Nie wiem jak to się dzieje
W czwartki zawsze jestem leżejsza :) Ale dziś też nie było źle: 1kg mniej od zeszłego tygodnia. Jak tendencja się utrzyma, to w pażdzierniku dobiję do upragnionej 7! Ale te czwartki w porównaniu z piątkiem mnie zastanawiają… Że w poniedziałek po weekendzie jest więcej, to zrozumiałe. Ale po czwartku, kiedy zwykle jestem grzeczna jak aniołeczek, bo pamiętam o ważeniu piątkowym? To na pewno stres! Stresują nas tym cotygodniowym sprawdzaniem :)
Ździebko mnie ta pogoda dołuje
Zdecydowanie ciepłolubna jestem. Nie lubię się odziewać w swetrzyska ani inne takie. W związku z tym nie posiadam wiele takowych na stanie. Zwykle zaginam w bluzeczkach z krótkim rękawkiem, nawet zimą. No, ale bez przesady, jak kaloryfery są ciepłe, to jest tak jak latem, więc po co się odziewać. Gorzej jak nie są ciepłe, jak teraz. Właśnie skończyłam jeździć na rowerku, niestety stacjonarnym. (Jeżu, gdzie mój zapał, gdy w mróz i wichurę pedałowałam?!) Przez chwilę było mi nawet za ciepło, ale już ochłonęłam i chyba jednak pogrzebię w szafie, bo pod kołderkę jeszcze nie chcę, za wcześnie. Z resztą kto by mnie tam grzał, jak książę małżonek, powsinoga jedna, jeszcze do domu nie wrócił. W zasadzie mamy taką jedną chodzącą grzałkę: psiuńcio. Ten od razu usłyszy, jak ktoś się kładzie i zaraz biegnie pomóc w błogim lenistwie. Jeszcze szybciej się pojawia, gdy słychać jakiekolwiek mlaskanie i szeleszczenie. Podobno pies upodabnia się do właściciela, coś w tym jest :)
Ale wredna nauczycielka jestem! Zrobiłam dziś pierwszy sprawdzian w tym roku. Wreszcie mam co sprawdzać, tęskniłam za tym całe wakacje ;) Za karę za to musiałam w kozie po lekcjach zostać i tworzyć jakieś aneksy do statutu. Mogliby ci ministrowie tak szybko się nie zmieniać, bo każdy chce się czymś wykazać i wprowadza coś nowego i mamy więcej roboty. O cholercia! Właśnie sobie uświadomiłam, że jak będą nowe wybory i zmieni się partia rządząca, to i pewnie kuratorzy się zmienią, bo oni z klucza partyjnego. A wiadomo, że nowa miotła musi posprzatać po starym. Uff! Nie ma dla nas nadziei!
Właściwie powinnam być dziś zadowolona, na wadze już 84,9 kg, dietka po japońsku, ćwiczenia zaliczone. Żyć nie umierać! Ale tak jakoś mi...
Zimno jak...
Nie chcę się nieobyczajnie wyrażać, ale jest naprawdę zimno! Na dodatek książę małżonek zmienił mi komputer i mam taki z wentylatorem wietrzącym mi kolanka i to, co między nimi ;) Nie mógł był tego zrobić podczas upałów?! Teraz? Na zimę? Brr. W szkole już normalka, tzn. ból gardziołka po przegadaniu 5 godzin, hałas i bijatyki. Cóż, niektórzy muszą się po wakacjach odstresować. Jutro będzie lepiej, bo już normalne lekcje, a nie jakieś PSO i inne bzdety.
Dzisiaj miałam dietkową wpadkę, ale całe szczęście opchałam się owocami a nie czekoladą. To wszystko, że musiałam jechać do laryngologa na okresowe badania i wypadłam z rytmu posiłków. Jednak jak stosuję się do rozpiski, jest lepiej. Nie mam wilczego głodu.
W przychodni myślałam, że padnę ze śmiechu. Miałam tylko odwiedzić jednego lekarza a byłam z tego powodu zapisana w 3 zeszytach. Ciekawe po co? Co im ciekawego NFZ wymyślił? Starożytni Rosjanie powiedzieliby: bez poł litra nie razbieriosz. Albo jakoś tak podobnie.
Idę jeszcze odwalić dzisiejsze ćwiczonka i lulu. Rano o 5 pobudka. Jeżu kolczasty! Nie ma takiej godziny! No... chyba, że się do niej imprezuje. I od tej strony zdecydowanie ją wolę!
