No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
Wczoraj cały dzień padało. Nie jakoś mocno, ale wystarczająco, by lepiej nie iść na szlak, gdzie można się poślizgnął i złamać nogę. Zostaliśmy w mieście. Trochę spacerowaliśmy, ale głównie dla zabicia czasu, niż aby zobaczyć coś więcej.
Znaleźliśmy kolejne ciekawostki w sklepie. Bardzo dobra czekolada z ryżem prażonym, której nie znałam. Ślimaki w słoikach, które pamiętam z dzieciństwa, oraz mleko sojowe z sokiem pomarańczowym. Bardzo dobre.
Jako lunch mąż zrobił deskę serów i wedlin, które świetnie pasowały do wina. Oglądaliśmy One Piece na Netflix i leniuchowalismy na kanapie.
Wieczorem poszliśmy na kolejny spacer w deszczu. Miasto nie było puste, ale niewiele ludzi spacerowało.
W domu zaś mąż przy rządził langustynki oraz krewetki. Wyszedł mu bajeczny sos. Mieliśmy świeży chleb z piekarni, więc w sam raz by go moczyć w nim.
Nie wiem, o której poszliśmy spać. Ale mimo hałasu tapas barów oraz dość wczesnej godziny, śpimy bardzo długo. Tym razem do pół do dziewiątej. To 3h dłużej niż w domu. Mamy bardzo wygodne i twarde łóżko. Zastanawiałam się nawet co to za materac mamy, bo za ten w domu daliśmy naprawdę sporo i był najtwardszy w sklepie, tymczasem ten jest jeszcze twardszy. Ciekawe…
W poniedziałek poszliśmy na 5 km spacer. Wyszło niemal 11 km. A to zaczęliśmy trasę od domu liczyć, a to zaszliśmy do sklepu po owoce, a to zaszliśmy pod koniec trasy do sklepu po jedzenie na śniadanie.
Widoki po drodze boskie. Znaleźliśmy super plażę kilka km od naszego miasteczka. Znaleźliśmy tunel skracając drogę i zamiast strome go podejścia to w 500m znaleźliśmy się po drugiej stronie grzbietu. Znaleźliśmy park z wróżka i i innymi stworzeniami mitologicznymi, w ttm bazyliszkiem.
Później w sklepie znaleźliśmy lokalne wina. Przyjrzelismy się, co w Kraju Basków się produkuje i znaleźliśmy je w sklepie. Bardzo wytrawne i kwaskawe wina białe o owocowej nucie.
Znaleźliśmy też w sklepie duży dział z winami bezalkoholowym, wzięliśmy jedno nawet na spróbowanie. Do tej pory moje doświadczenia z winami 0 jest bardzo złe.
Znaleźliśmy dużo rodzajów przekąsek pod postacią smażonego we fryturze świńskiego tłuszczu. Poszliśmy na mrożony jogurt a na obiad wzięliśmy sałatki. Ja znalazłam dla siebie z kurczakiem i pełnoziarnisty makaronem.
Na kolację jedno poszliśmy na miasto. Mąż wziął zupę rybna i morszczuk w panierce. Ja wzięłam budyń ze skorpeny, który jadłam na brukowa ej bagietce, a na drugie filet z morszczuka z policzkami z morszczuka. Przepyszne oba dania.
Obsługa jak chyba wszyscy tutaj, znają angielski tak aby aby, ale da się dogadać. Myślałam, że będzie lepiej, ale i tak jest dobrze. Nie mówią, ale rozumieją. Czasem jest problem zrozumieć ich.
Zaskoczeniem jest, że jest tutaj tak dużo Amstela. Widzieliśmy, że ludzie piją w tapas barach oraz w sklepach jest duży wybór. W Holandii są dwa amstele. Normalny i bezalkoholowy no i radler. Zaś tutaj cuda. Chyba się pokuszę o testowanie.
Ogólnie kolejne wrażenia to architektura tutaj. Jest bardzo niespójna. A to mur pruski. A to hacjendy. A to domy jak z katalogu Los Angeles. A to molochy na palach, a to domy z wysokim parterem...
Stawiamy w tym roku na urlop w stylu slow. Do tej pory chodziliśmy po 20km dziennie i wszędzie nas nosiło. Tym razem planujemy więcej siedzieć na dupce, a mniej szaleć na szlakach. Ale wiecie… Ubiór trekkingowy mamy spakowany.
