No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
Vitalja wciąż wywala komunikat, o braku dostępu do serwera, więc nie będę ryzykować z milionem grafik, żeby się to straciło. Zostawiam więc ttlko podsumowanie.
Więcej szcsefkw u mnie na blogu. Zdjęcia, dużo zdjęć. Wpis z dnia 3 pojawi się jutro. Dziś dzień drugi.
Drugiego dnia nie było etapów. Autobusu zastępczego. Ale i tak wyszło prawie 60km. To jeden z krótszych odcinków.
Pierwszą noc spędziłyśmy w sypialni a la VW bus. W środku łóżko, dwa stołki i blat barowy. Zmieściliśmy wewnątrz cały nasz sobutek. Śpiwory się przydały.
Zjadłyśmy rano śniadanie na campingu. Była kawiarenka wewnątrz domu jak i ogrodzie przylegającym. Jako, że poranek był mokry to wybraliśmy jedno z po jeszcze wewnątrz. Zjadłam naprawdę duże i pyszne śniadanie.
Dalej ruszyłyśmy na południe. Szlak nakreślam sobie co rano, aby uzgodnić z Google co jest ciekawego do zobaczenia. Tym razem była to fontanna w kształcie ryby, czerwony klif, punkty obserwacyjne ptaków i bardzo urocze miejscowości Fryzji.
Po drodze wjechałyśmy też na farmę mleczna, gdzie można usiąść w ogródku i zjeść domowe lody z sezonowymi owocami. Wybrałyśmy wiśniowe sernikowe. Przy okazji krowy wracały na dokarmianie do obory.
Kupiłyśmy do posmakowania dwa soki. Też robione w domu. Jeden z melisy z cytryną a drugi z werbeny z cytryną.
Domek, który wynajęłyśmy znajduje się na tyłach farmy. Obserwowałyśmy do późnego wieczoru, jak rolnik, chyba Bart który wpadł dać nam porzeczki, zbiera siano. Poszłyśmy spać przed 22, a Bart dalej pracował. Mamy łazienkę, więc wreszcie można było się umyć. Na campingu były prysznice, ale uznałam że wolę poczekać. Mamy dwie sypialnie więc spałyśmy w osobnych łóżkach. Uroki oszczędnego wyjazdu.
Na śniadanie melon I kanapka z serkiem plus soki do smakowania. Wczorajszy jogurt pitny limonkowy bardzo nam smakował.
No to dojechałyśmy na pierwszy nocleg. Spało się dobrze, bo impreza lokalnego clubu kitesurfowego skończyła się o 22. Nie przywykłam by holendrzy kończyli tak wcześnie. Wokół nas sami nkwmoeecxy turyści. Żadnych Polaków. Też nowość.
730 kcal deficytu. 58 km. Rowerem. Przez afsluitdijk był podstawiony autobus. Ścieżka rowerowa nadal w remoncie.
Udało się - ukończzyłam plan treningowy na 5k. Ostatni bieg był trochę mylący, bo myślałam, że trening zatrzzyma się po 5k, a tymczasem ustawiony był na 45 minut - bez względu na dystans. Jedyny mankament tego treningu, bo nie było o tym informacji wcześniej i pod koniec byłam zdezorientowana, zmęczona i nie miałam siły cisnąć dalej. Zatrzymałam zegarek po 5,5 km.
Myślałam, że będę w stanie biec jednostajnie, ale wciąż biegłam za szybko, bo miałam wyjątkowo muzykę na uszach i mnie ciągnęło ponad siły do przodu. Zmieniłam więc na podcast i biegłam na wyczucie - czasem zwalniałam a czasem przechodziłam do marszu. Niby 22 stopnie, ale tak gorąco było, jak nie było żadnego wiatru, że momentalnie się przegrzałam.
Zrobiłam 1km rozgrzewki, potem do domu dobiegłam interwałami jeszcze milę.
Jutro jadę do Amsterdamu odebrać przyjaciółkę. idziemy z mężem na ramen i do domu Anne Frank. ponoć wizyta ni jest tak dołująca jak wizyta w Oświęcimiu. Mam nadzieję, bo Oświęcim nadal doprowadza mnie do łez.
W tym tygodniu wpadły 2 ostatnie treningi biegowe przed wyścigiem. Nie biorę udziału w zorganizowanych zawodach, ale w biegu samej ze sobą. Ostatni bieg zombie - 5km.