Powoli wracamy do rzeczywistości
Wrzesień zaczęłam ambitnie od odgruzowania pokoju syneczka. Starałam się to robić jego rączkami, więc palec wskazujący zdeczka nadwyrężyłam. Po południu, kiedy czas zaczął mnie naglić, żałowałam, że nie zaczęłam tydzień wcześniej. Stan wszelkiego typu przydasiów osiągnął poziom okna, a w niktóry strefach pokoju nawet był wyższy. Synek również miał tego dość i na śmietniku wylądowały nawet te rzeczy, o które go nie podejrzewałam, że jest w stanie się z nimi rozstać. Chyba już wyrasta z wieku dziecięcego i stał sie już prawdziwym nastolatkiem. Moją diagnozę potwierdza jego poziom naburmuszania się bez powodu i co chwilę.
Wczorajsza imprezka udana do bólu... nóg oczywiscie :) Dietkowo się nie popisałam, ale starałam się paść tylko sałatkami, a że były pyszne, to niestety przekroczyłam miarę. Tańce i spiewy były również. Nie fałszowaliśmy, zatem sąsiedzi wykazali się byli cierpliwością. Zakończyliśmy o 5, czyli normalnie :) Za tydzień umówiliśmy się już do Teatralnej, żeby nie odczuć bólu z odstawienia nagłego od nałogu.
Jutro już normalnie praca, tzn. wraca odpowiedni poziom hałasu do szkoły, bo w tym tygodniu jakoś tak głupio było...
Na razie jest nieźle
Motylek przesunął się o 1,5 kg od ostatniego tygodnia. Trzymam się dzielnie: dietkuję i ćwiczę według rozpiski. Wczoraj miałam jakieś ciągotki na jedzenie, ale nie dałam się. Wprawdzie wieczorem popiwkowałam, jednak wcześniej na szantach trochę kalorii wytańczyłam. Wodny Patrol potrafi tak grać i śpiewać, że aż nogi same chodzą i pieśń z piersi się wyrywa.
Niestety jutro imprezka z jedzeniem i piciem. Pewnie też trochę potańczymy, ale na pewno nie tyle, co w Teatralnej. Trzeba będzie księcia małżonka namówić na tango. Dawno nie tańczyliśmy, boję się, że już pozapominałam. Ale to niech on się martwi, ma mnie tak poprowadzić, żebym wiedziała czego ode mnie chce :)
W szkole zrobiłam gazetkę. Tak sprytnie wymyśliłam, że będzie aktualna cały rok. Chyba, że dyrekcja coś nowego wymyśli. Próbowałam też opanować biurko, tzn. to morze papierów, które tam się nazbierało. Brrrr, nie lubię tej roboty, ale musiałam, bo gdzie będę upychać tegoroczne? Jednorazowo tego nigdy nie daję rady wykonać. Po godzinie zaczyna mi być wszystko jedno, w który segregator wsadzę i wciskam wszystko do jednego, a później szukam 2 godziny.
Ćwiczeń dzień drugi zaliczony
Jeżu, jakie ja dziś miałam zakwasy, ale dopiero po południu! Miałam, bo przed chwilą skończyłam ćwiczyć i na razie nie boli. Rano dzielnie przerobiłam brzuszki i pobiegłam na radę. Koleżanka z kolegą (tak przeważnie to bywa) wzięli podczas wakacji ślub i częstowali tortem. Oczywiście strasznie dzielna byłam i nie skosztowałam. Cóż, czułam już poprzedni dzień w mięśniach i pamiętałam prawie wyplute płuca. Niezły sposób na powstrzymanie się od nadmiernego pasienia. Chciaż jeszcze lepszy, to zadrutowanie szczęki. Warte przemyślenia, hmmmmm...
Z dietką też nie najgorzej, trzymałam się rozpiski. Nawet pochłonęłam tą przerażającą ilość sałatki. Kazali, to zjadłam. Uszami wyłaziło, wpychałam spowrotem. Wcale nie narzekałam, pyszna była, tylko duuuużo. Ciekawe, co jutro waga na to? Bo dziś była łaskawa: 86 kg. Zobaczymy, co pokaże w piątek. Byleby tylko wytrwałości mi na jak najdłużej starczyło. Po wakacjach mam jeszcze dużo werwy i dobry nastrój. Co będzie, jak wpadnę w doła? Ech, to wtedy będę się martwić! Jeden smutek więcej, czy mniej, jakie to ma znaczenie? Idę jeszcze wyprowadzić piesa na spacer. Jakoś dziwnie na mnie łypał, gdy ćwiczyłam, ale nawet łba nie podniósł, taki leń!
