Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tarantula1973

kobieta, 51 lat, Gorzów Wielkopolski

164 cm, 66.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 grudnia 2011 , Komentarze (4)

Dalej nie mam świątecznego nastroju. Najchetniej schowałabym się gdzieś na biegunie albo bezludnej wyspie i miała w d..ie cały ten świat, razem ze świętami. I tą pseudo atmosferą pojednania i serdeczności. Cała się spinam, jak widzę prezesa wchodzącego do biura, bo już lata z opłatkami...a ja nie chcę tych durnych uśmiechów, uścisków, tych nieszcerych życzeń. Bo to wszystko takie plastikowe. A trójka to już bije radiowe rekordy w rankingu "świąteczne pieśni". Aż mi mdło. I nic nie poradzę.

Plusy dodatnie to fakt, że praktycznie nic nie robię : PiW pomył okna, wyprał dywany, odświeżył podłogi i takie tam. Dla mnie pozostało pieczenie ciasta, mycie "szkła" typu kieliszki, szklanki....I to jest dobre i fajne.

Dieta jest taka samoistna. Niby o tym nie myślę ale jem mniej chłamu, nie podjadam.

Dzisiejsze żarełko to :

I - płatki z mlekiem, kawa

II - średni jogurt malinowy, jabłko

lunch - 2 chrupkie kromki wasy, 4 cienitki plasterki żółtego sera niskotłuszczowego, plaster szynki konserwowej

obiad - zupa szczawiowa z jajkiem

przekąska - kawa z mlekiem, pomarańcza

kolacja - płatki z mlekiem.

Ruch : nie ćwiczę, bo właściwie nie mam kiedy, wczorajsze popołudnie spędziłam wędrując po Askanie, empiku i centrum gorzówka w poszukiwaniu prezentu dla teściowej (PiW jak zwykle mnie poprosił, bo ja "wiem lepiej"). Skonczyło się na kupnie ksiażki i kosmetyków. Nie mam weny, ot co. Zresztą "mamusia" też nigdy się nie wysila jeśli o mnie chodzi ale nie w tym rzecz w końcu. Liczą się chęci.

Dobra, koniec tego pieprzenia. Czas wprawić się w dobry humor i przeżyć te święta.

Plan na nadchodzące dni :

        

No właśnie spać...a sen miałam dziś bossski !!!!!Nienawidzę budzików.

16 grudnia 2011 , Skomentuj

Koniec marudzenia, narzekania, od dziś tylko pozytywne myślenie. To klucz do sukcesu.

Ponarzekałam wczoraj na swoją druga połówkę, ponarzekałam i ulżyło mi. Wiem, wszystko wyolbrzymiam, biorę do siebie zamiast przeczekać, olać. I pewnie stąd te moje fochy, te kosy o pierdoły. Tymczasem mój PiW stanął był na wysokości zadania. Otóż zastałam wczoraj umyte wszystkie okna ! Szok, zdziwienie, lol. Na dziś zaplanował trzepanie dywanów. Próbowałam mu to wyperswadować ale nie...stwierdził, że raz w roku na święta to on może te dywaniki wytrzepać. Poza tym zaproponował wyjście po nowy dywan do pokoju córy, więc jestem w szoku. I jeszcze wydało się, że wczoraj pojechali oboje z córką (bo ona wiedziała, jaki chcę) zakupić mi blender pod choinkę. I dobrze, że się wydało bo miałabym w domu dwa, właśnie chciałam się po niego wybrać.

Jednak wiadomość dnia to : MAMY KARNETY NA ŻUŻEL !!!. Nigdy karnetów nie brałam, kupowaliśmy  bilety stojąc w kilometrowych kolejkach, czy przez internet - też z problemami (szczególnie na derby). W tym roku zapragnęliśmy karnetów, praca finansuje jakiś % więc bierzemy. I trzeba będzie mi się przesiąść z sektora 5-6, do sektora 9 tuż obok wyjazdu z parkingu. Podczas mojej ponad 10-letniej kariery na Jancarzu nie siedziałam jeszcze tylko przy parkingu i na vipach. Ten sezon mam już przy parkingu, przyszły sezon - pozostają mi tylko vipy, a jakże!

