Dziś późno wstałam, bo wczoraj długo mi zeszło, zanim się położyłam, tym razem całkiem trzeźwa, bo robiłam za kierowcę. Poprzednie dwa wieczory były opiwkowane. Odkryłam w "Stokrotce" piwo bezalkoholowe lub raczej niskoalkoholowe inne niż Karmi i nie cierpiałam bardzo jak inni pili.
Napiszę trochę o festiwalu, bo do tej pory nie miałam kiedy.
W czwartek była inauguracja. Najpierw jak zwykle pitu pitu pod szkołą, pod pomnikiem Felka, potem przemarsz chórów i innych przez miasto do amfiteatru. Po drodze korowód zahaczył o Muzeum Nowowiejskiego, gdzie wszyscy zostali poczęstowani chlebem i solą
Zwykle pochód kończył się w kościele na koncercie inauguracyjnym z wielką pompą, a tym razem było luźniej. Na scenie na wolnym powietrzu nad stawem z fontanną zaprezentowały się wszystkie chóry. A że pogoda dopisała, to było bardzo sympatycznie. Aczkolwiek ta scena nie jest łaskawa dla chórów. Zbyt selektywnie słychać wszystkie głosy i niestety wychodzą wtedy wszystkie niedoróbki. W związku z tym obawiałam się trochę o poziom tegorocznych przesłuchań koncertowych, ale w kościele jest inna akustyka i wszystko ładnie się miksowało. Z wielką przyjemnością słuchałam przez prawie 6 godzin chórów w piątek. Choć moje biedne cztery litery wiele tego dnia wycierpiały na niewygodnej ławce kościołowej, mimo grubej poduszki, którą ze sobą miałam nauczona doświadczeniami wcześniejszych festiwali. Na koniec obawiałam się, że moja doopcia wyda niekontrolowany odgłos, gdy z wklęsłej znów zrobi się wypukła ;)
Po południu zostaliśmy zaproszeni, wraz z naszymi przyjaciółmi z Niemiec, którzy specjalnie przyjeżdzają co roku, żeby posłuchać (raz nawet sami wystąpili ze swoim chórem), na integracyjne ognisko dla wszystkich chórów do Tumian. Nie ma to jak mieć znajomości w komitecie organizacyjnym
W Starym Folwarku było jak zwykle wszystko doskonale przygotowane: pyszne jedzonko i rewelacyjna atmosfera. Oczywiście były śpiewy i tańce i nawiązywanie przyjaźni. Najpierw miałam być kierowcą, ale okazało się że zmieścimy się całą ferajną w jednym samochodzie, który poprowadzi nasz przyjaciel, który i tak nigdy nie pije. Zatem mogłam spokojnie wypić piwko, a nawet dwa. A było do czego, bo był pyszny bigos, kaszanka i kiełbaska z grilla, babka ziemniaczana odgrzewana na ruszcie. Nie omieszkałam wszystkiego spróbować, oczywiście w rozsądnych ilościach w ramach kolacji.
W sobotę zaprezentowały się już tylko ostatnie 4 chóry. Więc skorzystaliśmy z okazji i wybraliśmy się na jeden z wielu koncertów towarzyszących festiwalowi. Pojechaliśmy do Bartąga, do ślicznego kościółka. Okazało się, że na godzinę o której miał się odbyć koncert, został zaplanowany ślub. Chórowi bardzo się to spodobało i zaproponowali, że po prostu swoim śpiewem uświetnią tę piękną uroczystość. Młoda para o niczym nie wiedziała. To był najpiękniejszy ślub w jakim uczestniczyłam i to nie tylko z powodu chóru, bo przecież wile razy ja sama z moim chórem śpiewałam innym chórzystom z tej okazji. Niesamowicie sympatycznie poprowadził całą uroczystość ksiądz. A mowa, którą wygłosił w ramach kazania, była tak ciepła i sympatyczna, że Niemcy, mimo, że nic nie rozumieli, to byli zafascynowali samą modulacją głosu, gestykulacją, tym, że wziął mikrofon do ręki i podszedł do młodych i gości i wręcz prowadził z nimi ciepłą przyjacielską rozmowę. Po tym, gdy młodzi wymienili się już obrączkami, poprosił ich rodziców, żeby mogli im podziękować, za to, że po prostu są, a oni są dzięki nim, dzięki ich miłości. A do tego jeszcze śpiew chóru i Ave Maria wykonane przez solistkę z chóru. Rewelacja!
Wieczorem - ogłoszenie wyników i koncert galowy. Już w zeszłym roku organizatorzy wymyślili świetną formułę prezentacji chórów. Wszyscy uczestnicy ustawieni są w kościele. Wykorzystane są w tym celu wszystkie balkony i wolne miejsca. W związku z tym w ławkach jest sporo miejsca dla widzów i słuchaczy. Po kolei, niezapowiadani zaczynają śpiewać. Wspaniałe wrażenie, gdy słychać śpiew, a nie wiadomo skąd. W tym roku śpiewano tylko utwory Nowowiejskiego, a trzeba przyznać, że chóry się postarały i wygrzebały ciekawe jego kawałki, a nie tylko Parce Domine, które jednak ma największą popularność wśród wykonawców. Z resztą nie ma się co dziwić, bo jest piękne. Dopiero potem jest ogłoszenie wyników i zdobywca Grand Prix może zaprezentować się jeszcze raz. Zwyciężył mój faworyt - chór Akolada z Bydgoszczy. Co roku na festiwal przyjeżdża najmłodszy i jedyny żyjący jeszcze, ponad 80 letni syn Feliksa, Jan z żoną Niną. Bardzo to sympatyczne z ich strony, bo oboje są już bardzo schorowani. Nawet na chwilę pokazali się na ognisku integracyjnym.
Po wszystkim pojechaliśmy do Mokin, gdzie nocują nasi przyjaciele i miło spędziliśmy wieczór przy piwku. Po północy przywiozłam wszystkich bezpiecznie do domu, mimo, że droga z Mokin do Barczewa jest tragiczna. Jechałam 30 km/h takie dziury i hopki są na niej. Ale w końcu nie spieszyło się nam
Dziś pospałam długo, potem odwiedziliśmy teściową, żeby opowiedzieć jej wrażenia z festiwalu, a teraz zabiorę się za jakiś obiadzik, potem prasowanko i wieczorkiem jakiś spacerek i rowerek, bo wczoraj nie było kiedy. Na basenie też nie byliśmy, nie dało się
Pogoda taka rewelacyjna, a ja biała jak młynarz, nie ma kiedy się poopalać :(
Dietka tak sobie, ale staram się chociaż w ilości nie przesadzać.