Przed oficjalnym ważeniem...
Sądząc po dzisiejszym wyniku na wadze, to do jutra nie uda mi się dosięgnąć zeszłotygodniowego paska :( Było 86,7 kg. Wszystko to wina wczorajszego nicniećwiczenia, ale to z powodu bycia cały dzień poza domem. (Pewnie: narobić na strychu i na kota zwalić). Poszalałam w miniony długi weekend i teraz trzeba odpokutować. Ale i tak jest mniej niż w poniedziałek! Dlaczego w górę to waga leci błyskawicznie a w dół jak ślimak? Przecież prawo ciążenia inaczej działa. Chyba wypierniczę tę łazienkową przez okno i sprawdzę :)
Dzisiaj już dzielnie pojeździłam na rowerku, całe 42 minuty, bo tyle tylko zdążyłam przed próbą. Ale lepsze to niż nic. Jutro w planach taniec, ale niestety również piwko, cóż nałóg ;) I pewnie znów od poniedziałku pokuta i biczowanie.
Chyba dziś pójdę wcześniej spać, bo ileż dni można spać po 4 godziny. A jutro znów pobódka o 5. Czy wasza doba też jest za krótka?
Dzisiaj jestem z siebie zadowolona
Właśnie skończyłam ćwiczonka. Najpierw 50 minut na rowerku w ramach rozgrzewki, potem ćwiczenia modelujące ciało. Jakby to nie brzmiało, to teraz naprawdę nie ma co modelować. W tłuszczu się marnie rzeźbi ;) Jutro pewnie poczuję zakwasy, ale mówi się trudno, tym bardziej, że jutro cały dzień w szkole. Najpierw rada, potem spotkanie z rodzicami. Za chwilę muszę jeszcze usiąść i wypisać karteczki z ocenami. Ale wieczorem dla odreagowania muszę usiąść na rowerek. Taki mam plan. A rano dalej męczę a6w.
To tyle jako samochwała.
Z dietką też nie najgorzej. Pod warunkiem, że zapomnę o batoniku (nie lubię mieć dyżuru koło sklepiku, bo wtedy zawsze się na coś skuszę) i o mieszance studenckiej, którtą pochłonęłam u teściowej. Ale to było zamiast dwóch posiłków z planu. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo dietetyczka raczej nie poleca takich zamian, chyba chodzi tu o spowalnianie metabolizmu, a on, cholercia, i tak wolny jak 3 żółwie. Ale przecież nie będę teraz jadła, bo raz, że za późno, a dwa - po tym fikaniu wcale nie chce mi się jeść. Pochłonę jakieś jabłko, albo co i będę się raczyć bezkalorycznym napitkiem, czyli aqua minerale. W końcu mam do piątku wrócić do paskowej wagi?
Uffffff?
Właśnie niechcąco prawie skasowałam cały wpis, ale odzyskałam wszystko. Kocham ten nowy komputer :)))
Uciekam do odrabiania pracy domowej. Niestety w szkole i nauczyciele mają jej pod dostatkiem. Kto mi kazał taki zawód wybrać? Podobno powołanie ;))
PS.
Zapomniałam się pochwalić, że zakupiłam sobie obuwie zimowe i to na obcasie, bo podobno wydłuża i wyszczupla. Tylko jak ja będę po lodzie w nich zasuwać???
ten zakup był całkiem niekontrolowany i niezaplanowany, bo przy okazji zakupu obuwia zimowego dla młodszej latorośli. Ma już nr 42 a dopiero 13 lat, nie wiem, co będzie dalej, bo jak pójdzie w ojca, to trzeba będzie szyć buty na zamówienie. Syneczek naszych przyjaciół zatrzymał się coś koło 50.
Miałam nie ściemniać
Zatem szczerze jak na spowiedzi.
Niestety nie mam się czym pochwalić :(
Same porażki. Nie ćwiczyłam, żarłam na potęgę i niestety są kiloski do przodu. Dzisiaj to już się przeraziłam: 87,6 na wadze.
Zatem l'Alunia do roboty, do boju!!!
Splunęłam w dłonie i jak na razie dietka utrzymana prawie w 100%. (Zobaczymy jak dalej, bo do spania daleko)
A6W przeprosiłam i zaczęłam prawie od nowa, bo od 14 powtórzeń. I tak było ciężko. Chociaż zauważyłam, że jak robię rytmicznie i w miarę szybko, to nawet nieźle mi to wychodzi i zajmuje tylko 15 minut. Strasznie monotonne te brzuszki, trudno się tak codziennie zmobilizować. Dlatego, jak zauważyłam, trudno w nich wytrwać. Córka odpuściła sobie, bo się przeziębiła i potem nie miała już ochoty na powtórkę z rozrywki. Ja jakoś wracam, jak córa marnotrawna. Ale cóż mi innego pozostało, kiedy nie chcę zaakceptować siebie takiej tłustej?