Dietkowo spoko. Unikam podjadania wręcz obsesyjnego...Upiekłam wczoraj cycka indyczego - wyszedł super. Przepis ofkors z vitalii. Poza tym zjadłam jednego pyrka gotowanego w mundurze. Pyry to moja miłość, moge jeść z radości, na pocieszenie...gotowane, puree... Kocham ziemniaczki !

Jadłospis na dziś :

I -płatki z mlekiem, kawa

II - jogurt kokosowo-waniliowy 0% - szklanka, banan, pomarańcza

lunch - sałatka : brokuł, ziemniaczek, jajko, łyżka majonezu

obiad - wczorajsze 2 klopsiki, kasza jęczmienna

przekąska - kawa

kolacja - maślanka z musem owocowym, płatki z mlekiem

Zaglądam codziennie na stoki w Karpaczu...chcę śniegu, chcę nart. Nie moge się juz doczekać wyjazdu. Jeszcze 3 tygodnie!

15 grudnia 2011 , Komentarze (9)

Dalszy ciąg złego humoru, to już się staje śmieszne. Mogę być w super humorze w pracy, śmiać się, żartować...jak tylko przekraczam próg mieszkania wychodzi ze mnie jędza. Warczę na PiW. Tak, wiem, to po częsci jego wina, wina tego, że namieszał w urlopach i w konsekwencji święta spędzamy w Gorzowie a nie u moich rodziców. Zwłaszcza w sytuacji, gdy dziadek zmaga się z rakiem, radioterapią, wiekiem...może to ostatnie takie święta, może...a ja tu z wiecznie utyskującą teściową, bratem męża - starym kawalerem...ups faux pas - singlem...To już wolę siedzieć sama u siebie w chacie i patrzeć w sufit. I ta cała atmosfera nakręcana u mnie w pracy : koleżanki urobią sie po łokcie, będą padać na gęby ale wszędzie będzie błysk, cud miód orzeszki. A potem będą marudzić jak to się narobiły...a ja się wpędzam w poczucie winy, że też tak muszę, a mi się nie chce...że nie biorę wolnego przed świętami i nie streczę po całych dniach przy garach.

Prosiłam PiW, żeby zadzwonił do matki, spytał co przygotować, zeby rozłożyć ten szał świąteczny na dwie osoby...pewnie zapomnia l, druga rzecz, że teściowa pewnie by nie tknęła tego co ja zrobię. Cóż, jak się przez lata miało pretensje (nie wiadomo o co ) do syna, to i synową to sięgnie i wnuczkę...taka karma. Dobra, dosyć tych off topowych bzdur. To nie ma sensu.

Zakupiłam sobie terminarz na nadchodzący rok. Poczyniłam pierwsze wpisy urodzinowo-imieninowe, adresowe i zapisałam swoje postanowienia. Pierwszym z nich jest zrzucenie tych magicznych 10 kg. Nie wiem czemu akurat 10 kg, przecież będę wyglądała jak śmierć na chorągwi, całkiem z d..py te 10 kg...zobaczymy, rozliczę sie w grudniu 2012. Poza tym punkt 2 to nowy tatuaż, punkt 3- oszczędzanie, punkt 4 - stare przysłowie pszczół : umiesz liczyć, licz na siebie, 5 - jeżdżę autem, nie ma że boli, bo jak sie wyprowadzę na tą swoja wieś, to co ja zrobię?

