Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Bardzo lubię tańczyć, szczególnie tango argentino. No ale wyobraźcie sobie słonicę tańczącą ten piękny, zmysłowy taniec. Poza tym śpiewam w chórze, często mamy koncerty, a ja stoję w pierwszym rzędzie. Wypadałoby jakoś ładnie wyglądać, no nie? Edit 2020: czas na zmiany. W chórze już od zeszłego roku nie śpiewam. Kiedyś trzeba odpuścić ;) Za to zaczęłam regularnie biegać. Zrobiłam nawet kurs animatora slow joggingu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 572415
Komentarzy: 5114
Założony: 30 stycznia 2007
Ostatni wpis: 30 sierpnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alam

kobieta, 57 lat, Olsztyn

159 cm, 88.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Nie przytyć ;)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 stycznia 2021 , Komentarze (8)

Składniki na jeden bochenek, jak na zdjęciu.

550 gram kaszy gryczanej białej (niepalonej) zalać 3,5 szklankami wody.

Zostawić na 24 godziny. Mieszać co jakiś czas. Kasza wchłonie wodę i na początku będzie się wydawało, że wody trzeba dolać, ale nie dolewać. Potem pojawi się "poślizg" i jakby pianka, ale może trochę przesadzam z tą pianką ;)

Wody nie odlewam, w zasadzie nie ma co, ale jakby był nadmiar to odlać, ale nie odcedzać. Kaszę zblendować. Ja wrzucam do Termomixu i minutę rozdrabniam z użyciem łopatki. Obroty ustawiam na 4, ale zwiększam stopniowo do 10. Koleżanka używa zwykłego blendera ręcznego i też jest dobrze. Dodać soli, ok 1,5 łyżeczki. 

Można dodać nasiona. Ja daję słonecznik, dynię i siemię lniane. Na oko, po garści, ile się sypnie, to jest dobrze. Przełożyć do keksówki wysmarowanej tłuszczem i wysypanej mąką. Odstawić na 12 godzin. Wyrośnie.

Tak wygląda przed wyrośnięciem:

A tak po 12 godzinach. Czasem wyrasta bardziej, zależy od temperatury w domu.

Piec w 180 stopniach przez 1,5 godz. Ja piekę zawsze 2 keksówki i wstawiam do zimnego piekarnika, to przedłużam do 2 godzin. Od razu wyjąć z pieca i foremki oraz ustawić na kratce. Kroi się najlepiej jak ostygnie.

Często środek się zapada, ale nie robi się zakalec. Podobno dzieje się tak gdy za dużo wody.

Często pęka. Ostatnio przejechałam nożem przez środek przed pieczeniem. Chyba pomogło.

SMACZNEGO!!!

3 stycznia 2021 , Komentarze (6)

Dziś pogoda nie była taka zła jak na załączonym obrazku. Pobiegane 7 km, czyli 2 ponad moją zwykłą normę. A to dzięki mojemu psiakowi, który wykazał niebywały entuzjazm do wyjścia na dwór. Zwykle tak reaguje na słowo SPACEREK:

Kiedyś nagram filmik z namawiania na poranny spacer przed pracą. Normalne psy tak nie reagują.

Przed Covidem w weekendy biegałam po 10 km. Teraz jeszcze nie chcę przesadzić, chyba do końca nie czuję się na siłach. Przed biegankiem, zgodnie z założeniami pooddychałam i porozciągałam się trochę, szczególnie przećwiczyłam szyję, bo od pracy przy kompie dokucza.

Po powrocie do domku książę małżonek zaserwował tofucznicę ze świeżym chlebem gryczanym, który od roku sami pieczemy i kawkę. Żyć, nie umierać!!! Potem powtórka filmu z Clooneyem Bracie, gdzie jesteś?, spacerek, obiad i zaleganie. Podczas choroby wyrobiłam w sobie paskudny nawyk grzebania non stop w komórce. Nie byłam w stanie skupić się na czytaniu, nie miałam siły. Teraz siły wróciły, a nawyk pozostał. Powoduje, że brak czasu na sensowne czynności. Już nawet książę małżonek zaczął marudzić, że tylko jeżdżę palcem po ekranie, zamiast coś sensownego poczytać. No cóż, tym razem chyba ma rację. Zaczął nawet mówić do mnie czule: mój ty jednokomórkowcu. Powinnam już się obrazić, czy jeszcze trochę poczekać? Czyżby kolejne wyzwanie na nowy rok: odwyk? Pomyślę. Jutro...