Poszliśmy po śniadaniu na spacer. Śniadanie zjadłam zgodne z wytycznymi michy sandry, mojego stylu odżywiania. W skrócie będę to nazywać MS. Później na szlak wzięliśmy marchewki i banany kanaryjskie. Słodsze i mniej mączyste niż te banany, które znam całe życie. Ale nie tak słodkie jak banany z Azorów.
Szlak był spokojny, mało podejść, łącznie chyba ponad 100m. Szliśmy ścieżką na łące oraz skalnym schodami.
Drugie śniadanie jeslismy na skałach patrząc na kogoś na nartach wodnych.
Widzieliśmy gościa, który tak łowił ryby. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.
Wracając poszliśmy na plażę. Mamy dwie plaże w odległości krótkiego spaceru od naszego mieszkania. Ocean jest nadal ciepły, a powietrze miało 30 stopni. Parzyło nieźle i fajnie było się trochę ochłodzić. Pamiętam, jak mój ex mówił, że jak był w Grecji za dzieciaka to woda była ciepła jak w wannie. Nie wyobrażam sobie abym miała pływać w ciepłej wodzie kiedy na zewnątrz jest ciepło. Ale taka woda jak wczoraj, byla wspaniała. Ciepła, ale nadal orzeźwiające.
Ogólnie widać, że lokalsi uwielbiają plażę. Wiele osób to skwarki, także dzieci. Nie ma opalonych pasków, bo dużo kobiet opala się topless. Widzieliśmy też nagich mężczyzn. Widać nie ma tu wiele tabu. Poniżej daję zdjęcie mojego męża, który cały rok pracuje w krótkich spodenkach i często bez koszulki w szklarni. Na żywo wygląda na opalonego, a tymczasem tutaj się oboje bardzo wyróżniamy.
Ogólnie muszę ocenić Castro Urdiales jako bardzo czyste i spokojne miasto. Widzę, jak ludzie zostawiają bez opieki wózki dziecięce, z zakupami, rzeczy osobiste. Zwłaszcza na plaży. Także zostawiliśmy nasz dobytek na piasku, łącznie z moim aparatem w osobnej torbie, i niż nie zginęło. Miasto wydaje się naprawdę bezpieczne i spokojne. Dużo dzieci tu biega, ruch samochodowy jest zepchniety z dala od miejsc wypoczynkowych. Wzdłuż bulwary jest bardzo szeroka ścieżka rowerowa. Tak można żyć.
Dotarliśmy do Hiszpanii. To mój pierwszy pobyt w Hiszpanii i już mogę powiedzieć to, co czytałam wcześniej, jest tu sporo Holendrów. Pomagałam już jednemu Panu dogadać się z kierowcą autobusu w Bilbao, aby dojechał do swojego hotelu.
Połączenie bardzo fajne. Z lotniska do miasta pojechaliśmy autobusem przystosowany do wożenia dużych kufrow. Ogólnie walizka męża została zmiażdżona. Ta nowa wakiska, która dostał na urodziny ode mnie. Zgłosiliśmy szkodę i trzeba będzie zadzwonić do biura obsługi bagażu, bo ma on możliwość wymiany walizki na nową, ale w tym zakresie cenowym, w którym była jego walizka, nic nie ma. Bądź co bądź dałam za nią 200 euro. Jest solidnie wgnieciona i konstrukcja może pęknąć. Pięknie, co? Moja na szczęście jest cała i dzięki swojemu kolorowi, wygląda na mniej brudna niż męża.
Drugi autobus braliśmy z podziemnego dworca autobusowego. Widzę tutaj taka sama oszczędność miejsca, co na południu Francji. Wszystko, co może szpecic krajobraz chowa się pod ziemią. Na powierzchni są zabytki po imperium rzymskim oraz późniejszych epokach w architekturze. Dworzec więc (podobnie jak w Avignon) jest pod ziemią. Jest za to czystszy i bardziej nowoczesny niż we Francji. Droga do Castro Urdiales przez autostradę zajęła pół godzinki.
Będąc już na miejscu poszliśmy na tapas jeszcze przed sjestą. Hiszpanie brali po jednym talerzyku, ale my byliśmy bardzo głodni to spróbowaliśmy połowy tego, co mieli w restauracji.