Jadłospis :

I - płatki z mlekiem, kawa

II - maślanka straciatella - 0.5 litra, jabłko

lunch - zielenina z grillowanym kurczakiem

obiad - 2 łyżki kaszy jęczmiennej, 2 małe klopsiki, sos z warzyw

przekąska - kawa z mlekiem

kolacja - szklanka maślanki z musem porzeczkowo-truskawkowym, płatki z mlekiem

Wczoraj na kolację też miałam taki zestaw, na przekąskę niestety oprócz kawy była mała rybka smażona do octu, kawałeczek pasztetu

Cwiczeń nadal brak, jednak jeśli po pracy nie będzie padać to zajmę sie oknami w kuchni i pokoju dziecka. Resztę zostawię na później, nie wiem kiedy...A PiW już o nic prosić nie będę, ani przypominać, słowem się nie odezwę, padnę na mordę ale zrobię sama. On niby z domu nauczony, że potrafi i ugotować, i prasować, i okan umyje ale ... ja nie jego matka, krzyczeć nie będę a prosić - proszę tylko raz, jeśli nie ma efektu - zamykam się w sobie. Porypane to wszystko, niby fajne z nas małżeństwo a jednak jak zdrapać tą politurę to...szkoda gadać. Czasem żałuję, że nie jestem starą panną. Nerwów mniej, obowiazków mniej, żadnych kompromisów...A kompromisy dla mnie to kompletna porażka. Suma sumarów - jak mawia pewna wykształcona ekonomistka z mojej pracy - ciężkie życie ze mną.

14 grudnia 2011 , Komentarze (2)

Czyli zła, zmeczona, zniecierpliwiona.

Wkurzam się tą atmosferą świąteczną...Radio atakuje ze wszystkich stron durnymi piosenkami świątecznymi, wszędzie choinki, lampki, bombki, ludzie łażą jak zombie, bez ładu, składu..snują się. Do szału i łez doprowadza mnie jak zwykle piosenka "Driving home for christmas"... zawsze mam doła jak ja słyszę, bo w tym roku nie jade na święta do domu...Nawet trójka poddała się tej atmosferze, jedynie na czwórce muza dla mnie spoko, niestety dla koleżanek z biura rap, hip - hop polski raczej niestrawny jest. A ja odkrywam ten polski rap w dobrym wydaniu. Jedyna rzewna, do bólu kiczowata piosenka, przy której nie rzygam to oklepany "Last christmas". Tylko dlatego, że zawsze marzyłam o świętach w takiej scenerii jak w teledysku..., gdzieś wysoko w górskim schronisku, pod zwałami śniegu, na nartach, na luzie... Takie święta jeszcze przede mną, mam nadzieję. Póki co męczę się w realiach gorzowskich.

Zmęczona, bo ... w pracy urwanie głowy, w domu - jak to w domu, drugi etat. A ja nie mam energii generalnie. Świąteczne porządki olałam już po pierwszym dniu sprzątania. Jakoś święta się odbędą niezależnie od tego czy zalega mi kurz na grnych półkach, czy nie. Generalnie cośtam ogarnę, syfu w końcu nie ma, ale nie pastuję, nie poleruję. Jestem na nie.

Zniecierpliwiona sytuacją w pracy : ciągle kwękają, ale jak ty kwękasz to źle. Szefowa ciągle coś przerzuca na innych, na mnie. A ja mam swoich obowiazków nawał. No żebym ja jej głupie pisma przewodnie pisała, to już zenada.

Miałam wczoraj biegać, padał deszcz (a gdzie śnieg?!) więc nie poszliśmy, za to miałam kosę z PiW, bo wkurza mnie jego urlop (nie w czas), jego zachowanie. No musze się przyczepić do czegoś, padło na niego.

Co do włosów, tak jak przewidziałam, nie moge znieść tych rudo-czerwonych odrostów. zapodaję dziś granatową czerń i mam nadzieje, że wyjdzie w miarę.

Dieta znów okazała się dietą na przytycie. Nażarłam się wczoraj kiełbasek z fileta nadprogramowo, nie ogarnęłam się na czas i tak wyszło głupio. Dobrze, że słodyczy nie było pod ręką.

Dziś :

I - płatki, kawa

II - jogurt, jabłko, pomarańcza

lunch - brukselka, resztka curry

obiad - 2 gołabki

przekąska - kawa z mlekiem

kolacja - nie wiem, najlepiej nic.

