Ciężko się dziś wstawało, oj ciężko...dobrze się śpi po nalewce rodzynkowej mojego taty...Cóż chyba powiedziałam już wszystko
Odezwało się starostwo powiatowe...cóż papiery przeleżały już miesiąc więc czas było się do czegoś przyczepić...żeby nie było, że jest łatwo. Otóz złożyliśmy papiery występujac jako inwestorzy oboje...I tu zonk, ponieważ dołączyliśmy tylko jeden egzemplarz warunków zabudowy. Jeśli chcemy oboje być inwestorami to muszą być 2 egzemplarze warunków. Tak więc mam wypierniczać do Deszczna po warunki albo inwestorem ma być tylko mój mąż. Paranoja kompletna jak dla mnie, kolejny papier do kolekcji tylko po to, żeby biurokracja miała się dobrze. Jeśli oboje składamy papiery na budowę tego samego domu, na tej samej działce, jesteśmy małżeństwem to po co drugie warunki zabudowy> Przecież one się nie zmienią, a ja nie odpicuję tam pałacu, bo każą mi to rozebrać i przypierniczą karę. No ale papier musi być !
Pałacowe szachy w firmie trwają dalej w najlepsze. Dziś pojawił się pan dyrektor, sekretarka spłakana pozbierała kasę na kwiaty i odwalają mu pożegnanie. A nasza kadrowa klnie jak szewc, bo pan dyrektor niezeły cwaniak jest i próbuje ugrać, by jak najwięcej z firmy wyciągnąć kasy...im kto więcej ma tym więcej chce mieć - stara prawda.
dolegliwości zołądkowe raz bardziej raz mniej nasilone. Ale jesteśmy razem, ja i mój żołądek, trzymamy się.
Dziś w planach takie jedzenie, niekoniecznie dietetyczne, chyba nie miałam weny wczoraj :
I - musli z mlekiem, kawa
II - owoce : nektarynka, kiwi, płatki zbożowe
lunch - ciastko półfrancuskie z brokułami (taa, wiem, masakra....)
obiad - wegetariańskie leczo
kolacja - jakaś sałata, wędliny lub ser, lub nabiał
Wczoraj na kolację był chlebek orkiszowy z masłem. trochę mnie później muliło ale nie tak bardzo jak się spodziewałam. Myślę, że bedzie dobrze.
Zległam wczoraj nawet nie na futonie ale w kuchni z kawą i gazetą, poczytałam Peszkową, poczytałam o rodzinie z Pucka, o wysychaniu Wisły. Trochę się zawiodłam na Maryśce, trochę powiało snobem...ja niestety nie mogłam leżeć godzinami pod prysznicem, bo za chwilę miałabym rachuneczek uzdrawiający za wodę, nie śliniłam się w hamaku na azjatyckiej wysepce ...ale rozumiem ją, rozumiem doskonale. I w wielu rzeczach sie zgadzam, i fajnie , że otwarcie mówi, że nie chce mieć dzieci i odcina się od tego całego katoszału, i tez nie oddałabym zycia za ten kraj...Jestem anty, jestem egoistką, snobem...i dobrze mi z tym.
Od poniedziałku biorę się za ćwiczenia, doopa mi nie schudnie od książek, od niejedzenia ani tym bardziej od siedzenia na kanapie. Trza spiąć poślady.
Jutro minie tydzień jak Zuzia zawinęła się do zwierzątkowego raju. Pusto jest, za dużo mam czasu, za mało obowiązków...i ciągle mi się wydaje, że gdzieś ją tam słyszę. smutno