Miasto bardzo gwarne i urokliwe. Wąskie uliczki, restauracje wszędzie, tapas bary, a nawet meksykańska restauracja. Hiszpanie wydają się bardzo głośni, a nasze mieszkanie leży na jednej z bardziej głośnych uliczek ze stolikami na zewnątrz. Cała noc było biesiadowaniw. Nie impreza, nie głośna muzyka, ale głośne rozmowy, krzyki, śpiewy. Budziłam się chyba 5 razy, ale mi to nie przeszkadza. Zauważyłam to u siebie we wsi, że przyzwyczaiłam się do dźwięków ludzi rozmawiających. Choć nadal mnie budzą, to zasypiam szybko.
W mieście są dwie plaże, jest port rybacki i port rekreacyjny, są małe markety z niewidocznym logotypami. Nie zauważyłam nawet burger Kinga choć stałam przy nim. Kolory stonowane, aby nie psuć estetyki miejsca. Ogólnie jest dość ciasno, jest za to bardzo ładny bulwar nad brzegiem morza i są ścieżki rowerowe.
W sklepach dużo ryb i owoców morza. Dużo ciastek, mało działu że zdrowa żywnością. Na szukałam się czegoś dla siebie do jedzenia. Mam chrupkie pieczywo, a była tylko wąsa i nic lokalnego, oraz humus, którego w jednym sklepie nie było wcale, a w drugim 3 pojemniczki.
Wieczorem usiedliśmy do filmu. Mała kolacja, wino I Znachor 2gi raz w tym tygodniu. Naprawdę podobał mi się ten film.
Poniżej zdjęcia mieszkania, które wynajęliśmy. Obecnie druga sypialnia nie ma już łóżka piętrowego, ale dwa dość spore oddzielne łóżka. Z rozłożeniem kanapy w salonie, mieści się tu spoko 6 osób. Więc we dwójkę jest tutaj w sam raz miejsca.
Tydzień za mną. Waga spadła z 78kg do 75,6 kg. Czyli zeszło to, co mnie tak zaskoczyło i zdenerwowało. Byłabym już spokojna, gdyby Mirena też mi odpuściła. Mój okres trwa już 12 dni. Mam dość. Lekarz, u którego byłam miesiąc temu powiedział, że mam dać czas ciału, aby się przystosować do nowej formy antykoncepcji. Więc lecę kolejny cykl z Mireną i średnio się z tym czuję. Bóle menstruacyjne w pierwszym tygodniu miałam takie, że ani no-spa ani paracetamol nie pomagały. A zawsze wystarczała no-spa drugiego dnia cyklu i miałam spokój na kolejne 4 tygodnie. Chciałam sobie poprawić tą spiralą i dupa. Poczekam do roku noszenia i jak się nie poprawi to wyjmuję. Z implantem czekałam 2 lata aż mnie szlag trafił. Dwa lata skutków ubocznych, które zdarzały się nielicznym. Tak samo "pocieszające" były komentarze, gdy założyłam Mirenę, co bolało mnie najgorzej w życiu, że innych to nie bolało. No naprawdę, pomagają takie teksty.
Mniej więcej tak wygląda moje menu w tygodniu.
Śniadanie - banan
2 śn - chrupkie, papryka, awokado, serek, humus
lunch - wafle ryżowe, skyr, pomidory, orzechy
w domu - chleb z jajkiem i humusem oraz pomidory
Głodna nie chodzę, ale wkurza mnie ile zajmuje mi jedzenie. Mam w pracy 2x po 30 minut przerwę i jem jak wygłodniałe zwierze szybko, aby zdążyć w tym czasie zjeść. Bo muszę jeszcze iść do wc oraz przemyć twarz, bo od kurzu wychodzą mi pryszcze. Jak trzeba to przebieram spodnie na szorty. I nagle okazuje się, że nie zdążam wszystkiego zjeść. Z jeśli jeszcze chcę z kimś pogadać to nie da rady, bo mielę gębą albo chrupię tak mocno, że nie słyszę w ogóle, co jest mówione.