 

13 grudnia 2011 , Komentarze (3)

Powoli się ogarniam z dietą. Jem mniej słodyczy, mniej podjadam miedzy posiłkami. Więcej nabiału, lekka koacja, owoce tylko do południa.

Wiem, czas świąteczny nie sprzyja odchudzaniu, ale wracam na dobre tory, mam nadzieję, że święta tego nie zepsują.

Poza tym niestety uległam atmosferze przedświatecznej gorączki...a mówiłam, że świąt nie będzie w tym roku dla mnie. Cóż teraz boję się, że nie zdążę ze wszystkim, co prawda wigilii nie urządzam, pójdę na gotowe ..ale już na 2 dni świat coś zrobić muszę. I tak : upiekę chudziutką karkówkę, zrobię fileta z indora według przepisu karoliny z vitalii, kupie pasztet od mojego zaufanego rzeźnika, surową, wędzoną szynkę (nie ma świąt dla nie bez niej), białą kiełbasę bez której świat nie ma dla PIW. Poza tym będzie rybka w occie, sałatka, z ciast jabłecznik i ciasto na krakersach z kokosowo-migdałowymi dodatkami z pamiętnika pewnej vitalijki. Być może coś tam sobie daruje, może nie wszystko zdążę zrobić, zobaczymy.

Mój jadłospis na dziś :

I - płatki z mlekiem, kawa

II - jogurt malinowo-biszkoptowy - sredni, banan

lunch - zielenina z chudą wędliną i vinegretem - słuszna porcja

obiad - kasza jęczmienna i curry z piersi kurzej

przekaska - kawa z mlekiem

kolacja - maślanka z musem jabłkowo-porzeczkowym, plaster szynki, zielenina

Dziś dzień biegania - mam nadzieję, że dam radę.

Z rzeczy nieprzyjemnych : ucisk, uczucie duszenia, ból tarczycy. Dawno, dawno tego nie było. Czuje, ze nie mogę swobodnie oddychać, czuję ucisk, ściskanie w szyi. Nie ma mowy o golfach, szalik też luźno wiążę, bo inaczej - duszenie. Poczytałam trochę mądrych forów i wychodzi na to, że mam rzut Hashi. Do tej pory moje hashi objawiało się raczej depresyjnym nastrojem, nerwicą. Teraz wszystko jest ok poza tym duszeniem i bólem. Musze to chyba przeczekać, taki rzut trwa jakiś czas...moze to ustapi.

No i wczoraj skrócilam włosy...oczywiscie nie obyło się bez fochów i łez, ale po ułozeniu włosów "po swojemu" przyszło opamiętanie : przeciez nie jest ani za krótko, ani za długo, jest ok, zawsze tak się ścinam. Więc o co mi chodzi?! No i zrobiłam się lekko na rudo...nienawidze rudości i czerwieni, nie wiem czemu to zrobiłam, nie jest źle ale jak długo wytrzymam w tym brązowo-rudym kolorze nie wiem...Być moze już w weekend wrócę to mych zimnych, ciemnych brązów. I kto zrozumie kobietę?!

9 grudnia 2011 , Komentarze (2)

no właśnie, do brzegu..

Zaliczyłam wczoraj bieganie po starej trasie, ciężko było, bo się opierniczałam ostatnio. Ale dzięki temu, że pobiegałam zjadłam lżejszą kolację. I to jest plus.

Jadłospis na dziś:

I - płatki z mlekiem, kawa

II - 1/2 czerwonego grapefruita, butelka jogurtu waniliowego 0% tłuszczu, 2 małe mandarynki

lunch - 1/2 średniego wędzonego dorsza, 2 łyżki surówki z kapusty kiszonej

obiad - nareszcie skończę grochówkę

przekąska - kawa z mlekiem

kolacja - zielenina, mozzarella, kubek maślanki truskawkowej

Dziś sportów nie będzie, za to ogarnięcie chałupy, kłus po centrum handlowym, kłus do apteki po lek.