Nie wiem, jak ja to przeżyłam
Że mnie nie musieli reanimować na bieżni, to istny cud boski. Jak wróciłam do domu, buziulka była koloru buraka ćwikłowego. Niezły widok przedstawiałam, nie ma co. Ale nie było tak źle. Wprawdzie zamiast minimum 25 minut wytrwałam tylko 20, a i to połowę szybkim marszem, żeby sobie płuc nie wypluć. Jednakże zaliczyłam, łącznie z rozgrzewką i rozciąganiem. Ha! Jutro się okaże, czy dam radę do końca mego nędznego żywota stanąć na dolne odnóża. Chciałam jeszcze poprasować, ale daruję sobie chyba dzisiaj tę przyjemność.
Tak myślę, co tu zrobić, żeby mi zapał za szybko nie minął. Nie mam pojęcia. Jak znam siebie, za jakiś czas zacznę szukać sobie wymówek i usprawiedliwień. Na razie dietkuję dzielnie, nie podjadam, piję hektolitry wody i herbatek. Od zeszłego poniedziałku mniej o 0,7 kg. Ważenie oficjalne niestety wypada mi znów w piątki. Jakoś w ten dzień waga szczególnie mnie nie lubi. Potem jest weekend i odstępstwa od dietki. W poniedziałek na wadze więcej i do piątku znów trzeba się sprężać, żeby zalecane deczka zgubić. Ech, żyzń...
Pierwszy dzień w szkole zaliczony pozytywnie. Cała trójka poprawkowiczów zdała, jeden nawet wykuł się na 3. Cel wychowawczy osiągnięty! Wywaliłam zeszłoroczne klasówki i sprawdziany. Jak to zebrałam, wyszedł cały wielgaśny worek na śmieci, stos wysokości biurka. Jeżu! Jak ja to dałam radę sprawdzić?! Pracoholik jestem, czy co?
W ogóle dzielnie budzik nastawiłam na 6. 20 minut sobie jeszcze sobie dospałam, a potem przerobiłam 1 dzień a6w na brzuszki. Ambitny plan, no nie? Żebym nie przedobrzyła... Nic dziwnego, że teraz podpieram się nosem. Jutro zakwasy jak nic.
No to dzisiaj z rana zaczynam z dietką i
ćwiczeniami
I nie ma zmiłuj i nie ma, że boli!!! Obejrzałam wszystkie przygotowane ćwiczenia i chyba nie będzie tak źle. Damy radę! Jutro bieganie. Nie pamiętam kiedy robiłam to po raz ostatni, chyba ponad 20 lat temu. Podejrzewam, że na razie więcej się nachodzę niż nabiegam, ale nie mam zamiaru się poddać! Z bieganiem chciałam zacząć, jak już więcej schudnę, bo to podobno niezdrowo na stawy, ale skoro specjaliści każą, to muszę :) Zresztą to bardzo nieestetycznie wygląda, jak te zwały tłuszczu falują i podskakują. Trudno się mówi, zamknę oczy a reszta też niech nie patrzy, jak komu przeszkadza.
Imprezka w sobotę była rewelacyjna. Początek był nieszczególny. Najpierw książę małżonek dla rozgrzewki przegonił mnie przez pół miasta w nowych butach. Obtarłam sobie nogi, bo głupia byłam i nie nałożyłam skarpetek. Ale okazało się, że nie przeszkadza to absolutnie w tańczeniu. Wybawiłam się do bólu ( mięśni)!!! Nowa bluzeczka leżała jak ulał i robiła na wszystkich wrażenie, bo ma spory dekold, a takie grubasy jak ja, mają czym się chwalić od pasa w górę. Trzeba korzystać, póki nie schudnę, hihi.
Niestety piwka sobie nie odmówiłam, trudno, od dzisiaj worek pokutny i popiół na głowę. Ale bez przesady, biczować się nie będę!
Spodnie luźniejsze
Za to waga wredota pokazała 87,1 kg. Nooo..., całkiem grzeczna nie byłam... Wczoraj tyle podjadałam, że się pogubiłam w liczeniu kalorii. Ale żeby zaraz tyle do przodu?
