- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (84)
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 111427 |
Komentarzy: | 4799 |
Założony: | 26 marca 2022 |
Ostatni wpis: | 20 listopada 2024 |
kobieta, 38 lat, Piernikowo
172 cm, 79.20 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Garmin dość szybko mnie podsumował - czasami na raport musiałam czekać tydzień.
Bieganie i chodzenie w minionym miesiącu były krótsze i rzadsze niż w czerwcu, ale za to wpadło więcej roweru. A to dzięki wyjazdowi do Drenthe, który opisałam w pamiętniku/na blogu.
Siłownia leży i kwiczy. Już anulowałam karnet - oddam opaskę 31 sierpnia, kiedy pójdę na ostatni trening. Waga wzrosła.
Gorzej u mnie ze snem oraz stresem. Na przykład w tym tygodniu dwie noce spałam po 2-3,5 godziny, a dziś miałam wolne z pracy, ponieważ mam migrenę, która przez cały dzień nie przechodzi. Mam nadzieję jutro obudzić się w lepszym stanie niż dziś. Do tego miałam silny ból brzucha - nie wiem czy żołądek czy jelita - aż mnie obudził o 5 rano. Jak był czas zbierać się do pracy to nadal nie spałam z bólu. Zostałam w domu i do południa brzuch jeszcze mnie męczył. Udało mi się dospać do 9-tej, a później chilowałam na kanapie z serialem i szydełkiem. Niemniej jednak codziennie dostaję podsumowanie dnia, że miałam sporo stresu i powinnam pomyśleć o technikach relaksacyjnych. Pewnie stąd też te bóle w piersi, które miałam cały poniedziałek.
Lipiec też zapisałam w postaci kwadracika, który będzie składową koda temperaturowego. Postanowiłam przerobić dotychczasowy koc - który jest ogromny i waży 1,5 kg - na taki składający się z kwadratów. Na ten tradycyjny schodzi mi o wiele za dużo wełny i kosztuje mnie za dużo pieniędzy. Takie kwadraty wyjdą taniej i lżej. Koc będzie też mniejszy - muszę jeszcze zmierzyć jaki dokładnie będzie.
Przy próbie wstawienia tych grafik napotkałam na kolejny problem z nowym layoutem. Otóż nie da się skalować zdjęć, bo nie da się kliknąć potwierdzenia lub anulacji. Wiszący baner wciąż to zasłania i scrollowanie w górę i dół nie zmienia pozycji wyskakującego okienka ani baneru. Jedno zakrywa drugie - jak teraz ten tekst, który piszę i którego nie widzę, póki ręcznie co kilka linijek nie opuszczę widoku okna. Ten baner jest naprawdę nietrafiony. Za bardzo został dostosowany do widoku komórkowego, a przecież nadal są tu osoby, które używają PC - jak choćby ja.
Ten layout jest tragiczny. Nie da się nawet przeczytać, co piszecie!
Rowerami po drugiej stronie jeziora
Kiedyś pisałam na swoim blogu o jeziorze Ijsselmeer. Jest to basen wodny powstały w wyniku zamknięcia tam i wypompowania wody z Morza Południowego. Ijsselmeer choć później odcięte tamą Houtribdijk, które podzieliło morze Południowe na dodatkowo Markermeer jest prawie 10x większe od jeziora Śniardwy w Polsce. Dzięki tej inwestycji Holendrzy mogli osuszyć kolejne żyzne tereny pod uprawy. Wyspy takie jak Urk stały się częścią stałego lądu, a wioski rybackie nagle są otoczone polami. Sam Afsluitdijk, czyli tama zamykająca jezioro, ma 32 km. A za nią jest inny świat - Fryzja. Kraina rolników. koni fryzyjskich oraz dumnych Fryzów mówiących językiem fryzyjskim.
Flaga Fryzji zawiera białe i akwamarynowe pasy z "serduszkami" lub "krowimi kopytami" jak sądziłam wcześniej, a jak się okazało - liśćmi grążela żółtego. grążel rośnie także w Polsce - na przykład na Smukale w Bydgoszczy [jakby ktoś lubił chodzić po moczarach i lasach].