Już 23.00
Musiałam szybko zakończyć, żeby zdążyć na próbę chóru. A trochę zebrało mi się dziś na przemyślenia i wyznanie grzechów.
Przeczytałam niedawno książkę Chmielewskiej "Traktat o odchudzaniu" i jest tam jedna myśl, która nie daje mi spokoju. Chociaż nie jestem całkiem pewna, czy to tam znalazłam. Ale sens był mniej więcej taki, że jak, cholera jasna, ktoś się odchudza, to chyba samo przez się rozumie, że jeśli jest przy zdrowych zmysłach, to ograniczy jedzenie. Ja niestety niej jestem przy zdrowych zmysłach… I pozostawmy to bez komentarza, tak?
Ja, jako osoba odchudzająca się, zakupiłam dietę i fitness na √italii i co? Gucio!! Nie stosuję się do rozpiski!! Zakupiłam o zgrozo pół świniaka, tak! Włos się nagłowie jeży! A wszystko oczywiście tylko i wyłącznie w trosce o zdrowe żarełko dla rodzinki. Książę małżonek dzielnie w robieniu kaszanek, kiełbas, wędzonek i innych takich uczestniczy, jak również w spożywaniu onych. Bo przepyszne wyszły jak nie wiem co, a w sklepach takich nie ma. Synek i owszem kiełbaską i wędzonką nie gradzi, na kaszankę patrzeć nie chce. Córka spojrzawszy na truchło świniacze, stwierdziła, że przechodzi na wegetarianizm.
Ostatnio w przypływie rozpaczy znalazłam stronkę o Anonimowych Żarłokach. Na wszystkie pytania odpowiedziałam "tak", zatem nadalabym się tam jak ta lala. Ale to chyba już wolalabym zaakceptować siebie jako grubaskę, ten sposób walki z kiloskami mi nie odpowiada.
No dobra, dość tej wiejskiej filozofii!
Po próbie niestety wciągnęłam nadprogramowe żarełko, ale tylko troszeczkę, dla smaczku. Księciunio wciągnął kaszankę naszej roboty podsmażaną na cebulce. Jejciu jak pachniało, a ja tylko tak gryzka z widelca, ale za to wytrąbiłam 1/3 piwa, cóż, nałóg. :)
Byłabym szcześliwa, jakbym jutro zmobilizowala się do rowerka, a w piątek ważyła tyle, co przy ostatnim oficjalnym ważeniu, czyli 85,5 kg. Zawsze to jakiś sensowny początek.
Chyba najgorsze zalatanie za mną :)
Jeszcze na prostą nie wyszłam, ale myślę, że jestem tego bliska. Do czwartku muszę się z najgorszymi zaległościami uporać. A co najważniejsze: od jutra mam zamiar wrócić do pożądnego dietkowania i ćwiczonek. Jak to się uda, to zobaczymy. Jestem dobrej myśli. Najgorsze za mną. W listopadzie nie zanosi się na jedzeniowe imprezki, a jakby co, to postaram się mocno oszczędzać na jedzeniu :)
Niestety w tym tygodniu zawiesiłam ćwiczonka a6w. Zobaczymy od ilu dam radę zacząć jutro, bo przecież nie będę zaczynać od początku, nudno. Skończyłam na 20 powtórzeniach i myślę, że jak zacznę od 16, to będzie nieźle. Odkurzę też rowerek i może książę małżonek da się namówić na ćwiczenie tanga... We wtorek wieczorem umówiłam się na wieczorne bieganie z koleżanką. Piszę o tym, bo boję się, że się wymigam, a tak to mi będzie może głupio ściemniać.
Nie chcę już więcej tyć, w końcu miałam się odchudzać, no nie?
Nowy tydzień - nowa motywacja?
Miniony tydzień nie mogę zaliczyć do szczególnie udanych w odchudzaniu. Znów waga w górę. Ale fakt, że podjadałam, szczególnie chlebusia. Te kanapeczki mnie kiedyś zgubią. Już nie wiem, czy ja się odchudzam, czy co? Raczej to: czy co :)
W sobotę miałam w domu imprezkę na 12 osób. Świętowaliśmy z księciem małżonkiem 20 lecie pożycia. Balowaliśmy do 8. Na przyjaciół można liczyć :)
No to jeszcze za tydzień jedna imprezka i będę mogła się spokojnie odchudzać. Ten październik pod względem imprezowania jest "tragiczny".
