Weekend jak zazwyczaj, pokrzyżował mi szyki i dieta mocno kulała. W sobotę pizza, ale i sporo aktywności. Za to niedziela to długie spanie i siedzenie na doopie. Luz totalny.
Dziś rano na wadze szkoda gadać, a już tak ładnie spadło do 72.
No nic to, do boju!
Bieżnia dziś nie stała bezczynnie, jak zazwyczaj. Małe 20 minut, ale lepsze to niż nic. Nie było , jak co dzień, pomarańczy.
Poniedziałkowe menu:
-2 kanapki keto chlebka, z żółtym serem- 263kcal
-Dwa banany- 160kcal
-Jajecznica z dwóch jaj, na maśle klarowanym, z parówką z szynki i szczypiorkiem- 355kcal
-Jogurt z dodatkami/borówki, brzoskwinie, migdały, białko wpc, pyłek kwiatowy/ - 460kcal
-Trzy kawy z mlekiem- 277kcal
Nie mam już co obciąć i mniej się nie da jeść. Chyba, że w ramach kolacyjnego jogurtu, byłyby kanapki, jak na śniadanie. Słabo.
Hipotetycznie na takiej kaloryczności waga powinna spadać. Zwłaszcza jak się uda, tak jak dziś, ograniczyć węgle.
Chyba za leniwa jestem i zbyt nieruchawa, żeby dołożyć więcej ruchu. Przynajmniej dopóki nie ma co robić na działce. A ja do wiosny musze być już laska :) z wagą przynajmniej 68kg, jak nie mniej.