Waga po szalonym weekendzie: 88,5 kg
Nie spodziewałam się.
Pewnie to zasługa wczorajszej biegunki, ale zacznijmy od początku.
W piątek po pracy pojechaliśmy z księciem małżonkiem do Warszawy przetestować stołeczne milongi. Kwaterę mieliśmy przy Nowym Świecie zaraz obok Bliklego. Położenie świetne, jednak warunki niekoniecznie, ale nie jestem wymagająca, wystarczy mi łóżko z czystą pościelą. Przydałaby się również ciepła woda pod prysznicem...
Po przyjeździe zaliczyliśmy spacer po Krakowskim Przedmieściu, ale bez przesady, w końcu mieliśmy wieczorem tańczyć. Zdążyliśmy nabyć drogą kupna materiał na muszki: jedwab po 260 zł za metr
Zapłaciliśmy około stówy, wyjdą z tego przynajmniej 4 muszki, czyli i tak będzie taniej, bo wiązana muszka z byle jakiego materiału kosztuje ok. 50 zł.
Na pierwszy ogień mieliśmy przetestować milongę na ul. Chłodnej, podobno najstarszą w Warszawie. Pogoda była ok, więc zdecydowaliśmy dojść tam na piechotę, ponad 2 km. Na miejscu z 15 minut szukaliśmy jeszcze nr 3, zanim okazało się, że wejście na salę jest od ulicy (!) Ciepłej
. Nóżki ździebko bolały. Potem 4 godziny tańczenia i powrót również per pedes, ponieważ nie lubimy stołecznych taksówkarzy, którzy przy każdej wcześniejszej okazji obrabowywali nas z pieniędzy. Ledwo doczłapałam się do łóżka, podeszwy paliły żywym ogniem.
Następnego dnia nigdzie nam się nie spieszyło, pospaliśmy sobie, wyleżeliśmy się, ale głód wygonił nas w końcu na ulicę. Zachciało się nam jajecznicy w barze Familijnym. A tam klimaty prawie jak z Misia. Najedliśmy się za 10 zł, jednak pozwólcie, że nie opiszę kuchni, którą można było obserwować przez okienko do wydawania potraw, dobrze, że nie jestem obrzydliwa. Nie jest łatwo nas zniechęcić, więc przyszliśmy tam jeszcze na obiad. Mam podejrzenia co do źródeł mojej biegunki, chociaż mógł to być tylko przypadek. W każdym razie obiad dla dwóch osób kosztował nas 2 razy mniej niż deser zakupiony u Bliklego: 6 kawałków różnych ciast i 2 pączki.
Nie tylko obżeraliśmy się w sobotę. Jakoś doczłapaliśmy się do Złotych Tarasów, książę małżonek namawiał mnie na zakupy ciuchowe, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty, mimo że wieczorem wybieraliśmy się na Złotą milongę, która w nazwie ma Elegante. Obawiałam się, czy mnie wpuszczą. Stwierdziłam, że schowam się za księcia małżonka, który w myszce i kamizelce robił zupełnie eleganckie wrażenie. Na zakupy nie miałam siły. Za to dałam się namówić na kino, polecam Panaceum. Nawet pomogło na moje bolące stopy.
Po obiadku zaliczyliśmy drzemkę i tym razem użyliśmy metra jako środka transportu. Wracaliśmy za to miejskimi rowerkami: świetny wynalazek!!! Milonga odbywała się na Długiej, wejście było od .... myśleliście, że od Krótkiej??? Hehe. Niespodzianka: od Parku Krasińskich, o ile nie pomyliłam nazwy.
No cóż, milongi jak milongi, nie powaliły nas stołecznym poziomem tańca. Nie żebyśmy my tak super tańcowali, ale spodziewaliśmy się czegoś lepszego. Podobno najlepsi tangueros pojechali na maraton tanga we Wrocławiu. Wytańczyliśmy się i wcale nie żałujemy wyjazdu, jednak z przyjemnością po powrocie pojechaliśmy na naszą domową milongę w Dyplomacie.
No i jak tu teraz iść do pracy