Niestety brzuszki ostatnio też zawiesiłam :( No cóż tym razem lenistwo wygrało, chociaż na swoje usprawiedliwienie mogę zaliczyć katar i złe samopoczucie. Ale obiecuję, że jak nadgonię z robotą i odeśpię zaległości, to znów zacznę.
Na ten tydzień mam plana, co by jednak schudnąć :)
Jakoś ostatnio nie mam siły i chęci na pisanie w
pamiętniczku
Zaglądam od czasu do czasu do was, dietkuję z różnym skutkiem, z ćwiczeń zaliczam jedynie (po co wykupiłam ćwiczenia na Vitalii??) codziennie brzuszki z przepisu na a6w. Jutro będę robić już po 20 razy (jak się zmuszę do tego, bo coś ostatnio długo muszę przekonywać się do nich).
W tygodniu udało mi się zrzucić kilogram mimo obżarstwa sobotniego na imprezce. Ale jutro chyba się nie będę ważyć, żeby nie paść trupkiem. Albo właśnie powinnam wskoczyć na wagę z całej siły, żeby wreszcie przyjść po rozum do głowy i nie obżerać się przy każdej sposobności!!!! W piątek poszalałam z okazji Dnia Nauczyciela (na szczęście po obowiązkowym ważeniu), a dziś z okazji 70-tych urodzin teścia. To było prawdziwe szaleństwo. Mam tylko taką nikłą nadzieję, że do piątku uda mi się osiągnąć chociaż to, co jest na pasku teraz.
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że w zasadzie to nie popadłam w lenistwo, ale w totalny brak czasu na ćwiczenia. Ponieważ nie mogę liczyć na księcia małżonka, to sama muszę zająć się malowaniem domiszcza. Przy okazji sprzątam wszystkie kąty i doszorowuję brudy, do których na co dzień nie mam cierpliwości, typu: zapleśniały silikon przy brodziku, który własnoręcznie wydłubałam i wsadziłam czysty, nowy. Albo zapuszczone fugi przy kuchence gazowej itp, itd. Ile to czasu pożera!!!! A przecież człowiek jeszcze pracuje i ma inne różne obowiązki.
Idę spać! Jutro przecież znów o 5 pobudka!
Chyba idzie zima, bo mam apetyt jak cholera :(
Niestety instynkty pierwotne mam bardzo dobrze rozwinięte. Jak do tej pory, gdy trzymałam się rozpiski dietkowej, nie czułam głodu, tak teraz nie mogę się opanować i nie żreć więcej. A ponieważ nie miałam kiedy ćwiczyć, to tym razem 0,4 kg mam więcej :( Z jednego mogę być tylko dumna - dalej macham rano brzuszki, mimo ogromnego lenia. Jutro robię już serie po 16 brzuszków!
Mój bokserek też ma fazę gromadzenia tłuszczyku na zimę. Miskę wymiata do błysku i rozgląda się za więcej, łapczywie pochłania szkolne kanapki dzieci, a właściwie tylko synka, bo córka ze względu na aparat zębowy bieże ze sobą tylko jogurty. Dzięki Pućkowi nie będzie hodowli pleśni w plecaku. A dzięki mnie w lodówce też nic nie straci terminu ważności.
W październiku, żeby schudnąć, to będę musiała od poniedziałku do piątku stosować ścisłą dietkę 0 kalorii, bo weekendy będą bardzo imprezowe, a ja jestem łakomczuch i jak na stole stoi przede mną pyszne żarełko, to się nie powstrzymam. Z jedenj strony, to fajnie mieć tyle przyjaciół, ale wieź się człowieku wtedy odchudź! A teraz wypadło, że 4 weekendy pod rząd imprezy z mnóstwem żarcia i wódeczki. A ponieważ jedną imprezkę sama muszę wykonać i to na 14 osób, będę biła świniaka. No nie sama oczywiście, ale wyobrażacie sobie tę górę mięcha i dobrej kiełbachy? Świniak i ochudzanie, nieźle, coraz lepiej. A miałam plana żeby w październiku zobaczyć na wadze 7. No dupa i to tłusta!
Ależ ten czas leci...