2 stycznia 2021 , Komentarze (18)

Tak zakończyłam stary rok. Wróciłam do biegania, organizm pozwolił na wysiłek, ale przez ponad miesiąc regenerowałam się po choróbsku. Udało się jeszcze w grudniu udreptać trochę, bo listopad był niestety zerowy.

Z mojej aktywności w zeszłym roku jestem zadowolona. W sumie miałam 453 aktywności wliczając w to bieganie, spacerowanie (ale takie konkretne, co najmniej 5 km), jogę i pływanie. Zajęło mi to 472,5 godziny. Pokonałam 2006 km, w tym 1667 km biegając. Oby w nowym roku nie było gorzej, to będę zadowolona.

Teraz waga: patrząc na pasek, widać, że znów krzywa rośnie. Cóż... święta i sylwester. Zobaczymy, co pokaże pomiar za tydzień. 

1 stycznia 2020 startowałam z wagą 87,9 kg; 1 stycznia 2021 - 76,9 kg (11 kg mniej)👍

Chudłam do 1 lipca, potem była walka o utrzymanie 75 kg, co jak widać podczas rekonwalescencji w listopadzie i grudniu się nie udało.

Ubytki: 

Szyja - 3 cm; Biceps - 3 cm; Piersi - 7 cm; Talia - 8 cm; Brzuch - 6 cm

Biodra - 8 cm; Udo - 7 cm; Łydka - 3 cm;

Zawartość tłuszczu z 47 % do 39 % 👍

Generalnie nie ma co narzekać. Nie wiem, czy po moich pućkach widać te schudnięte kilogramy.

Nie potrafię zmniejszyć zdjęć, żeby pokazały się obok siebie, ale chyba widać.

No dobra teraz plany, tego nie lubię. Ale zapiszę i zobaczymy, co z tego wyjdzie za rok. Ambitna nie będę. Będę szczęśliwa, jeśli utrzyma się te wredne 75 kg. Ale byłoby cudownie mieć 70 kg. To jest plan Maximum. 

Jak tego dokonać? Może tak? Nie wygląda to tragicznie...

ZADANIE 1
Wstań na tyle wcześnie rano by wykonać proste ćwiczenia oddechowe przez 10-30 minut.

ZADANIE 2
Znajdź w ciągu dnia czas na aktywność najlepiej 60 minut dziennie (trucht, marsz, ćwiczenia rozciągające).

ZADANIE 3
Zastosuj proces oczyszczania organizmu poprzez krótkoterminową głodówkę trwającą ok. 16 godzin każdego dnia. Spróbuj zmieścić wszystkie trzy główne posiłki między godz. 9.00 a 17.00, pomiędzy nimi pijąc jedynie wodę, zioła, herbaty owocowe.

Gdzieś znalazłam 5 kroków prowadzących do osiągnięcia celu:

1. Rób małe kroki

2. Zapisuj oczekiwane rezultaty

3. Podejmij jedno wyzwanie na raz

4. Skup się na działaniu i powtarzaniu

5. Zapewnij sobie wsparcie.

No dobra, pożyjemy, zobaczymy. 

Zatem plan na styczeń:

I. Codzienne bieganie 5 km lub 1 godzina rowerka w domu

II. Poranna joga

III. Przynajmniej 12 godzin głodówki i regularne picie wody

A ponieważ mam ferie, to:

IV. Porządek w piwnicy

V. Zacząć segregację zdjęć. To muszę rozłożyć na bardzo malutkie kroczki: pierwszy - zapoznać się z sensownym programem do obróbki. 

To chyba wystarczy. 

Życzę wszystkim, żeby udało się dotrzymać wszystkich noworocznych postanowień.