Jutro rano mam samolot na urlop. Właśnie dostaliśmy maila, że jest overbooking i mogą nas nie wpuścić do samolotu. Mąż chodzi wściekły, a ja już sama nie wiem. Proponują w mailu lot za 3 dni. Mam nadzieję, że ten scenariusz się nie sprawdzi.
jakiś czas temu pocięłam rośliny i wkopałam do ogródka większe części, a sadzonki odcięte od nich wzięłam do domu. Początkowo myślałam, aby wziąć do domu tylko małe części i trzymać je w doniczkach o średnicy 9 cm, ale wiele z tego, co udało się wyciąć było dość ładnie rozbudowane z korzeniami spichrzowymi, więc musiałam użyć dużych doniczek. Przy okazji zniosłam na dół wszystkie rośliny, aby te w których jeszcze jakiś czas temu były ziemiórki, nie zeszły się z tymi, które ziemiórek nie mają. Nie potrzeba mi większej plagi w domu niż była rok temu. Przy okazji przesadzania, postanowiłam rozmnożyć moją begonię. Kupiłam ją ponad pół roku temu i się świetnie wzmocniła, ale za jakiś czas przerośnie kolejną doniczkę, to mogę sobie przygotować w międzyczasie młode rośliny na wymianę. Begonie domowe można rozmnażać z liści. W tym celu obcinamy liść z około 1-1,5 cm ogonkiem, który zanurzamy w ukorzeniaczu. Liść przykładamy do wilgotnej ziemi tak, aby dolną częścią blaszki jej dotykał. Pierwszy tydzień lub dwa można trzymać te rośliny w ciemności. Ja schowałam szklarenkę do szafy. Później można dać do światła, ale najlepiej nie na bezpośrednie słońce. Po miesiącu lub dwóch, w centrum liścia powinny wyrastać nowe pędy. Można odczekać jeszcze trochę, aż korzenie będą wyraźnie trwałe i mocne i wówczas przesadzić po 2-3 liście do jednej doniczki. Z czasem rożna rozrywać splątane pędy i dawać do osobnych doniczek.
Zostawiłam na weekend, kiedy byliśmy w Polsce, alstromerie w szklarence w ogrodzie. Chciałam aby deszcz ich nie zmoczył, a żeby miały trochę cieplej, a przy okazji, aby świeżo posadzone rośliny nie złapały ziemiórek będąc na zewnątrz. Niestety zapomniałam, że wilgoć + ciepło = grzyb. Wniosłam więc je do środka i ustawiłam w pralni, gdzie chodzi maszyna pochłaniająca wilgoć. Alstromerie są dość wytrzymałe – jest więc szansa, że żywa roślina jest gdzieś pod spodem – alstromeria tworzy łodygi pod ziemią – i skiełkuje na nowo, jak się trochę wzmocni. Nie podlewam, nie ruszam, dam jej szansę. Mam nadzieję, że do urlopu się wyklaruje, co będzie dalej, bo muszę wyciąć z ogrodu kopie zapasowe, jeśli nie przeżyją.
W Większości udało się wyselekcjonować mocne rośliny z kilkoma stożkami wzrostu. Daje to spore szanse na przeżycie, a także będę mogła je pociąć na wiosnę i dać do większych doniczek – może nawet wymiksować kolory?
W końcu zakwitł mi zółty! Po ponad roku! Niestety jest też to zła wiadomość, bo okazało się, że nie jest to unikat. Taki sam żółty przeżył u kolegi, a później dał mi on swoje rośliny na zimę. Mimo to cieszę się, bo cały miniony rok ta roślina wyglądała jakby nie miała zamiaru przeżyć.
W samym ogrodzie zaś wszystko w najlepszym porządku. Sztorm połamał mi chryzantemy oraz dalie, ale alstromerie mają się super. Odmiany Majestic trzymają się kupy, choć czerwona nadal nie chce kwitnąć.
Pomidory nadal rodzą. Nie damy rady zjeść wszystkiego przed wyjazdem. Jem pomidory w pracy i w domu jako przekąskę. Ostatnio jadłam pokrojone pomidory zamiast słodyczy do filmu.
Trochę się boję jechać na urlop, bo zostawiam moje rośliny. Te w ogrodzie przeżyją bądź nie – za dużo wpływu na to mieć nie będę. Do tych w domu przyjdzie kolega, ale to też trochę mnie stresuje. Rok temu przychodziła koleżanka i zapomniałam jej powiedzieć, że rośliny są też na drugim piętrze. Na szczęście były tak solidnie podlane, że wytrzymały dwa tygodnie bez problemu.