Korzystając z bagażnika rowerowego - wzięliśmy rowery na przejażdżkę. Mąż ustalił trasę rowerową po miasteczkach i wioskach we Friesland i ruszyliśmy w sobotę rano, aby być w domu przed popołudniowym spieczeniem. Tego dnia było 28 stopni, co jak na brak lata w NL - jest naprawdę wysoką temperaturą - z reguły jest 17.
Na miejscu, gdy rozpakowywałam rowery, zorientowałam się, że zdjęty na czas podróży komputer mojego roweru elektrycznego, został w domu! Opisywałam to tutaj wiele razy, ale wciąż trafiam na mit, że elektryki jadą same i nie da się zmęczyć jadąc takim rowerem - gówno prawda. Elektryk to rower z baterią i silnikiem, który aby jechał nadal wymaga pedałowania i wkładania siły. Silnik po prostu wspomaga jazdę, dzięki czemu wiatr czy podjazdy nie są tak trudne. To jakby mieć dodatkową super przerzutkę. Silnik znajduje się w korbie roweru, dokłada moc w zależności od modelu i celu użytkowania albo na przednią, tylną piastę lub w korbie. Mój dokłada moc w korbie, bo to rower trekkingowy, choć używam go jako leisure. Rower, aby jechać wymaga baterii i komputera sterującego wszystkim.
I co teraz, jak nie ma komputera? Ano niewiele - eBike stał się po prostu zwykłym rowerem. Nie byłoby w tym tragedii gdyby nie jeden mankament - masa roweru. Taki rower waży 30 kilo. Wprowadzenie go przez próg do bijkeuken gdzie stoi, wymaga małego rozpędu. Podprowadzanie go pod górkę wygląda jak pchanie słonia, który nie chce iść. Taki rower to zwyczajnie ciężka krowa.
Byliśmy 60 km od domu i mieliśmy 3 opcje. Spakować rowery i wrócić do domu [za czym obstawał Ukochany], jechać po komputer i wrócić i zrobić trasę [co ja chciałam zrobić] albo jechać dalej jakby się nic nie stało [co też wydawało się wtedy dobrym pomysłem]. Po negocjacjach wybrałam opcję numer 3 i niezupełnie szczęśliwego męża zabrałam ze sobą.
Baterię i ładowarkę zostawiłam w samochodzie - sama bateria to extra 5kg, a bez komputerka jest bezużyteczna. Dokłada tylko wagi. Po drodze przypomniało mi się jednak, że znajomek ukradziono taki komputerek. Po prostu kupiła nowy. Podjechałam więc do sklepu rowerowego z zapytaniem, czy mają komputery Boscha i mogłam takowy kupić. 128 euro poszło się... bo jestem zapominalska, ale kupiłam rower. Mąż zaś zgłosił się na ochotnika, aby jechać do auta po baterię i ładowarkę.
Czekałam, siedząc nad kanałem, i patrzyłam na ruch na wodzie. Nagle, w ten pierwszy weekend wakacji północnych prowincji, a przy okazji słoneczny i ciepły dzień, wszyscy ruszyli na łódki. Holendrzy lubią swoje łodzie - jak nie malutkie motoróweczki, po kilkupiętrowe łodzie. Nadal niektórzy pływają zabytkowymi żaglówkami w stylu kampanii wschodnioindyjskiej, ale też zdarzają się nowoczesne żaglówki.
Siedziałam i piekłam się na słońcu jakieś 30 minut zanim mąż obrócił dystans do auta i z powrotem. Przed nami było jeszcze kilka godzin na tym słońcu. Na szczęście mamy zwyczaj grubo się smarować, więc nie było problemu.
Jechaliśmy jak zawsze wzdłuż tras prowadzonych punktami - węzłami rowerowymi. Z doświadczenia wiem, że te drogi, choć nie prowadzą linią prostą od A do Z, są najpiękniejsze i warto nimi jeździć. Są to szlaki typowo turystyczne, dzięki którym można zobaczyć takie kawałki kraju, których normalnie się nie ogląda - bo nie ma tam ani dróg, ani ważnych węzłów komunikacyjnych. Tylko rower. Jeśli prowadzą przez miejscowości - będzie to najlepsza trasa do ich zwiedzania - na przykład w Makkum.