W czwartek na szantach byłam grzeczna: tylko jedno piwko, no i trochę poskakałam. A że było burzowo, to spociłam się jak mysz. Potem było mi już wszystko jedno pada czy nie. Razem z piwkiem zamknęłam bilans na 1150 kcal. Nieźle! W zasadzie, gdyby nie znajomi, to nie dałoby się tym razem tego smęcenia szantowego wytrzymać. Jakiś słaby zespół rzępolił. Jednakowoż nie przeszkodziło nam to w tańcach. Obuwie mieliśmy wybitnie taneczne: klapeczki i japoneczki, hihi. Ale dało się!!!
Wczoraj trzymałam się mocno portfela. Zabuliłam 1500 zł za stały aparacik nazębny dla córki. Ma teraz uroczy, niebieski uśmiech. Tylko szkoda jest mi jej okrutnie, bo cała szczęka ją boli i nic normalego jeść nie może. Na razie bez odgryzania i zawziętego żucia. Chyba schudnie, jak nie będzie napychać się serkami i budyniami oraz innymi kaszkami w nieprzytomnych ilościach. Tylko, że ona nie ma problemów z wagą. I oby tak pozostało!
W sklepie papierniczym też zostawiłam ponad stówkę za zeszyty i inne badziewie szkolne. Rany, rany, za tydzień znów jedziemy z tym koksem. Przyszły tydzień, to taki lekki rozruch: poprawki, rada, konferencje i przygotowanie pracowni. Cóż, ktoś musi nieść ten kaganek z oświatą :)
Dzisiaj zakupów ciąg dalszy: spodenki i halówki na wf dla synka. Zaszalałam i kupiłam mu zaległy prezent urodzinowy: sztylecik z rękojeścią w jakieś koszmary i diabły. Zbiera takie paskudztwa, brrr.
O siebie dziś też zadbałam. A co!!! Jak waga wredna, to ją dobrym nastawieniem zabiję!! Kupiłam sobie dwie bluzeczki z dużym dekoldem :) Bardzo jestem z nich zadowolona, co mi się rzadko podczas zakupów zdarza. Nawet książę małżonek stwierdził, że tym razem mój nabytek jest OK, a nie w stylu Baby Jagi jak zwykle. Co ja zrobię, że w sklepach rozmiarówka na szczypawki. Teraz mam w czym iść na dzisiejszą potańcówę w Teatralnej :) Wcześniej zakupiłam sobie jasne butki do tańczenia za całe 19,90 zł. Z wyprzedaży, w sklepie czekała na mnie ta jedna para z moim osobistym rozmiarem.
Dzisiaj, do tej pory żywiłam się dietkowo, ale znam się i w Teatralnej nie poprzestanę na wodzie mineralnej. Ale nie zamierzam przesadzać. Jak wyjdzie, okaże się jutro.
A jutro....będę miała już dostęp do dietki i ćwiczeń i heja, biorę się do roboty.
Idę zrobić się na bóstwo....
Dałam czadu
Nie, nie, nie! Wcale się nie obżarłam wczoraj do nieprzytomności. Przyznam ze skruchą, że jednak zjadłam więcej niż chciałam, ale i tak niewiele, co dzisiejsza waga mi potwierdziła: 86,1 kg. Winka też więcej wypiłam niż zamierzałam, ale sączyłam długo i powoli.
Ten czad dotyczy wczorajszych porządków. Temperatura tropikalna, a ja sprzątanko, prasowanko. Prawie wyszłam na prostą po tych wyjazdach. Oczywiście generalne porządki jeszcze nie wykonane, ale co tam, powoli sie zrobi. Robota nie zając, nie ucieknie. A tej roboty domowej i tak się nigdy nie przerobi.
Dzisiaj niestety muszę iść do szkoły. Nasza dyrektorka się nudzi i szuka innym już zajęcia. Niestety nie mogę się wypiąć, bo to już właściwie gotowość szkolna nas obowiązuje. Zatem do roboty :( A miałam plana, że skończę prasowanie...
Trzymam się dzielnie, nie podjadam, rozsądnie spożywam posiłki. Wieczorem wybieramy się na Stare Miasto na szanty. Zakupię większą butlę Nałęczowianki i będę patrzeć jak inni piwko piją, buuuuuu...