Święta, święta i w zasadzie wcale jeszcze nie po świętach, bo przed nami na karku już weekend, zaraz Sylwester, Nowy Rok, Trzech Króli, imieniny siostry, urodziny siostrzeńca, kolejny wolny weekend, ech jest tego świętowania jeszcze.
Śniegu nasypało masakra, śnieżyca jak pieron jasny, drogi sparaliżowane żadne pługi wczoraj nie jeździły, autostradą do i od rodziny jechałam 40km/h i miałam gacie pełne strachu. Ja to nie cierpię tego śniegu i tych dróg niebezpiecznych, no i odśnieżania co godzinę ogromnego placu wokół domu.
Nażarta jestem jak prosiak, już nie mogę patrzeć na te ciasta, sałatki, szynki, ryby, kapuśniaki, blee nie dobrze mi już. Co zostało popakowałam i pomroziłam. Na wagę strach wejść.
Od dziś już trza spinać dupsko i zbijać te kilogramy, bo jasna ciasna.
O 7.00 rano trasa do terapeutki na rehabilitacyjne ćwiczenia, masaże i prądy. Ból już w zasadzie taki minimalny, bardzo minimalny jak boli to w sumie już w samej stopie nie po całej nodze. Fizjoterapeutka zadowolona że taka poprawa u mnie, no ja też się cieszę, że w końcu ból popuścił bo myślałam że obedrę się ze skóry przez te kilka tygodni męczarni.
Mamy sobotę...trochę ogarnęłam dom przed niedzielą, odkurzyłam, pomyłam podłogi, podlałam kwiaty, wyprałam kosz brudów, teraz jakiś rosół nastawię i wsio na dziś.
Mój dzisiaj w pracy, potem ma ze szwagrem montować dach na szklarni z szyb, bo przy ostatnich wiatrach halnych potargało folię.
Tu takie fotki Wam pykłam jak mam balkon oświetlony i te grube płatki śniegu, które tak leciały wczoraj z nieba.