Na znaku poniżej widać na przykład, że punkt 4 znajduje się zarówno na trasie Zuiderzee jak i Elfsteden! Chciałabym przejechać trasę Elfsteden, a tą pierwszą mam już zjechaną. Elfsteden, czyli 11 miast, to trasa wyścigu łyżwiarskiego, który kiedyś odbywał się niemal co roku, a obecnie kryzys klimatyczny sprawia, że nie można zorganizować tego wyścigu. Dlaczego? Bo to wyścig łyżwiarski po kanałach między 11 miastami Fryzji. Ostatni taki wyścig był możliwy w 1997 roku, kiedy wygrał Henk Angenent z czasem 6 godz 49 minut! Jest to czas dwukrotnie krótszy niż osiągnięty w 1909 roku przez zwycięzcę Minne Hoekstra.
Później - z komputerem i baterią - mogliśmy wrócić do kontynuowania naszej trasy. Przez 3 kolejne godziny pedałowaliśmy z przerwami na zdjęcia i obiad. Pełna bateria dała mi zasięg 119 km w warunkach bezwietrznej pogody i jazdy po płaskim. Ale wiadomo - to tak jak z samochodem elektrycznym - jazda pod górkę, pod wiatr, z obciążeniem, przyspieszanie i hamowanie - wszystko skraca zasięg.
Po drodze wjechaliśmy do wsi Oudega, gdzie trwał uliczny festowal. Domy we wsi były udekorowane na reklamy telewizyjne oraz filmy kinowe. I tak widzieliśmy reklamę posypki czekoladowej na chleb [śniadanie holendrów], proszku do prania, marketu budowlanego, seriwsu wakacyjnego i innych. Spotkałam też mojego bohatera z dzieciństwa - Obelixa.
Później, w Heeg, poszliśmy na obiad. Dla ochłody siedzieliśmy w cieniu i piliśmy piwo - mąż bezalkoholowe, bo był naszym wyznaczonym kierowcą tego dnia. W Holandii picie i jazda na rowerze nie jest legalna, ale nie traci się w ten sposób prawa jazdy. Dodając do tego, ze Holendrzy średnio więcej jeżdżą rowerem niż chodzą pieszo - kiedy spotykasz się ze znajomymi na piwo - to po prostu bierzesz rower a nie samochód. Zatem rower jest powszechnie uznanym środkiem transportu, gdy się pije alkohol, bo jest to alternatywa dla samochodu. Znam wiele osób, które miały po pijaku upadki z roweru - sama raz spadłam wracając z pracowniczej imprezy. Nic zaszczytnego, ale dla mnie wtedy oraz dla wielu to albo rower albo siedzenie w domu. [W Holandii nie ma kultury robienia domówek - od picia są kroeg-y i cafe]. A piszę o tym piwie - ponieważ bardzo pragnę polecić to piwo bezalkoholowe ze zdjęcia. Było naprawdę pyszne.
Mąż posilił się fish and chips, a ja wzięłam wegetariańskiego hamburgera. Czasami zamawiam dania wege, kiedy jestem ciekawa bardziej jak smakują niż mam ciągoty na mięso. A trafiam ostatnio na naprawdę pyszne roślinne burgery. Lubię jeść wege, ale rzadko jadam vegan. Vegan to dla mnie żywność wysokoprzetworzona w większości przypadków.
Restauracja, w której byliśmy znajdowała się nad brzegiem kanału. Niektórzy klienci przypływali więc na obiad łódkami. Kiedy tam siedzieliśmy przypłynęły dwie takie łodzie. Mniejsza - na zdjęciu - i większa z chyba 6 osób.
Dalsza trasa prowadziła momentami przez bardzo wąskie ścieżki, omijające farmy i drogi dla samochodów.
Aby przejść na drugą stronę tych torów, trzeba zejść pod nie, poniżej poziomu wody!
Później trafiliśmy na camping, który miał specjalną łączkę z zabytkowymi przyczepami i kamperami. Oraz chyba kurnikiem?
Cała trasa wyniosła niespełna 10 km bez baterii i ponad 50 km jazdy elektrykiem. Widzieliśmy naprawdę piękne tereny zielone, łąki, jeziora, kanały, wioski oraz rezerwaty dla ptaków wodnych. Słońce paliło cała drogę, ale na rowerze czuje się to mniej, bo dochodzi pęd powietrza oraz wiatr. Nie spaliliśmy się, a do domu dotarliśmy z obitymi siedzeniami oraz zmęczonymi nogami. Mnie dodatkowo bolał potem nadgarstek dwa dni - ale to już chyba mi tak zostanie. Warto było nie zawracać do domu i zjechać tą trasę. Wiem, że bez wspomagania nie dałabym rady - ale wiem też, że na zwykłym rowerze robiłam większe dystanse. Bawiliśmy się świetnie - można uznać, że kolejna przygoda zaliczona.