28 grudnia 2020 , Komentarze (1)

Trochę spóźniłam się z tymi prośbami do Mikołaja. Czas jakoś przecieka mi przez palce za szybko. Ale ostatecznie są jeszcze święta grekokatolickie, a mnie w zasadzie jest wszystko jedno. Preferuję te, kiedy dają wolne. 

Ponieważ w tym roku byliśmy sami, z dziećmi widzieliśmy się tylko przez komputer, nie wysiliłam się kulinarnie. Poszłam na łatwiznę i zamówiłam jedzonko w BoNoBo w Olsztynie. Polecam tę wegańską restaurację. Wzięłam wszystko, co było bezglutenowe w tym 3 ciasta. Były megapyszne: tofurnik, makowiec i czekoladowa pannacotta. Mniam!!

Sama zrobiłam tylko pierniczki i taką choineczkę, jeszcze się ostała.

Poszalałam, a co. Na wagę póki co nie stanęłam i zaczęłam regularnie biegać. Codziennie chodzimy też na długie spacery z psem, więc liczę na łaskawe wskazanie wagi w Nowy Rok. 

W tym roku mamy choinkę własnej roboty: płaskość, to jej największa zaleta ;)

Mam nadzieję, że Wasze święta były pogodne i spędziliście je, tak jak tego chcieliście najbardziej. I oby w przyszły roku nie było już żadnych ograniczeń i stresu związanego z ogólna sytuacją. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to spóźnienie życzeniowe.

19 listopada 2020 , Komentarze (4)

Nigdy nie mów, że jesteś bezużyteczny, bo możesz zawsze stanowić podporę –

W mojej lodówce też tak było do wczoraj, całe szczęście słoiczek stał przy tylnej ścianie a książę małżonek z racji wysokości i problemów z kręgosłupem nigdy tak głęboko nie sięga. Jednak wreszcie zamówiłam nowe ramki do półeczek i nowe uszczelki, bo drzwi zamykały się tylko na słowo honoru, a że to teraz wartość deficytowa, to były przeważnie niedomknięte. Wczoraj wszystko dotarło i trzeba było wreszcie zrobić to, czego bardzo nie lubię: umyć lodówkę. Udało się, a świadomość, że półki nie runą, potęguje uczucie dumy. 

Potem poprasowałam i całe popołudnie musiałam odpoczywać. Cholera słaba jestem jeszcze :(

Nie ważyłam się dziś, bo jakieś takie spuchnięte ręce mam, co mam się stresować. Ale spodnie luźne ;)

17 listopada 2020 , Komentarze (6)

 –

Powoli wracają siły i niestety kilogramy zagubione gdzieś w pieleszach podczas choróbska.  Dziś waga w okolicach 74 kg i chyba się już stabilizuje. Oby, bo jakoś nie ogarniam mojego metabolizmu. W ogóle z wielką pokorą i ostrożnością podchodzę do wszelkiej wiedzy na temat odchudzania i utrzymywania wagi. Swojej wiedzy, wiedzy ekspertów (często "tak zwanych", a ciężko ich rozpoznać i sklasyfikować) i doświadczeń własnych i innych. Moje doświadczenia też są różne. To co działało kiedyś, z czasem przestaje działać, albo działa zdecydowanie gorzej lub duuużo wolniej. Już nawet nie wnikam co robiłam, gdy chudłam przed trzydziestką, bo po pięćdziesiątce to już dawno nie działa. Nie wspominam nawet o dietach cud, ani głodówkach czy innych specyfikach wspomagających odchudzanie. Czyżbym już była na to odporna? Nie sądzę...

Zastanawiam się, co robiłam wiosną, że schudłam ponad 10 kg a teraz ledwo utrzymuję wagę. 

Po pierwsze: Woda

Zaczęłam regularnie i w ilościach zalecanych przez apkę pić, bo podczas lockdownu miałam blisko toaletę, a jakie to ważne dla kobiet podczas menopauzy wszyscy wiedzą.