Wczoraj w aptece wykupiłam 5 recept, zostawiłam tam 70 zł., ciagle mnie ceny szokują.

Zapłaciłam nareszcie zaliczkę na narty, nie wiedziałam, ze z tym western union tyle zamieszania jest. No i jako obywatel polski nie posiadający dowodu osobistego posługuję się paszportem, który chyba powinnam zacząć nosić przy sobie.

dzisiaj zwiększy się zagęszczenie w chacie, bo na noc przychodzi psiapsiółka córki, pewnie ta druga z góry też będzie chciała u nas spać. Cóż, będzie dziś głośno.

Poza tym w weekend nie planuję szaleństw, bo już jednego dokonałam : mianowicie w przypływie szaleństwa (głodu i nerwów) ukatrupiłam czekoladowego mikołajka, którego otrzymałam 6 grudnia w pracy. a myślałam, że mikołaj dostoi do świąt, a tu klops. Ale dobry był, taki czekoladowy, mleczny. Stało się, przynajmniej już nie będzie kusił.

8 grudnia 2011 , Skomentuj

Jestem zua i niewyspana. I złośliwa, a co!

Otóż "pani" (cholerny pasztet, patologia) z piętra niżej postanowiła sobie urządzić nasiadówkę. Tak mniej więcej od 20stej, akurat jak przysiedliśmy do oglądania filmu. Była pani, kuleżanka i gach o głosie jak dzwon Zygmunta. Rozkminiali temat Doroty ( nie wiem kto zacz). Dopóki oglądałam tv to mi to nie przeszkadzało. Zasnęlam na jakieś pół godziny, niestety donośny głos gacha sprawił, żem się obudziła. I słyszałam każde słowo, każdziutkie. w każdym razie gach do Dorotki nic nie ma. Nie wiem jak kuleżanka, bo głosik mniej donośny i nie usłyszałam. O 24 zebrali się do wyjścia, ale zanim to rytuał lania w kiblu musiał być odprawiony, należało jeszcze jeb..ć drzwiami od kibla, tak żeby wszyscy słyszeli. Trze było też kundla wyprowadzić, kundel się rozszczekał, co wywołało lawinę śmiechu, rytualne jebn..cie drzwiami od mieszkania, od wejścia i....nastała cisza. Łeb mi napierniczał, PiW chrapał, duszno, gorąco a do pracy trzeba o 5:30 wstać. No ale zasnęłam jakoś. W akcie zemsty (wiem, dziecinada) wychodząc z domu po szóstej zadzwoniłam domofonem jak do pożaru, pies się rozszczekał...koniec spania, dupa. Ja nie spałam, ty małpo też nie odeśpisz. Jestem bezradna, mogłabym słuchać muzy w dzień ale :

- głosniki pod sufitem, a zaraza piętro niżej

- ona pracuje w barze, więc w dzień jej nie ma w domu,

- wydaje mi sie,że jestem kulturalna i rozumna, takie zagrywki to ponizej mojego poziomu

- rozmowa nie wchodzi w grę ; nie mam zamiaru słuchac jak ktoś mnie miesza z błotem (takiego pokroju to kobita, niejednego kielicha ona obaliła w życiu)

- skarzyłam się sąsiadce, która zna właściciela mieszkania - obiecała mu powiedzieć, ale chyba namierzę jego tel. i będę barabanić...

Najlepsze jest to, że tam od 10 lat tylko raz mieszkała normalna osoba, zawsze jakaś patologia, geje, zazdrośni kochankowie, miłośnicy imprez...

I co ja mam zrobić? Jak jej uprzykrzyć życie? Bo ona doskonale wie, że jest uciażliwa ale nic sobie z tego nie robi.W końcu i tak jest lepiej niż jeszcze rok temu, kiedy mieszkał pedał z kochankiem i lalisię po nocach z zazdrości, nie mówiąc już o tym ,ze jak siedział na kiblu to musiał mieć disco polo rozpierdzielone tak, że pół osiedla słyszało co u niego na playliscie.

