne, by nie przytyć. Przede mną tydzień z miesiączka, tydzień w pracy, tydzień na rowerze, tydzień odpoczynku po rowerze w domu i okolicy i kto wie co dalej... Miesiączka i dwa tygodnie urlopu mogą wpłynąć na wzrost wagi. Spróbuję jednak na rowerze jeść mało i mam nadzieję, że to wystarczy.
Wykopałam część cebulek z ogrodu. Posadziłam na jesieni około tysiąca różnych kwiatów. Obecnie wykopałam hiacynty, krokusy, narcyzy i jeden sort tulipanów - piękne czerwone, które dostałam w podziękowaniu za 3 lata sprzątania domu na farmie tulipanów. Pozostałych odmian od Lindy i Roberta jeszcze nie wykopałam. Ale już widzę, że pięknie przetrwały lato. Narcyzy zrobiły sporo bulw przybyszowych, podobnie jak krokusy.
Później poszłam biegać. Było już trochę chłodniej niż, kiedy pracowałam w ogrodzie, bo "tylko" 27 stopni, ale musiałabym czekać do nocy, aby temperatura spadła do bezpiecznych poziomów. jednak mi się chciało biegać. Na piątek planowałam dzień przerwy, bo mam zaplanowany wypad na kawę do koleżanki i nocny market w Kolhoorn.
W nocy złapał mnie taki ból głowy, że nie mogłam spać. burza blisko domu i bardzo głośne grzmoty też nie pomogły. W piątek nie poszłam więc do pracy. Obudziłam się pół przytomna, z bólem w plecach od "ogrodowania" [piękne holenderskie słowo: tuineren] i głową od upału. praca w szklarni i bieganie w upale to niezłe combo.
Zrobiłam zdjęcie owieczce wczoraj. Zastanawiam się czy taka wełna izoluje od słońca, czy sprawia, że jest jeszcze gorzej?
Na śniadanie usmażyłam mortadelę. Mąż nie lubi, więc kupił kawałek dla mnie. Ja uwielbiam smażoną, ale na obiad nie chce mi się robić, bo mąż przygotowuje ucztę na jutro - wpadają znajomi na obiad - więc nie chcę mu się kręcić. Czeka go lepienie pierogów, robienie zrazów, sernika, ogórkowej... Jeszcze ja z mortadelą do kompletu. Póki, co zjadłam to śniadanie przed 10, a jest 14 i nie czuję głodu. Mam w szufladzie schowaną owsiankę [robię ją do przodu, aby płatki owsiane się namoczyły i zmiękły]. Będzie 2tys kcal, jak doliczę radlera, którego wypiłam do sprzątania i 4 batoniki, przy których napisałam ten wpis...
W skrzynce czekały zaś na mnie bilety na koncert. Za rok ja i moja przyjaciółka wybieramy się po raz kolejny zobaczyć maestro Zimmera na żywo.
Tymczasem słucham listy przebojów muzyki filmowej na Npo Radio 4 i szykuję się do wieszania kolejnego prania. bo co innego kobieta może robić w dzień wolny od pracy?
Początek tygodnia spędziłam na regeneracji. Po intensywnym weekendzie musiałam sobie trochę odpocząć. Poniedziałek leżałam od logiem między wstawianiem i wieszaniem prania.
Wtorek chciałam iść biegać, ale miałam spotkanie i przed się nie wyrobiłam, a po nim było już za późno. Poszłam spać.
W środę za to poszło super.
Mam nadal ta aplikacje co się ucieka przed zombie. Zrobiłam 5 tydzień treningów. Dziś albo w piątek zacznę kolejny. Myślę, by dziś iść biegać bez planu. Dla przyjemności. Ma być 29 stopni, więc muszę to jeszcze przemyśleć. Może interwały będą lepszym rozwiązaniem. Po biegu ciągłym w upale boli mnie głowa. Obojętnie ile wypije. Mogę zabrać swój pęcherz na wodę w plecaku, ale czy na 5k jest sens?
W piątek było fajnie I niezbyt słonecznie. Ciepło, akurat na rower. Biegałam sama, bo koleżanka wstawała o 8 więc byłam dawno 0o śniadaniu, biegi, prysznicu i leżakowaniu. Wieczorem spacer.
W sobotę zaś poniosło nas rowerowanie. Dolomity, plaża, klazienaveen, gdzie mieszkałam 15 lat temu...
Było super. Mój wierny namiot i pożyczony od męża rower.
Po tej wyprawie stwierdzam, że mogę jeździć po Holandii właśnie takim rowerem. Po dwóch dniach pupsko jakoś to zaczęło znosić. I nie trzeba się martwić o zasięg baterii. Jednak jazda około 10km/h wolniejsza niż moim czerwonym rowerem.
Holenderskie lunche są bardzo zdrowe. Chyba, że ktoś lubi chodzić po snack barach i jeść hamburgery i krokiety....
Dolomity - prehistoryczne cmentarze z poukładanymi na sobie skałami. Drenthe jest nimi usiane. Odwiedziłyśmy chyba 6 takich miejsc.
Mieszkam w okolicy odzyskanej z dna morza, więc nie ma u mnie ani starych domów ani wysokich drzew. Przyjemnie było przebywać w lasach, gdzie rosły takie ogromne rośliny.
Holendrzy lubią rzeźby. Są one i w ogrodach, i w przestrzeni publicznej i na łonie natury.
W lesie znalazłam nawet kawiarenkę rodzinną gdzie serwowano dania z dzikich czereśni. Później znalazłyśmy w lesie dzikie czereśnie i się trochę napasłam. Znalazłyśmy też maliny.
Kupiłam bilety dla siebie i przyjaciółki na przyszły rok. Trzeci raz idziemy już na koncert Hansa Zimmera. To się chyba nigdy nie znudzi... Miejsca zaraz naprzeciw sceny. Może dorzucę stanikiem ;)
Rozbiłyśmy się po zmroku z namiotami. Ale clickbite nie? 😉 Rowery nie spadły z bagażnika. Po zmroku rozbiłam oba namioty.
Wstalam 5.30 bez budzika. Zjadłam chleb z paprykarzem i ubrałam się do biegania. Koleżanka jeszcze śpi. Jak wrócę to bierzemy rowery. Jakieś 20km stad jest miasteczko, które chce odwiedzić...
W czwartek pożegnanie kolegi w krematorium. Kremacja w sobotę. W sobotę mnie nie ma w tej okolicy, bo jadę z koleżanką pod namioty, ale w czwartek zgodziła się na chwilę mnie podrzucić do krematorium. Wpadnie najpierw i spakuje namiot, rower, plecak z pęcherzem na wodę, lodówkę turystyczna i własny chleb... Wracamy w niedzielę.
Tymczasem przebiegłam dziś 6 km. Zero szycia. Muszę kilka rzeczy wyciągnąć że schowanek w ścianach pralni. Kurtkę, która mi ciocia uszyła. Karimatę, śpiwór....
Nie mogę się doczekać. Ma być 29 stopni w Drenthe.