Po drugie: Regularne jedzenie 

Bliskość kuchni wyeliminowała moją panikę, że będę głodna i nie będę miała kiedy zjeść, więc muszę zjeść na zapas. Czasu i tak nie miałam, ale na podjadanie. Natomiast ustaliłam sobie pory 3 głównych posiłków i szczególnie podczas obiadu nie oszczędzałam sobie. Pierwszy posiłek był ok. 9-10, obiad ok. 15 i kolacja ok. 19. W międzyczasie był jakiś owoc, orzechy.

Po trzecie: Regularny ruch

Każdy dzień zaczynałam slow joggingiem. Przynajmniej 5 km. Bardzo dobrze robiło mi to na głowę i chyba też na metabolizm. Po południu, też każdego dnia, 1,5 godz. jogi.

Po czwarte: Sen

Każdego wieczora byłam tak zmęczona, że zasypiałam praktycznie o 21. I o dziwo najczęściej nie miałam problemu ze spaniem. Budzik budził mnie o 6 lub sama budziłam się chwilę wcześniej.

Potem zaczęły się wakacje i minął stres związany ze zdalnym nauczaniem, ale też przestałam ćwiczyć jogę, bo poza tym chyba nic nie zmieniłam. Waga stanęła i musiałam uważać, żeby nie przesadzać z owocami, bo wahała się w tedy w tę niewłaściwą stronę. Ruchu chyba miałam więcej, bo dłużej biegałam a jeszcze były długie spacery i pływanie. Wydaje mi się, że nie jadłam więcej. 

Zatem o co chodzi? Za mało stresu i brak jogi?

11 listopada 2020 , Komentarze (25)

bo rośnie sterta naczyń do zmywania –

I zostałam wbrew swojej woli i zabezpieczeniom ucoronowana. Proszę nie gratulować, bo to cholerne brzemię a nie splendor.

Na nic zdało się noszenie maseczki bez przerwy, ciągłe mycie i odkażanie rąk okupione atopowym zapaleniem skóry jak otoczenie miało to wszystko głęboko w ciemnej dziurze. Niestety wprowadzenie zdalnego nauczania przyszło dla mnie co najmniej tydzień za późno. Już w niedzielę 25-tego zaczęła boleć mnie głowa i czułam się bardzo zmęczona, ale zwaliłam to na pogodę, choć głowa praktycznie nigdy mnie nie boli poza sytuacjami, gdy mam za wysokie ciśnienie lub gorączkę. Sprawdziłam jedno i drugie i nic. W poniedziałek poszłam do szkoły, bo przecież Urząd stwierdził, że zdalnie z domu nauczyciele będą tylko ściemniać a nie pracować. Oczywiście internet się zawieszał, człowiek w nerwach, bo nic nie wychodzi. Wróciłam o 15 do domu wykończona i cały czas z bólem głowy. We wtorek ledwo dowlokłam się do szkoły, temperatury brak, ale nie mogłam się skoncentrować, bo głowa bolała coraz mocniej. Kilka razy chodziłam mierzyć temperaturę, bo to niemożliwe, żebym czuła się tak beznadziejnie bez. Po południu padłam, dopiero wieczorem pojawiła się temperatura prawie 39 stopni. Nic poza zmęczeniem. Rano teleporada i skierowanie na test, bez wielkiego przekonania, tak na wszelki wypadek. Niestety wyszedł pozytywny. Jeszcze byłam w stanie sama pojechać samochodem do Olsztyna i odstać prawie godzinę w kolejce do badania. Nie wiem jak wróciłam, bo ledwo na oczy widziałam, ale udało się bez wypadku. Czułam się coraz słabiej, ale kaszlu nie było, tylko okropny ból głowy, mięśni i stawów. Taki, że musiałam brać pyralginę, żeby trochę pospać. W zasadzie nie zauważyłam, że w międzyczasie straciłam węch i częściowo smak, obrzydliwy metaliczny posmak w ustach był cały czas. Koleżanka miała podobne objawy, tylko ją tak wszystko nie bolało. Węchu nie miałam dwa tygodnie, dopiero przedwczoraj zaczął powoli wracać. I dobrze, bo leżałam zamknięta w sypialni, wychodziłam tylko do toalety. Prysznic wzięłam właśnie w poniedziałek i musiałam od razu się położyć, bo trzęsłam się cała z wysiłku.