Jako bonus dam poniższe zdjęcie. Tak bawią się Ukraińskie dzieci w Holandii. Moje prywatne zdanie jest takie - że rodzice nie mają mózgów. Zaś prawo holenderskie zabrania posiadania tego typu wyposażenia - także u dzieci.
Parę tygodni temu wybrałam się z koleżanką na warsztaty z garncarstwa z użyciem koła garncarskiego. Nie przypuszczałam, że będzie to takie trudne. W filmach wygląda to na świetną zabawę.
Para z Holandii była na wakacjach – jeśli się nie mylę to na Bali, gdzie brali udziały w warsztatach na kole garncarskim. Spodobało im się i po powrocie do Holandii pracowali również tworząc misy, kubki, wazony i inne cuda. Później założyli pracownię, gdzie prowadzą warsztaty dla grup oraz indywidualne. Cała pracownia jest wypełniona rzeczami, które sami stworzyli. Ma ona przyjemny slow vibe.
Zabrałyśmy się do roboty po prezentacji tego, co będziemy robić. Dostawałyśmy na bieżąco instrukcje oraz pomoc, gdy nie szło – głównie mi. Po wszystkim skóra na rękach była bardzo miła i nawilżona. Zupełnie jak po maseczce!
Mój kubeczek będzie drobny i cienkościenny, ponieważ kilka razy mi się brzeg zniszczył i trzeba było go ścinać. Nie mogąc dołożyć gliny, mogłam pracować tylko na tym, co mi zostało. Zrobiłam najprostszy kształt możliwy, mimo mojej ambicji by kombinować dalej, bo bałam się, że znów mi nie pójdzie.
Po wszystkim poszłyśmy z koleżanką na lunch. Był przyjemny i ciepły dzień, ale wiało tragicznie. W moim ogrodzie ostatecznie zniszczyło mi szklarnię.
Zrobiłam koleżance przy okazji kilka zdjęć.
W ciągu 4 tygodni po formowaniu kubków możemy wrócić na zdobienie.
Na początku lipca na przestrzeni dwóch tygodni byłam na koncercie dwóch mega gwiazd muzyki. Lenny Kravitz robi muzykę od 1989 roku i jest wpisany w Top100 największych gwiazd hard rocka VH1 z 40 milionami sprzedanych albumów. Zaś Tom Jones sprzedał 100 milionów albumów i 36 singli z 40 stało się numerem jeden w UK, a 19 w USA. To obecnie jeden z najstarszych i najlepiej zarabiających artystów na świecie. I wiecie co? Jest też niesamowicie pozytywnym człowiekiem!
Tym razem koncert nie odbył się w sali koncertowej ani na stadionie. Odbył się w parku na terenie pałacu Soesdijk.
Około 1650 r. burmistrz Amsterdamu zlecił budowę domku myśliwskiego między Soest i Baarn. Młody stadholder Willem III, zapalony myśliwy, kupił zagrodę na Zoestdijck w 1674 roku. Stadholderzy polowali tam, a ich wdowy spędzały tam lato. W 1795 roku rodzina straciła domek myśliwski. Pod wpływem Francji Soestdijk zostało „znacjonalizowane”. Na krótko przekształcono go nawet we francuskie koszary.
W 1815 r. wszystko znów było inne. Francuzi odeszli, Holandia stała się królestwem, a książę koronny – późniejszy król Willem II – otrzymał domek myśliwski w prezencie za swoje osiągnięcia w bitwach z Francuzami.Książę koronny i jego rosyjska żona, księżniczka Anna Pawłowa, przekształcili Soestdijk w prawdziwy letni pałac. Dodano dwa boczne skrzydła i wszystko zostało udekorowane zgodnie z ówczesnym gustem – w stylu Empire. Nawet po ich śmierci rodzina królewska nadal używała pałacu jako letniej rezydencji. Królowa Matka Emma szczególnie uwielbiała tam przyjeżdżać. W 1928 roku otrzymała specjalny prezent na swoje 70. urodziny: światło elektryczne w pałacu Soestdijk.