Wszechczasów brzmi bardzo poważnie i odnosi się do historii jako całości. Ja jednak pozwalam sobie interpretować wszechczas jako całość historii mojej. Ja się zaczęłam ii żyję obecnie i to co wydarzyło się i istnieje w mojej świadomości, jest moim wszechświatem i wszechczasem. Pamiętam, kiedy dowiedziałam się o śmierci Freddie’ego Mercury [rodzice byli fanami], kiedy zmarł Kurt Cobain [wtedy nie wiedziałam jeszcze kim był] czy pamiętam relacje w TV z wojny na Bałkanach. Muzykę pamiętam od czasu Roberta Palmera i The Culture Club, po współczesną muzykę graną w holenderskich rozgłośniach. Nie słucham radia, ale w pracy są głośniki, aby dawać ludziom trochę rozrywki. Na różnych działach grane są inne stacje, w zależności, co wybiorą pracownicy. Wojna o radio to jeden z czynników buntu w załodze. Jadąc autostradą A1 tydzień temu spotkałam się pierwszy raz od jakiejś dekady z polską muzyką popularną. Nie rozpoznałam ani jednej piosenki. I też nie przemówiły do mnie za bardzo. Zawsze lubiłam inny styl.
I o tym dziś.
Na mój okres szukania siebie, gdzieś w liceum, przypadł szczyt popularności numetalu. Byłam nawet kilka lat później na koncercie mojego ulubionego zespołu we Wrocławiu Był to Linkin Park. Do dziś wracam myślami do tego okresu i czasami włączam sobie ich muzykę, by przeżyć podróż w czasie. Tęsknię wtedy szczególnie za moim przyjacielem, Tomaszkiem. To były czasy nieśmiertelności i wiecznego optymizmu. LP mają szczególny jeden album, który zawsze mnie porywa. jakkolwiek Hybrid Theory kojarzy mi się z wystawą Picassa w Warszawie [żyłowałam to CD w discmanie mojego byłego cała drogę w autobusie], a Meteora to już zupełnie wspomnienia mojego związku z ex, tak ReAnimation to taki tylko mój album. Tego słuchałam głównie sama, głównie w domu, w pętli. I tak też dziś mogę go słuchać. Będąc kiedyś w odwiedzinach u kolegi z Warszawy [który obecnie jest dość znanym dziennikarzem politycznym], trafiłam na utwór Pts.OF.Athrty i jego teledysk bardzo przypominający Final Fantasy: Spirit Within
Polubiłam ten album, bo pomija on tradycyjne tempo piosenek oraz schemat radio edit. Piosenki są dłuższe, mają nierówny rytm, wstawki elektroniczne oraz niezły scratch. Dla mnie brzmią one jak chaos w mojej głowie. O ile Hybryd Theory jest dla mnie krzykiem wściekłości i bezsilności, to ReAnimation przemawia bardziej do mojej wewnętrznej samotności i nieuporządkowania myśli. Beat H! Vltg3/Evidence jest jak zapętlające się, obsesyjne myśli, które drążą kanały w mojej głowie. Czasem gubię się w tych ścieżkach i zafiksowuję skręcając coraz bardziej w kierunku ujemnych myśli. Posłuchanie takiej piosenki sprawia, że gdy się ona kończy – mój niepokój mija. Wyszumiał się przez te kilka minut i cała emocja ze mnie schodzi. Tak działa też na mnie cały album. Robię sobie taką godzinę samooczyszczenia i wracam do realnago świata, zostawiając za sobą negatywne emocje i depresyjne myśli.
Co zabawne – ostatnio trafiłam na dość lekki i zabawny serial z Jasonem Seiglem – aktorem, za którym nie przepadam – a gdzie jako formę terapii właśnie jeden z terapeutów [grany przez Harrisona Forda] zaleca wylewanie z siebie rozpaczy przez 15 minut dziennie, słuchając bardzo smutnej dla siebie muzyki. nie jestem terapeutą, ale kilka miesięcy temu ta technika uratowała mnie przed zapętlaniem się wokół samobójstwa. Wracając jednak do rzeczy lżejszych, polecam zarówno ten album jak i serial.
Mam znów/nadal nadwagę. 10 lat temu, kiedy myślałam, że ważę za dużo, miałam bmi 21. Chciałam mieć 19. Dziś chcę mieć 21. Albo 19. Bo chcieć to można wiele, nie?
Jednak najpierw chcę zejść poniżej 25. Magiczna granica nadwagi.