Teraz uwaga!!!!! Będę chwalić księcia małżonka!!!! Obrazek na początku tekstu jest zupełnie nieadekwatny do naszej sytuacji!!! Zwykle było jak na załączonym obrazku, ale tym razem stanął na wysokości zadania. Przygotowywał jedzonko, przynosił herbatkę a wszystko w stresie, bo nie wiadomo, jak to cholerstwo się rozwinie. Staraliśmy się odizolować, ale wiadomo, że to trudne w jednym mieszkaniu. Nie wiem, czy się udało, bo miał przez dwa dni kryzys ze zmęczeniem i podwyższoną temperaturą, ale węchu i smaku nie stracił. Z sypialni do toalety wychodziłam tylko w maseczce, wszystko po sobie odkażałam, okno miałam praktycznie cały czas otwarte, dobrze, że pogoda dopisywała. Mąż spał na kanapie i też często wietrzył mieszkanie. Jak zabierał naczynia do zmywarki to w maseczce i rękawiczkach. Rozmawialiśmy tylko przez telefon.

Książę małżonek uporał się nawet z upieczeniem chleba. Oczywiście z telefonem przy uchu.

Od wczoraj już wstaję i chodzę po mieszkaniu. Stwierdziliśmy, że chyba już nie zarażam, bo poza tym, że szybko się męczę, to żadnych objawów nie mam. Nie wiem, jak wyglądała kuchnia, gdy nie wstawałam, ale jak już wstałam - katastrofy nie było. Trochę ją dziś dopieściłam, na tyle na ile miałam siły. Mąż uparcie wygania mnie z kuchni i dalej samodzielnie przygotowuje obiady. Po raz trzeci przygotował chlebek do pieczenia i nawet upiekł ciasto. 

Jeszcze ciężko mi się skoncentrować, ten wpis robiłam cały dzień. Mam nadzieję, że z dnia na dzień będę silniejsza i nie przyplączą się żadne powikłania. W sumie (odpukać) nie trafiłam do szpitala, więc nie było tragicznie. Ale nikomu nie życzę nawet tej mojej wersji Covidu 19. Całe szczęście, że mieliśmy w domu pulsoksymetr, to w momentach paniki, gdy czułam, że mam kłopoty z oddychaniem, pomiary w normie pozwalały ochłonąć.

Przez te dwa i pół tygodnia schudłam 3 kg a jadłam chyba normalnie, choć miałam wrażenie, że mąż zwiększył mi porcje. Jutro się zważę, zmierzę i uaktualnię pasek. Wolałabym mieć zastój wagi jeszcze przez pół roku niż chudnąć takim kosztem. 

Nie wiem kiedy wrócę do biegania, na razie chodzenie po domu jest dla mnie wysiłkiem.

24 października 2020 , Komentarze (10)

Sorry, ale na starość (choć wcale nie czuję się stara, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy tak mnie odbierają) robię się wulgarna. Kiedyś nienawidziłam, kiedy ktoś przeklinał, pewnie dlatego, że mój ojciec traktował "kurwa" jak przecinek. Teraz coraz częściej brakuje mi przyzwoitych słów na opisanie rzeczywistości. A lądujemy w coraz czarniejszej dupie i znowu wstyd mi, że jestem Polką.

A wracając do tytułu mojego wpisu. Menopauza jest podstępną, wredną małpą. Atakuje bez ostrzeżenia, dając całkiem zwykłe objawy, które interpretuje się jako efekt przemęczenia i własnego wrednego charakteru, nad którym przecież nie można zapanować, no bo "ja przecież taka jestem". Aż raptem przychodzi refleksja, że no nie!!! aż taka beznadziejnie głupia i okrutnie wredna to ja chyba nie jestem i olśnienie: KLIMAKTERIUM! I wszystko jasne, co nie znaczy, że jest już dobrze, ale jednak ulga. Potem hormony się stabilizują na jakiś czas, człowiek zapomina jak to jest i one znów jebut z grubej rury... Właśnie znów mnie olśniło: bolą mnie cycki, ręce puchną, waga pokazuje jakieś wariackie cyfry, śluz jakiś taki dziwny, jakby płodny (po 50??) i plamienie. A ja widziałam tylko to, że wszystko doprowadza mnie do szewskiej pasji.