Pałac Soestdijk nie był zamieszkany na stałe aż do 1937 roku, kiedy to księżniczka Juliana i książę Bernhard wprowadzili się do niego po swoim ślubie. Holendrzy zaoferowali parze renowację jako hołd narodowy. Pałac otrzymał centralne ogrzewanie i wygodne, nowoczesne mieszkanie na tyłach.W 1940 roku Niemcy najechały Holandię. Aż do wyzwolenia w 1945 r. rodzina królewska podróżowała za granicę. Po raz kolejny pałac Soestdijk gościł zagranicznych wojskowych, tym razem niemieckich oficerów.
Po wyzwoleniu rodzina powróciła, a w 1948 r. księżniczka Juliana zastąpiła swoją matkę Wilhelminę na stanowisku królowej. Pałac Soestdijk stał się rezydencją królewską. Niezapomniane są uroczyste parady organizowane przez całą rodzinę królewską na balkonie w Dniu Królowej.Kiedy księżniczka Beatrix została królową w 1980 roku, pałac Soestdijk nie był już rezydencją królewską. Księżniczka Juliana i książę Bernhard mieszkali tam aż do śmierci w 2004 roku. W 1971 r. pałac stał się własnością rządu. Od grudnia 2017 r., po bardzo rozległym procesie selekcji, MeyerBergman Erfgoed Groep stał się nowym właścicielem pałacu i posiadłości.
Obecnie pałac jest miejscem spotkań, uroczystości, eventów. W parku za pałacem odbył się też koncert na około 5 tysięcy osób.
Przy bramie okazało się, że nie mogę wejść z parasolem. Pan ochroniarz poprosił mnie o cofnięcie się za bramki i odwieszenie parasola na płocie [sic!], co też uczyniłam. Dalej witał nas bardzo miły steward, więc postanowiłam zrobić sobie z nim zdjęcie, bo biła od niego bardzo pozytywna aura.
Na koncert poszłam z kolegą z pracy. Przy okazji zgodził się na kilka zdjęć w czerni i bieli na potrzeby klubu. Zdjęć tych jednak nie użyję, bo nie mam właściwego kontrastu między jego podświetloną czupryną a tłem. Niestety, ale musiałabym bardziej zainscenizować set, jak to było z portretem mężczyzny, który zaprezentowałam wcześniej.
Sam artysta był wybitny. Ma 84 lata i widać było, że porusza się wolno i drobnymi kroczkami – nie było szans na ruchy biodrami a’la Lenny – ale głos ma nadal moc, brzmienie i zakres! Słychać to [pomijając jakość nagrania] na poniższym klipie.
Pan Jones tryskał energią, bawił się swoimi piosenkami urządzając czasami dżem. Miał świetny kontakt z publicznością, zaśpiewał kilka coverów, a także relacjonował na żywo wynik meczu półfinału mistrzostw Europy. W tym samym czasie Holandia grała z Anglią i kilka osób przyszło ubranych na pomarańczowo lub z pomarańczowymi dodatkami [lakierki męskie, garnitur z krawatem, kwiaty we włosach, pomalowane twarze]. Kilka osób też oglądało mecz na telefonach i co jakiś czas pojawiały się okrzyki z nazwiskami uczestników co ciekawszych akcji na boisku.
Bardzo dobrze bawiłam się na tym koncercie. Śpiewałam, tańczyłam, spędziłam bardzo miły wieczór. Po wszystkim kolega odwiózł mnie pod firmę, skąd odebrał mnie mąż.
Następnego dnia, po pracy w której prawie padłam plackiem z niewyspania, pojechaliśmy na camping. Mąż śmieje się, ze zawsze robię eskapady zaraz po koncertach – po wszystkich Zimmerach w końcu jeździłam rowerem przez kolejne półtora tygodnia. Ale chyba moje ciało już nie regeneruje się wystarczająco dobrze. minęło 12 dni od koncertu i nie wyspałam się w tym czasie ani razu. Nawet, gdy to piszę jest 5 rano, bo jakiś debil na skuterze urządzał sobie rundki po wsi wracając z kermisu. Jak już wstałam więc do łazienki to nie chciało mi się kłaść. A teraz jest już jasno – zaś za 5 godzin muszę jechać do Alkmaar do Decathlonu, zawieźć namiot do naprawy. Mam źle wszyty zamek. 3 godziny później mam spotkanie. I tak w koło Macieju. I tak jedno spotkanie na dziś odwołałam.