Za mną 140 km z tą aplikacją. Mam jeszcze kilka dni premium, więc będę mieć dostęp do innej aplikacji tego samego wydawcy - zombies, run - gdzie są misje, sezony i różne inne biegi audio. Nie wiem, czy mi się spodoba i kiedy się za nie zabiorę - na razie odblokowałam jeden bieg i nie wchodziłam na podgląd z czym to się je. Nie wiem czy się zakocham - na razie czeka mnie wycieczka rowerowa i podczas niej chcę nadal biegać. Myślałam, by zabrać sandałki i buty biegowe, ale chyba będzie za słaba pogoda na sandałki - około 20 stopni i lekkie zachmurzenie.
Tak czy inaczej wtorkowy bieg wyszedł super, choć biegam już wolniej, bo odcinki biegowe są coraz dłuższe.
Po drodze poszłam na polach zrobić zdjęcia. Kwitną obecnie lilie i kalie. Tulipany i inne cebulkowe są obecnie zbierane, więc kto chce jechać na sezon na pelowanie tulipanów do Holandii to jeszcze ma możliwość. Za dwa tygodnie będzie już za późno.
Moja dieta jak zwykle zawiera dwa posiłki dziennie. Choć w tym tygodniu zastąpiłam grapefruita sałatką - czyli całe 300 kcal. Na obiad zaś mam luźne 1000 kcal, więc jem to, na co mam ochotę. A to tosty z pieczarkami, a to pizza, a to kanapka z jajcem. Ta ostatnia tak skromnie wygląda, ale to chleb, który sama z mężem piekę - jest naprawdę duży. Jedna kanapka to prawie 900 kcal.
Wczoraj zrobiłam bieg 3x po 10 minut plus 5 minut. Wyszło naprawdę fajnie. Musiałam w pewnym momencie zawrócić i dorobić dystansu, bo nie zmieściłabym się w mojej trasie biegowej, a nie lubię wbiegać do wsi i mijać dom, nie idąc do domu. Jakaś psychiczna blokada czy coś. Więc pobiegłam jedną stroną kanału, by na kładce potem przejść na drugą stronę kanału i zawrócić do domu. Jeśli wybiorę dziś tą trasę to po to, aby zrobić zdjęcie gladiolom kwitnącym na polu niedaleko.
Mój Garmin twierdzi, że miałam dobrą kondycję cały bieg, Super!
Dostałam ostatniego maila zacchęcającego do ukończenia planu - swoją drogą naprawdę fajnie jest ta aplikacja budowana - Zombies, run - 5k! Polecam!
Dziś zostałam w domu. Zrobię trening biegowy - sprzątnę dom, przygotuję biuro na przyjazd mojej przyjaciółki z Polski i zrobię pranie. Sporo roboty przede mną. Jest już 7:30, a ja dopiero zjadłam płatki czekoladowe - które lubię jeść w dni wolne.
Mam ustawiony cel biegowy na cały rok. Arkusz kalkulacyjny liczy mi ile powinnam w danym tygodniu przebiec, abym do końca roku wykonała swój cel biegowy. Gdy wprowadzam moje kolejne biegi, to arkusz poprawia mi ilości kilometrów i aktualizuje przyszlotygodniowy cel. Gdy wprowadziłam ostatni - sobotni - bieg, byłam pewna, że zabraknie mi 3 km i że nie mam zamiaru biec w niedzielę, bo planuję mieć czas na regenerację. Tymczasem cel się uaktualnił i zabrakło mi 700m. Ale i tak bym tego nie dociągała w biegu, bo zwyczajnie doleciałam do domu ostatkiem sił. Biegłam interwałami - do progowego tętna i z powrotem do marszu. Do progowego i do marszu. Trening taki podnosi wydolność tlenową.
W mijającym tygodniu więc przebiegłam łącznie 30 km. Wczoraj zrobiłam jeszcze niecałe 28km, bo byliśmy u koleżanki na obiedzie i planowaliśmy pić alkohol, więc lepiej jechać rowerami niż ciągnąć słomki kto prowadzi. W Polsce nie można jechać rowerem na gazie. W Holandii po to się jedzie rowerem, by sobie pysk obdrapać na asfalcie niż kogoś samochodem zabić. Znam wiele przypadków obdartych mord właśnie po takim wracaniu i zawsze to jest powód do żartów. Znam też jeden przypadek bardzo ciężkiego upadku z roweru, gdzie facet niemal stracił życie, a na pewno sporą część pamięci, pół roku życia, a gdy wreszcie wrócił do domu to cała ulica wywiesiła flagi holenderskie i przed domem zrobili mu banner powitalny.
Ale nie o tym. Była też joga. Ćwiczeń na macie nie było wcale.
Wczoraj było pochmurno, ale i tak do domu wróciłam ze spalonym dekoltem.