Styczeń mi jakoś tak przez palce przeleciał, spadku wagi nie było, kręciłam sie w kółko.W lutym mam nadzieje, będzie zmiana, bo solennie sobie obiecałam liczyć kalorie i nie przekraczać 1500 . Po za tym przystąpiłam do wyzwania 150 km spaceru w miesiącu lutym, więc wypadałoby się do spacerów zmobilizować.
Nie będzie lekko bo weekendy mam totalnie leniwe i domowe, z jedzeniem też różnie, ale same wiecie, jakie weekendy potrafią być kuszące tym i owym.
Wczoraj zjadłam tylko 1380 kcal /B- 162%, T-65%, W-94%/. Dwa razy zrobiłam po 20 minut na rowerku, co mi dało 200 spalonych kalorii, no i 2,5 tys kroków też było. Nie jest źle i w zasadzie jestem z wczorajszego dnia dumna.
Żeby nie było tak całkiem lekko, to kusi cała micha czekoladowych cukierków i makowiec na dodatek, że o pierniczkach i hitach nie wspomnę. Mam pole do popisu, znaczy moja słaba silna wola ma.
U mnie niestety nie ma opcji, żeby nie było niczego słodkiego, bo nie mieszkam sama. Musze się nauczyć z tym żyć i pokusom mówić stanowcze nie! W końcu będąc w sklepie i mijając półkę ze słodyczami też nie pakuje wszystkiego do koszyka, tylko potrafię się opanować, to i tu powinnam dać radę.
Tak czy inaczej, trzymajcie kciuki za ten mój luty ;)