Dla porównania dam video z koncertu Lennego. Nie przejmujcie się gościem, który koło mnie śpiewał.
W tym sezonie mamy kilka ciekawych spotkań obejmujących warsztaty PS oraz malowania światłem [w końcu foto-grafia znaczy malować światłem]. Ponadto przedstawiono nowe tematy zdjęć, które będziemy przestawiać. Obejmują one:
O tak poczułam przypływ inspiracji i zaczęłam szukać kadrów oraz sposobności, by zrobić wybrane zdjęcia. Jak do tej pory mam kilka typów ze zdjęć z ostatniego roku – np plaża to będzie któreś ze zdjęć zorzy polarnej na plaży, drzewo zrobiłam podczas wypadu pod namioty [i nawet to zdjęcie się tu pojawiło]. Przysiadłam początkowo szczególnie do zrobienia zdjęcia portretowego w czerni i bieli. Tu wiadomo, że najlepiej by było, abym ustawiła plan i zgarnęła chętnego modela/modelkę. Udało się ogarnąć kilka chętnych, entuzjastycznych osób i oto mam:
Do tematu emocje – wstępnie – mam zdjęcie poniżej. Zrobiłam je w bardzo wietrzmy dzień w kawiarni.
Najwięcej pracuję nad macro. Próbowałam w pracy zrobić zdjęcie telefonem – ale mają one obecnie obiektywy makro z załączoną matrycą do 2Mpix, więc nie ma szału. Musiałabym próbować takie zdjęcia robić aparatem – ale w pracy to trochę no go.
Zaś na campingu już kombinowałam. W jeden bezdeszczowy i bezwietrzny poranek poszłam na klomby kwiatowe i robiłam zdjęcia. Tutaj dla kontrastu trzymałam plecak za kwiatkiem. Myślę, że nawet wyszło. Mam chyba 15 wersji tego zdjęcia.
Poniżej krople deszczu zebrane na foliowym oknie namiotu widoczne z lampką choinkową, które miałam zarzucone na namiot dla klimatu. Przy szeroko otwartej przesłonie, krótkim czasie naświetlania oraz zabawą ogniskową, zrobiłam chyba 50 zdjęć. Macro musi zawierać dużą głębie ostrości, więc to zdjęcie technicznie się nadaje.
Tego zdjęcia makrem nazwać nie można, ale podobało mi się, jak ten gentleman utknął swoją grubą dupcią w środku.
Później podjęłam kolejną próbę w lesie. Mchy, pająki, krecik – breloczek.
Uznałam, że taki krecik schowany w tle będzie super punktem, który będzie odwracał uwagę. Zdaniem członków klubu takie elementy są złe, bo właśnie odciągają uwagę, ale ja się dobrze bawię, jak je znajduję na zdjęciach. Rozpraszacze czasem zwiększają wartość danego zdjęcia.
Kalia w moim ogrodzie.
Pająk, który przede mną wciąż uciekał. Chyba dawno się, żadnego tak nie bałam, a ten biegał szybko.
Facelia i Eristalis tenax.
Eristalis tenax.
Czuję, że jeszcze nie zrobiłam takiego macro, jakie bym chciała pokazać. Możliwe, że nie będzie mi dane nic pokazać, bo nie mam obiektywu macro i nie jestem w stanie zrobić zdjęcia w proporcji 1:1 jak wymaga tego program klubu. Na razie najbardziej podoba mi się facelia, ale uważam, że to zdjęcie jest dość nudne.
Podoba wam się którejś zdjęcie? A może macie pomysł na zupełnie coś innego? Chętnie poczytam. Inspirujcie mnie!
Drenthe - camping, obóz niemiecki, lasy, jedzenie
Kolejny post, kolejna kobyła - enjoy. Komentować możecie tutaj, jeśli jest wam łatwiej. gdybyście miały jakieś pytania dotyczące którejś części - piszcie - jeszcze coś tam pamiętam z tego, co przewodnik mówił.