Dobra EOT.

Wczoraj się pilnowałam, co prawda zjadłam 3 kostki milki z orzechami ale poza tym zrobiłam porządki w szafach i ukarałam się niezjedzeniem kolacji. Co do porządków, w takim tempie to zejdzie mi do Bozego Narodzenia 2012. ale widać progres i nadzieję na lepsze.

Dzisiejszy jadłospis wygląda tak:

I - płatki z mlekiem, mleko z kawą

II - banan mały, jabłko średnie , mały jogurt z musem - porzeczkowy

lunch - sałatka : gotowana brukselka + podsmażone pieczarki - 1 słuszna porcja.

obiad - zupa grochowa

przekąska - kawa z mlekiem

kolacja - jajko, wedlina , zielenina

Ruch :

dużo mam latania dziś - muszę lecieć do banku, zapłacić zaliczkę na Liberec, do apteki, do spożywczaka...

Wczoraj był sądny dzień MZK Gorzów : najpierw tramwaj się spierdzielił, mój tramwaj byl 7 z kolei, motorniczy wysadził nas na na środku ronda... Po 20  minutach ruszyła komunikacja i jakoś dostałam sie do domu. Mała była na angielskim i musiała zapierniczać spod psychiatryka na autobus, bo w tramwaj kóry jechał przed jej tramwajem przypierniczył na rondzie gość w Masterze. I dupa, w deszczu, w zimnie, ciemnościach z laczka na autobus (daleko) i autobusem do domu. Ale tak to jest jak tramwaje kupje się ze szrotów, jak to ma miejkce w Gorzowie, albo jeździ sie na wariata.

Dalej rokminiam ten blender...chcę go, wydaje mi się, ze będzie przydatny.

 

 

7 grudnia 2011 , Komentarze (6)

Jestem zła na siebie, że :

- znów się postarałam,

- niczego nie zawaliłam;

- byłam szybka i sprawna.

A było spazmować nad papierami, osuwać się po ścianach na korytarzu w obecności świadków, rozpowiadać po biurach, jaka to ja zawalona jestem papierzyskami...Nie, ja musiałam cicho, szybko, sprawnie, bez narzekań i histerii. No to teraz mam, co chciałam. Nauczki żadnej nie wyciagnełam i nie wyciągnę na przyszłość zapewne. Zero złudzeń.

Poza tym planowałam właśnie urlop 2012 i mam kompletną miazgę w mózgu. Nie ogarniam tego, a powinnam.

O wczorajszym dniu wolalabym zapomnieć, ale nie ma tak, trza się ubiczowac publicznie, pojrzeć w twarz sobie i innym. No to tak : w pracy poszłam na calość, w domu dowaliłam sobie 2 talerze gulaszowej ( takie duże, a co, aż czułam, ze przeginam), później pogrążyłam się jeszcze czekoladą mleczna alpen gold, którą to całą pochłonęłam. Wieczór zakończyłam kielichem likieru wiśniowego (słodkiego i gęstego jak diabli). I teraz rodzi się pytanie : kogo ja chcę oszukać twierdzeniem, że odchudzam się? Chyba tylko siebie a i to przychodzi mi z coraz większym trudem. Oczywiście z biegania też nici wyszły, bo zamiast biegać mogłabym się jedynie toczyć...

Dziś skruszona ogarniam całokształt :

I - plłatki pełnoziarniste, 1/3 szklanki mleka, kawa

II - 1/2 pomarańczy, 1/2 grapefruita czerwonego, jabłko, kubeczek jogurtu naturalnego

lunch - słuszna porcja zieleniny : mix sałat z pomidorem, ogórkiem, odrobiną żółtego sera i grillowanym kurczakiem, do tego sos sałatkowy ziołowy

obiad w domu : bulionówka zupy pt. " grochówka" : na kurczaku, z dużą ilością warzyw

przekąska - kawa z mlekiem

kolacja - zielenina, jajko, plaster polędwicy sopockiej.