Dzisiaj podczas biegania olśniło mnie wreszcie. Dawno zostało udowodnione, że bieganie pomaga ułożyć myśli, dziś doświadczyłam tego osobiście :PP A hormony potrafią nieźle namieszać w głowie. Obserwuję to na co dzień w szkole i zaobserwowałam na córce i innych mądrych dziewczynach z rodziny. W okresie dojrzewania drastycznie spadają możliwości intelektualne dziewczyn i wcale nie chodzi tu o humory i fochy (to swoją drogą), by spokojnie wrócić do normy, gdy ustabilizuje się sytuacja hormonalna.

No dobra. Teraz przyznam się, szukam tylko uzasadnienia, czemu ta wredna szklana, płaska małpa z łazienki pokazała mi dziś aż 77kg? No czemu??!!! Prawda, popełniłam kilka grzeszków, ale żeby aż tak mi grozić?! Przecież wybiegałam w tym tygodniu 40 km, chyba za mało...

Dobra, koniec z wymówkami! Koniec z czekoladkami (i tak już wszystkie te, które dostałam na Dzień Nauczyciela zżarłam), koniec z ciastem ze śliwkami (kończą się już?).

21 października 2020 , Komentarze (3)

Brak kontaktu z Vitalią = TYCIE

Tak to u mnie wygląda. 

Chociaż tym razem, na razie, nie jest tak źle. W zasadzie mogę powiedzieć, że waga stoi z tendencją zwyżkową. Miesiąc temu było to z tendencją zniżkową (smiech).

Tak działa na mnie powrót po wakacjach do pracy. Brakuje w szkole jeszcze jednego matematyka. Mam prawie dwa etaty i wykańcza mnie to zarówno fizycznie, jak i psychicznie, bo wiem, że nie oferuję swoim uczniom tego, co bym mogła pracując w normalnym wymiarze. Jak jestem zmęczona, to jestem bardziej poirytowana i wredna niż zwykle...

Nie mam czasu, żeby złe emocje wybiegać. Nie mówiąc o jakiś ćwiczeniach. Zaczęło się nerwowe podjadanie tego, co popadnie. Staram się nie mieć za dużo podjadaczy, ale owoce i orzechy w nadmiarze też tuczą. Przez to, że praktycznie przez 8 godzin dziennie jestem w maseczce, to nie mam kiedy wypić odpowiedniej ilości wody. Nie wysypiam się.

Wiem, usprawiedliwiam się. Ale ta sytuacja ze wszystkim mnie przerasta. Zapomnijcie o zabezpieczeniu przez zarażeniem Coroną w szkole: 30 osób w klasie, bez maseczek, zamykają okna, bo im zimno, na przerwach tłok. Od dyrektora dostaliśmy tylko przyłbice, które gó..no chronią. Prowadzę lekcje w masce, trudno, mam donośny głos i mnie słychać, ale nie będę się dodatkowo narażać. I tak średnio 6-7 lekcji dziennie plus dyżury na co drugiej przerwie. Teraz doszedł stres prowadzenia lekcji online ze szkoły, bo liceum w części jest nauczane hybrydowo. U nas jest zespół szkół: od przedszkola do Opola. Jak robiłam wiosna lekcje z domu, to przynajmniej miałam komfortowy dostęp do internetu. W szkole dziś pełna improwizacja, bo tuż przed lekcją wysiadł akurat w mojej sali internet, a część uczniów jest na lekcji w szkole, bo mieszkają na wsi i tam brak zasięgu. I trzeba sobie radzić. Jaki był efekt takiej lekcji - pewnie żaden, bo komu by się chciało analizować zdjęcia tablicy z rozwiązaniami zadań. Mnie nie... Wku... mnie ta degrengolada i brak przygotowania na taka sytuację, choć było wiadomo, że ona nastąpi. Ale przecież nie ma kasy na obsługę informatyczną szkoły. Wszystko jest łatane od wielu lat z doskoku i teraz się mści, gdy nie można polegać na podręczniku i zeszycie.