Pocieszające jest to, że nie wyglądam na nadwagę, ani ogólnie na 78 kg. Pamiętam, jak ludzie mi nie wierzyli, że ważyłam 65 kg. Odkąd zaczęłam ćwiczyć dywanówki, wyglądałam szczuplej niż by wskazywała na to szklana. Obecnie nie ćwiczę nic, bo od czasu Motywatora i kontuzji w nadgarstku, nie ćwiczyłam nic.
Postanowiłam zająć się stroną jedzenia. Moim problemem są porcje i podjadanie ze stresu, nudów i napięcia ogólnie, które schodzi pod koniec dnia i reguluję to uczucie właśnie jakimś „małym co nieco”. I podobnie jak Kubuś Puchatek, wyhodowałam brzuch. Ostatnio nawet mąż stwierdził: wyglądasz dobrze, tylko ten brzuch cię pogrubia.
Micha Sandry to rodzaj żywienia, który wdrożyłam pierwszy raz 5 lat temu. Plusem jest to, że daje on elastyczny sposób planowania posiłków, zaś minusem – że ciężko mi się zdyscyplinować, aby na nim pozostać dłużej. Czemu ten raz ma być inny? Ano pewnie nie będzie, bo za tydzień mam urlop i mam zamiar smakować wszystkie hiszpańskie smaki, jakich nie znam oraz jakie znam i lubię. Fuet czy wina na czele. Postaram się jednak limitować ilość jedzenia, a nie jego różnorodność.
Micha Sandry ma elastyczny jadłospis, którego jedyną zasadą jest, aby komponować posiłki wg kategorii składników i trzymać się maksymalnej ilości danego składnika na porcję. Ilość kalorii spożytych w ten sposób w ciągu dnia powinna wahać się w widełkach około 1700 kcal. Jest to ilość kalorii przy której nie tyję. Jak schudnę, to będę happy.
Moim celem obecnie jest skorygowanie ilości i jakości jedzenia. Są momenty, kiedy sobie folguję, ale ogólnie jem dużo warzyw. Teraz jednak będę musiała włączyć więcej tłuszczy roślinnych i włókna. Zwłaszcza z tym ostatnim mam problem, bo z reguły rzeczy, które mają dużo włókna – mi nie smakują. A sekretem utrzymania każdej diety jest to, aby ona skutkowała.
Zatem najważniejsze:
Jest 5 posiłków każdego dnia [nazwę je po swojemu, bo to mój myk i nie zachęcam nikogo, by próbować naśladować tego, co robię]: rano, coffie, lunch, dom, przekąska.
Rano zawiera: owoc, białko, tłuszcz, węgle
Lunch i dom zawierają grupy: warzywo, białko, tłuszcz, węgle
Coffie zawiera: warzywo lub owoc, białko, tłuszcz, węgle
Przekąska zawiera: owoc, tłuszcz.
Tabeli limitów wagowych na poszczególne grupy nie będę publikować.
Moja przyjaciółka postanowiła mi pomóc i stworzyła arkusz, który pomaga skomponować jadłospis. Muszę go trochę uprościć, ale zapowiada się świetne narzędzie do zabawy. Arkusz ten od razu wskazuje wartości wagowe i w zestawieniu z myfitnesspal powinien dać super team. Jest jeszcze jedno narzędzie, które może pomóc w planowaniu jedzenia.
Kies Ik Gezond? to aplikacja holenderska, która zawiera bazę danych produktów spożywczych największych marek w Holandii. Schijf van vijf to podział produktów, które człowiek powinien spożywać dla zachowania zdrowia. U nas w szkole była to piramida żywienia, zaś tutaj używa się koła. Ile warzyw, ile owoców, ile mięsa, ile pieczywa itp.
Aplikacja kies ik gezond pozwala wybrać więc produkty w sklepie, które są dla nas zdrowsze. Na przykład szukając soków można odrzucić te ze zbyt duża zawartością cukrów lub kiedy mają niezdrowe dodatki, jak środki przedłużające datę przydatności do spożycia. Aplikacja działa w oparciu o wytyczne voedinscentrum, czyli centrum żywienia. [Można tam tez pobrać aplikację do liczenia kalorii, ale też i udziela ona porad, które produkty nie są właściwe oraz których można jeść więcej.]
Poniżej przykład pieczywa chrupkiego. Konkretny rodzaj pieczywa Bolletje [są super smaczne btw]. Kółko schijf van vijf nie jest kolorowe, ponieważ produkt ten nie wpasowuje się w schemat zdrowego żywienia. Zawiera za dużo tłuszczów utwardzonych. Poniżej zaś można wybrać zdrowsze odpowiedniki z zakresu krakersów czy pieczywa chrupkiego.