Ruch : sama nie wiem, jutro zdam relację, napewno spacer dwuprzystankowy, bo muszę do centrum popylać, wieczorkiem pewnie też się przejdę.

Wymyśliłam sobie prezent pod choinkę, który sama sobie sfinansuję. Właściwie to nie wiem za co taka nagroda, no może za tytuł "pracownik miesiąca" w mojej firmie.

A chcę to :

 

Macie doświadczenie z tym sprzętem? Podobno można tym siekać warzywa ale siekać na miazgę czy tak na wiórki? Miałoby mi to służyć do robienia zup-kremów, smoothie...może siekania migdałów i orzechów..... Ja jestem w tej kwestii kompletnym laikiem. Błagam, Oświecenia potrzebuję! Warto zainwestować w to kasę? Ratujcie mnie dobrymi radami, plisss

6 grudnia 2011 , Komentarze (1)

Oto i ona. Wypatrzona, wytęskniona, wyczekana ....Pani Z Urzędu Skarbowego!!! Tak, nie ma to jak znaleźć się na miejscu o właściwym czasie. Wybór dnia kontroli - bezcenne. Taki mikołajkowy prezent. My tu mikołaje w czekoladzie, cukiereczki z alkoholem ...a tu w drzwiach Urząd Skarbowy. Zaj...iście. I ma tu siedzieć do piątku. Super.

Wczorajsza burza pracowa zażegnana. do następnego razu. Nawet przyjechałam późniejszym autobusem do pracy.

Wczorajszy dzień do popoludnia w miarę udany. Oczywiście wieczorem musiałam nażreć się jak prosiak : 1 udko wędzone, 2 parówki, kromka chleba... i tu rodzi się pytanie : czy ja jestem nienormalna? A poźniej stałam przed lustrem w łazience i komplementowałam siebie : stara, gruba świnia. Brawo ja. Nie ma to jak podnieśc sobie samoocenę, prawda?

Jadłospis dzisiaj to porażka, cóż. A było tak pieknie...Do tej pory mam juz zaliczone : 3 czekoladki z alkoholem, jedno czekoladowe jajko (gruba czekolada) nadziane gestym likierek czekoladowym - wielkość jajka kurzego. W kolejce czekają : mikołaj  z czekolady i paczka rafaello. Czy ja się ogarnę? no mam nadzieję, ze jednak tak. opamietania mi trzeba

   Moja myśl przewodnia  na nadchodzący nowy rok/nowy dzień/ nowy miesiąc*                   (* niepotrzebne skreślić)

           

Steppera wczoraj nie było, no bo wolałam uprawiać marsze kuchnia -pokój i rwanie drzwi od lodówki. Dziś w planach mamy biegi rodzinne, mam nadzieję, że wypali ta idea.

Dalej rozkminiam fitnes klub, do tego pochylam się głęboko nad dietką taką z 1200 kcal. Myśli mi przyświecają iście noblowskie, gorzej z wykonaniem. Oddajcie mi trochę swojej determinacji, pliss. Bo ja chyba wbrew powszechnej opinii na swój temat, dobrze sie czuję we własnym ciele...i to dobre samopoczucie trwa do momentu przejrzenia sie w lustrze. I tu czar pryska, niestety. Wiem, wiem, 65 kg to dla niektórych szczyt marzeń, dla mnie to rozmiar niemalże wielorybi. I nie potrafię sobie wmówić,że jest to bzdura, z drugiej strony nie potrafię narzucić sobie dyscypliny by dążyć do postawionych celów. Błędne koło. Mam w rodzinie psychologa, tak się zastanawiam, czy nie skorzystać z jego usług....

