Pod koniec listopada spotkaliśmy się z fotoclubem w muzeum regionu zwanego Zijpe. Moja wieś leży na granicy Zijpe i była kiedyś ważnym węzłem transportowym. Wycieczka była zorganizowana w ramach kontrybucji rocznej i prócz zwiedzanie i poczęstunku, czekała na nas także czasowa wystawa fotografii Zijpe. Były zabytkowe aparaty jak i prawdziwe odbitki zdjęć słynnych osób – w tym królowej Wilhelminy oraz Abrahama Lincolna.
Muzeum znajduje się we wsi niedaleko mojej, więc poszłam pieszo z kijami. Było zimno, ale sucho, a droga zajęła mi nieco ponad godzinę. Po drodze zatrzymałam się kilkukrotnie, by zrobić zdjęcia. Telefon ustawiam na kijach dla stabilizacji i ustawiam długi czas otwarcia przesłony. Dzięki temu efekt jest bardzo zbliżony do tego, co widzi ludzkie oko. Nadal nie jest na zdjęciach tak magicznie, jak na żywo, ale jakąś cząstkę atmosfery chyba udało się uchwycić.
Najpierw czekała na nas kawa i ciasto oraz krótka przedmowa od kustoszy, a później podzieliliśmy się na grupy i chodziliśmy po muzeum z przewodnikiem. Mnie i moich kolegów i koleżanki oprowadzał bardzo miły pan imieniem Gonno. Jak wspomniałam już, widzieliśmy zdjęcia i aparaty, ale także lokalne obrazy, rzeźby oraz zabytkowe narzędzia rolnicze oraz szczątki zwierząt odkryte w ziemi. Eksponatów było mniej niż w Huis van Hilde, ale to muzeum skupia się na trochę innej historii.
Szczególnie podobała mi się sala multimedialna, gdzie była projekcja przedstawiająca losy Zijpe na przestrzeni kilku tysięcy lat. Gonno wyjaśnił mi później, że Morze Północne przez to, że było kiedyś lądem, nie jest wcale głębokie. Na głębokości 25m nadal można znaleźć szkielety zwierząt takich jak bydło czy mamuty, które spacerowały tamtędy przed zlodowaceniem. Podnoszący się poziom wód sprawił, że te łąki zostały zalane. Holendrzy osuszali teren budując system zapór i wypompowując wiatrakami wodę około 900 lat temu. Moja wieś istnieje od około 1200 roku. Leżała nad brzegiem Morza Południowego [które obecnie nie istnieje, bo Holendrzy je zamknęli, osuszyli i obecnie jest słodkowodnym jeziorem IJsselmeer] i znajdowała się tutaj śluza, którą statki z wypraw do Indii Wschodnich [dzisiejsza Indonezja] przywoziły po przeładowaniu na mniejsze jednostki, towary do Amsterdamu. Moja wieś była bramą do Amsterdamu, choć leży jakieś 50km od niego.
Zbudowano najpierw dijki [wały powodziowe/groble] powyżej Omringdijk, który chroni Schagen [wówczas miasto nazywało się Scagen lub Skagen] przed morzem. Omringdijk ma około 200 km i można zrobić sobie nim ciekawą trasę rowerową. biegałam tamtędy, jeździłam rowerem i naprawdę ma ładne odcinki. Zbudowano Slikkerdijk, który idzie przez moją wieś oraz dijk na północy odcinający dopływ wody morskiej. Wykopano kanał Grote Slot, wzdłuż którego biegam i robiłam powyższe zdjęcia. Wg tego, co usłyszeliśmy, do 1920 roku woda w ziemi, na której chciano wypasać krowy była nadal słona i nie można było skarmiać roślinnością zwierząt. Stopniowe jednak przepuszczanie kanałami wód z IJsselmeer spowodowało wypłukanie soli do morza i rozwinięcie się nowej flory naleciałej z kontynentu. W mojej okolicy prawie nie ma drzew. A już na pewno nie ma dużych, starych, zabytkowych drzew. Jest płasko, bo cała okolica była dnem morza. Albo moczarami. Był nawet taki okres w historii, kiedy Holandia [a raczej lokalne ludy] prowadziła wojnę z Cesarstwem Rzymskim i aby zniechęcić Rzymian od podbijania północy – Holendrzy zalali całe połacie ziemi wodą morską. Rzymianie grzęźli w błocie i trzcinie i porzucili dalsze ekspansje. Poniżej Amsterdamu faktycznie są ślady fortyfikacji rzymskich, ale u nas już nie zdążyli osiąść. tak więc Holendrzy od zawsze władali wodą, budowali i niszczyli groble i używali wody jako broni przeciwko wrogowi.
Na starej mapie widać dokładnie w jak równe geometryczne wzory pocięte jest Zijpe. Dzięki tej metodzie budowania kanałów i dijków można było efektywniej osuszać i odzyskiwać z morza kolejne hektary. Miejscowości takie jak moja słynęły z handlu morskiego oraz były osadami, gdzie zamieszkiwali wielorybnicy. Do dziś w herbie mojej wsi jest wieloryb. Slikkerdijk stał się też podstawą wybudowania kolejnych dijków i osuszenia polderu, na którym obecnie znajduje się miasteczko Anna Paulowna. Zdziwiłam się, że Anna Paulowna jest młodszym miastem niż moja wieś. Zawsze to jednak było tak, że miejscowości handlowe rozwijały się w miasta, a wokół nich tworzyły się mniejsze miejscowości. Tutaj było odwrotnie. Wszystko co na północ od mojej wsi, jest młodsze.
Wieczór minął bardzo ciekawie. Dowiedziałam się sporo i rozmawiałam z przewodnikami, czy można by dostać takie oprowadzanie w marcu, ale po angielsku. Gdy przyjedzie moja przyjaciółka to wybierzemy się z nią i moim mężem na zwiedzanie. Może spróbuję zaciągnąć jakiś Polaków, ale jak znam moich współpracowników to muzea widzieli oni ostatni raz na wycieczkach ze szkoły i raczej wtedy bardziej interesowało ich palenie papierosów za autokarem niż sama wycieczka. Ciężko znaleźć tutaj kogoś, kto podziela moje zainteresowania i przejawia jakąś chęć rozwoju i poszerzenia wiedzy. Pod tym względem życie tutaj potrafi być bardzo smutne.
Posty ostatnio pojawiają się rzadziej. Spróbuję to trochę ogarnąć, ale przyznam, że po ponad 200 dniach codziennego pisania i nieprzyjemnym komentarzu od Zu, straciłam poczucie sensu pisania. Myślałam, że tutaj jestem wolna i na własnych zasadach, a jednak spotkałam się z krytyką i brakiem zrozumienia. Dziękuję jeszcze raz Tatulowi za wstawiennictwo. Spróbuję jakoś przejść to rozgoryczenie i zawód osobą Zu i pisać częściej.