Usiądę dziś i rozpiszę menu na dziś. Póki co mąż przyniósł mi Inkę z mlekiem, więc już wypadam z schijf van vijf, ponieważ lubię mleko pełnotłuste, co w NL oznacza 3,5% Popołudniu zaś mąż serwuje schabowego z surówką i ziemniaczkami.
Zaczynam więc z poziomu 78 kg. Jest to moja najwyższa waga w życiu. Mam więc bardzo zły nastrój i proszę nie pisać mi tutaj porad żywieniowych. Możecie zaś śmiało pisać [jak lub co] wy lubicie jeść. O tym zawsze chętnie poczytam. Niechciane rady zostawcie dla innych.
Po powrocie z Polski masakra na wadze. Waga przez pewien czas w tym roku stała, potem rosła, potem znów spadła i teraz rośnie. Co coś spadnie to rośnie więcej.
Obecnie zeszły się podróż, okres, impreza, przeziębienie. O ile podróż i samolot już za nami i woda powinna zejść, tak samo jak impreza się nie powtórzy, gdzie wypiłam i zjadłam swoje, tak ten okres to sama nie wiem czy może mieć wpływ. Kolejny miesiąc z rzędu okres pojawił się pod postacią jednego dnia krwawienia, aby przestać krwawić. W minionych cyklach 3-4 dnia znów zaczynami się krwawienie by trwać 8 dni. Nie ogarniam tej Mireny.
Przeziębienie schodzi. Zostało tro he kataru i kaszel oraz problemy ze spaniem przez drapanie w gardle. Znów zasypiam z cukierkiem w buzi i budzę się z syropem słodkim w ustach rano.
Wczoraj w łóżku wciągnęłam paczkę ciastek. Plus 4 talerze rosołu i chleb z twarogiem z czosnkiem i cebula. Leczymy się zawsze najpierw naturalnie. Do tego herbata z miodem. Wszystko ma swoje kalorie. Najbardziej kluski domowe do makaronu i ciastka.
Spisałam znów Miche Sandry i postaram się jej trzymać. Małe porcję. Wszystko zawsze siedzi w małych porcjach.
Wróciliśmy z Polski chorzy. Zostałam dziś w domu, a wczoraj wróciłam z pracy wcześniej. Niby przeziębienie, ale zmieszane z katarem siennym i bólami menstruacyjnymi sprawiły, że powiedziałam pass. Zakopałam się z łóżku i siedzę oglądając na przemian filmy i seriale. Trochę szydełkowałam, ale skupić się nie mogę i już mnie plecy bolą od monotonii i braku ruchu.
Trwa pierwszy jesienny sztorm. Wczoraj lało jak z cebra i wiało okrutnie, dziś tylko wieje. Połamało mi niektóre pomidory i dahlie. Pluję sobie w brodę, że nie przycięłam dahlii kiedy był na to czas. Żal mi było ścinać wciąż kwitnące rośliny. Teraz jednak widzę, że były za długie i obecnie szlag je trafił. Chryzantema też jest przetrzebiona i część łodyg zabrałam do wazonu, bo się ułamały.
W poniedziałek zebrałam pomidory, które zaczerwieniły się w weekend. Było tego sporo. Pojawiły się też maliny i kolejne truskawki.
Torba podróżna w rozmiarze bagażu podręcznego sprawdziła się świetnie. Naładowana po sam zamek dała radę. Gorzej z saszetką do włożenia do torebki do środka. Rozpruła się – jak zwykle to w chińskich wytworach bywa – szew był za blisko krawędzi materiału.
Ogólnie byliśmy w okolicy, z której mam rodzinę, to co nieco się udało spotkać. Było też świeżo po dożynkach, a to moje ulubione święto zawsze było. Znaleźliśmy taki oto kombajn.
Gdy byliśmy w Polsce, była kolejna wystawa naszych zdjęć. Tym razem w innym kościele. Ponoć było nawet sporo odwiedzających. Wystawa była przy okazji festiwalu kwiatowego – Floralia, gdzie we wsi są mozaiki zrobione z kwiatów dahlii. Warto kiedyś to zobaczyć na własne oczy. Zaś w nadchodzący weekend będzie bloem corso w miejscowości Winkel. Wybieram się.