5 grudnia 2011 , Komentarze (3)

Cały ubiegły tydzień był do de...Co prawda śmignął szybciej niż można by się spodziewać ale pełen był napięć, agresji, złych emocji. Szczególnie w domu : ciągłe zadymy a to z córą, a to z PiW. Jak w domu się uspokoiło to pierdykło w pracy...właśnie siedzimy w ciszy we dwie, mamy focha. Poszło jak zwykle o głupotę. Stały rytuał w moim biurze: wchodze a tu konsylium złożone z 3 osób i rozprawiają o chorobach, śmierci...nosz k..wa nie ma innych tematów z rana? szczególnie w poniedziałek? Zapytałam dziś (po rozejściu się zainteresowanych) czy naprawdę nie mają innych tematów z rana. I doigrałam się, zostałam zgaszona przez moją świętą, prawą, najmądrzejszą koleżankę z pokoju...No to zapadła cisza. I tak siedzimy od 7:00 i milczymy, ja tak mogę długo. A że jestem cholera (wiem to) to nie zamierzam odzywać się pierwsza. Te biurowe gierki doprowadzają mnie do szalu, te mądre głowy, a ta to tak robi, a jak ktoś robi inaczej to jest głupi, te dobre rady, te napominania, te motta wygłaszane z miną "wiem lepiej"!! Jessuuuuu mam dosć. Mam nadzieję,że ten tydzień szybko sie skończy. Oby, bo inaczej odwiozą mnie do wariatkowa.

I nie czekam na święta. Najchętniej przespałabym ten moment, ale cóż trzeba przybrać maske i postarać się dla dziecka o jako taką atmosferę świateczną. Nienawidzę sprzątać, nie wiem jak się zmuszę do głebszych porządków przedświątecznych. Nie lubię gotować, jak pomyślę o tych wszystkich potrawach - flaki mi się przewracają. Zresztą idę do teściowej, nie zamierzam się napinać, ona i tak wszystko lepiej zrobi, ja przynoszę ciasto, którego i tak nikt prócz mnie i PiW nie je...a nie piekę byle czego, naprawdę. No ale co ja umiem, przecież nie jestem tą ulibioną żoną tego ulubionego syna. Sama nie wiem po co to piszę, to w końcu pamniętnik odchudzania anie wyżalnia. Ale musze to wylać z siebie, inaczej - wariatkowo!

Jadłospis :

I - płatki z pełnego ziarna z 1/3 szklanki chudego mleka i 2 łyzkami jogurtu malinowego, kawa z mlekiem

II - jabłko, jogurt naturalny

lunch - bułka pełnoziarnista z twarozkiem ziołowym

obiad - zupa gulaszowa - bulionówka, jabłko

przekąska - kawa z mlekiem

kolacja - jajko, parówka  z szynki, surówka z warzyw

Ruch :

w sobotę był basen - 13 małych basenów (6.5 basenu olimpijskiego), wczoraj pobiegalismy troszkę, nową trasą, niestety krótszą niż stara trasa ale za to nie po chodnikach

Dziś - stepper - przynajmniej plan jest taki.

Rozkminiam zapis do klubu strefaformy w gorzówku. Chodzi ktoś z Was tam, do Watrala? Plusy dodatnie to : blisko, dużo różnych zajęc, siłownia, nielimitowane wejścia, nielimitowany czas, basen...

Plusy ujemne : karnet na rok, na 3 miechy, na pół roku - na rok najtańszy (119 zł) - czy jestem gotowa na roczny karnet? Nie; nie lubię klubów fitnes i całej tej otoczki

Z drugiej strony wiem, że sama nie dam rady osiągnąć celu. Wiem też, że jestem w stanie zapłacić za rok pochodzić 3 miesiace i olać sprawę, gdy nie zobaczę efektów, które sobie wymyśliłam (pomijając fakt ich realności lub abstrakcyjności). I sama nie wiem co robić, daję sobie czas do stycznia, wiem, że w domu z ćwiczeniami różnie bywa, przeważnie nie mam czasu, klub to klub : trener, sprzęt...tylko te dziunie i napakowane koksy - to jest masakra, już nawet nie te koksy tylko te dziunie. O matko

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.