Nie wiem jak długo dam radę pociągnąć ten wózek. 

Dzień się skurczył, nie ma kiedy wyskoczyć do lasu na bieganie. Po ciemku biegałam po bieżni, bo mam blisko i łaskawa dla moich kolan. Ale zamknęli, bo robią skatepark i inne cuda. Jak dobrze pójdzie otworzą dopiero w czerwcu. Zawzięte koleżanki z Olsztyna biegają po mieście, po betonowych chodnikach, mnie polbruk wykańcza. Biegam na Orlikub bo miękko, ale wieczorem otwarty tylko do 21, a rano w ogóle zamknięty. Ograniczyło to wszystko moje bieganie z 200 km miesięcznie do 100. Nic dziwnego, że waga podstępnie, po troszeczku pokazuje coraz więcej. A już czasami widziałam 73 z ogonem, a teraz coraz częściej 76. Nie muszę chudnąć, nie w tych warunkach, ale nie chcę przytyć!!!!

Dziś się zleniłam i nie poszłam biegać. Miałam sprawdzać sprawdziany, a zamiast tego co robię? Przeglądam Vitalię... brak słów...

Ale z wątroby żale zrzuciłam. Buziaki

16 lipca 2020 , Komentarze (16)

Jestem nim zachwycona. Już ponad rok sobie truchtam i widzę efekty. I wcale nie chodzi tu o utratę wagi, bo niestety bez ograniczenia michy nie ubywało mnie. Ale i nie przybywało!

To są zdjęcia kolejno z października, listopada i stycznia. Szału nie było, ale jaka frajda. Bo slow jogging to bieganie w rytmie niko niko: z uśmiechem, bez zadyszki, najlepiej w grupie, bo nie ma problemu z prowadzeniem rozmowy, a jednak kalorie są spalane dwa razy szybciej niż podczas marszu. Jak widać na zdjęciu w Olsztynie jest taka grupa zwariowanych entuzjastów.

Kiedyś myślałam, że do biegania to wrócę, ale jak już schudnę przynajmniej do 70 kg, a najlepiej to jeszcze bardziej, bo niestety kolana już dokuczają. Przetestowałam na sobie: można truchtać ze spora wagą; nie ważne jest jak szybko, tylko ile czasu; nie musi to być ciurkiem, tzn można po 5 minut uciułać dziennie 30 i będzie super!

W zaufanym gronie śmieję się, że Slow Jogging to takie zapierdalanko powolutku. Istota jego polega na lądowaniu na śródstopiu (biegnąc do tyłu lub podskakując można to doskonale wyczuć), robieniu malutkich kroków (na początku prawie takich tiptopków), bez podskakiwania (horyzont przed nami nie powinien skakać, suniemy jak po szynach) i nóżkami przebieramy w kadencji 180 kroków na minutę. Jak zastosujemy to wszystko, to będą nas wyprzedzać spacerowicze, ale my i tak robimy wtedy więcej dla swojego zdrowia niż oni. Ponadto trzeba, szczególnie osoby ze sporą nadwagą, które do tej pory nie podejmowały wysiłku uważać, żeby nie przekraczać 70-75% tętna maksymalnego. U mnie to około 125 uderzeń serca na minutę.

Na początek zainteresowanym polecam książkę twórcy slow joggingu: japońskiego profesora Hiroakiego Tanaki. Cieniutka, tylko 64 strony.

A kto lubi czytać polecam 2 książki polskiego propagatora Macieja Kozakiewicza:

Nie mam żadnych profitów z propagowania tej idei. I nie jest to żadna sekta, chociaż patrząc z boku na naszą olsztyńską grupę, można by tak przypuszczać (smiech)

Uprzedzam: Slow Jogging wciąga!!!!

Właśnie jestem już odpowiednio ubrana i lecę. Postaram się małymi porcjami przybliżyć zainteresowanym zasady, ale to później.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.