...i kiloski czasem również. Nie zawsze, ale w tym tygodniu tak :). Cierpię na chroniczny brak czasu. Nawet nie mam czasu poćwiczyć, ale kalorie tracę podczas remontu w domku. Wymalowałam własnoręcznie pokój na 3 kolory o smakowitych nazwach: miodowe lato, pachnący cynamon i bursztynowy szlak. Pokój przeszedł wcześniej cyklinowanie i lakierowanie, zatem teraz jest jak nowy i wygląda bosko. Jakbym miała zdziebko więcej czasu , to może bym wam pokazała... Zobaczymy co da się zrobić :)
W planach mam jeszcze malowanie sufitu w łazience i kuchni, więc jeszcze trochę będę zajęta. Wszystko wykonuję własnoręcznie (poza cyklinowaniem przez fachowca), bo książę małżonek wraca późno z pracy i jest "bardzo zmęczony" a ja mam już dość bajzlu. Na brygadę remontową mnie nie stać, bo sznuję własne nerwy. Czyżbym była perfekcjonistką?
U fryzjera wreszcie byłam, ale dopiero przedwczoraj. Pan Andrzej sie ulitował nad stałą klientką i wcisnął mnie pomiędzy inne terminy. Może wreszcie czas się ujawnić? Pomyślę!
W sobotę znów Teatralna a wcześniej śpiewy chóralne na ślubie. Spalę trochę kalorii na tańcach, ale niestety nadrobię piwkiem. I weź się człowieku odchudzaj!! Ech! Włąsnie zauważyłam, że mój wykres wagi zaczyna przypominać sinusoidę. No comments...
Nie wiem kiedy następnym razem pojawię się na Vitalii, ale obiecuję poprawę, przynajmniej w dietkowaniu. Uciekam do sprzątania. Muszę wyprać wykładzinę w pokoju synka, bo piorący odkurzacz trzeba oddać. A jeszcze papierkowa robota mnie czeka, brrr.... Tego nie lubię najbardziej.
PS
W tym tygodniu 1,5 kg mniej, ale przyznam się, że w zeszłym było tyle samo do przodu. Jestem niepoprawnym łakomczuchem.
Buuu :(
Mój fryzjer zwagarował z roboty i muszę teraz czekać na nowy termin. Mam nadzieję, że nie będą to dwa tygodnie :( A już tak mam dość tego siana na głowie!!! W związku z tym nawet nie chciało mi się ruszać w miasto. Tym bardziej, że pogoda nie zachęca, a i jakiś Tour de Pologne grasuje po mieście.
Na wadze też było dziś za dużo: 85,2kg. Ale do piątku jeszcze daleko. Chyba tutaj winne tym razem są babodni, bo raczej grzeczna byłam wczoraj dietkowo i nawet dzielnie ćwiczyłam. Za zeszły tydzień Vitalia podliczyła mi ponad 100 % normy w spalaniu kalorii. Nawet nie myślałam, że taki stachanowiec jestem i przodownik pracy :) Zdecydowanie lepiej psychicznie się czuję, jak się ździebko wysilę. Chociaż najgorzej mam z motywacją, żeby zaprząc się do domowej roboty. Błe, nie lubię tego! Może kiedyś będzie mnie stać na gosposię? Pomarzyć dobra rzecz!
Niedziela w zasadzie minęła
Dzisiaj dogorywałam po tańcach w Teatralnej :) Zbierałam się w sobie przez pół dnia żeby pojeździć na rowerku i jak już się spiełam, to zaczęło padać. Później znów mi się nie chciało, zatem trzeba było przeprosić rowerek stacjonarny i właśnie skończyłam mokra jak wydra. Odfajkowałam też dzisiejsze a6w, bo rano się nie dało, nocowaliśmy u znajomych. No to ćwiczenia w tym tygodniu zaliczone.
Poza tym, że wczoraj zaliczyłam 4 piwa, dzisiaj byłam bardzo grzeczna i po 18 już nic, nawet pierniczka u teściowej. Chociaż teściu kusił, oj kusił. On nie bardzo wierzy w to, że mi się uda. Oby nie miał racji. I tej wersji bedziemy się trzymać, tak? Ciekawam, jak tam waga po weekendzie?!
Jutro zapowiada się nieźle. Jadę do fryzjera, a wcześniej z księciem małżonkiem na zakupy, chyba ciuchowe. Jakoś na razie nie mam ochoty na kupowanie sobie czegoś. Nie chcę chodzić potem w za dużych ciuchach :) Jeszcze mam co na grzbiet i na tyłek założyć. W szafie mam pełną rozmiarówkę. Chociaż nie wiem, czy te szczuplejsze są jeszcze na czasie. Pożyjemy, zobaczymy.