Serdeczne dzięki za wsparcie :))))
Nawet nie wiecie, jak bardzo mi wasze komentarze pomogły!!
Oczywiście ryczałam jak bóbr, czytając je.
Już doszłam do siebie.
Teraz mogę nawet napisać, co się stało.
Najważniejszym powodem jest oczywiście brak pewności siebie i poczucie niskiej wartości.
Jest to "dar", którym obdarzyli mnie moi rodziciele. Cóż, nie ja jedna na to cierpię. Mam tylko nadzieję, że sama własnych dzieci tym przekleństwem nie obdarowałam...
Wiele spraw złożyło się na moje samopoczucie.
Najpierw rada pedagogiczna, na której dyrektorka totalnie zdemotywowała mnie do pracy (i paru innych wrażliwych nauczycieli). Jak ona może tak lekceważyć naszą pracę, nie doceniać naszego dościadczenia i poświęcenia swojej pracy!!!! Przyszła z zewnątrz z nastawieniem, że dopiero ona pokaże nam na czym polega praca w szkole. Ech, szkoda gadać!!!
Po takim ciężkim w sensie psychicznym i fizycznym dniu, pojechałam na próbę chóru. Szczególną próbę, na którą dyrygent zaprosił tylko parę osób, żeby przekonać się o ich umiejętnościach wokalnych. Kazał śpiewać na wprawki solo przed całą grupą. To mnie niestety przerosło. Nie byłam w stanie wydać z siebie porządnego głosu. Jeszcze teraz ściska mnie w gardle, jak pomyślę, jak upokorzona tym się czułam. Siłą woli powstrzymywałam się przed płaczem. Najgorzej, że przez stres zupełnie nie wiedziałam, co robię źle. Ledwo wytrwałam do końca, ale w drodze do autobusu łzy leciały mi już ciurkiem. Przeryczałam cały wieczór. Rano w pracy, z potwornie zapuchniętymi oczami, udawałam, że jestem koszmarnie zakatarzona, a żyć mi się nie chciało. Dzień ciężki: 7 lekcji. Potem jak zwykle godzina tanga. Książę małżonek zna mnie bardzo dobrze, więc postarał się, żebym chociaż przez chwilę poczuła satysfakcję z tego, co robię.
Potem 2 godziny biłam się z myślami, czy nie zadzwonić i nie zrezygnować z chóru. W końcu jednak wybrałam się na próbę. Było ciężko, śpiewało się beznadziejnie, co chwila miałam łzy w oczach, ale wytrwałam.
W chórze mam przyjaciół, oni z resztą byli też na tej nieszczęsnej próbie i też nie szło im lekko. Umówiliśmy się w piątek na wspólne ćwiczenie emisji głosu. Szłam z nastawieniem, że i tak nic nie jest mi w stanie pomóc, ale nie będę robić zawodu przyjaciołom. Poćwiczyliśmy, podobno śpiewałam dużo lepiej. Jedno, co stwierdzili, to że jak mam śpiewać sama, to od razu się zamykam, nawet, gdy mam przyjazną atmosferę wokół siebie. Za bardzo mi zależy! Fakt!
Macie rację z czasem emocje opadają i da się żyć. Nie powiem, że jestem oazą szczęśliwości, ale już nie pogrążam się w rozpaczy. Mam nadzieję, że myślę trzeźwo, aczkolwiek nie jestem jeszcze w stanie pokazać, i długo nie będę, na co tak na prawdę mnie stać w śpiewaniu, a kolejna indywidualna próba w przyszłym tygodniu.
Ale będę ćwiczyć! Walduś, mój najserdeczniejszy przyjaciel z chóru, zaprosił mnie również w sobotę na wspólne ćwiczenia. Leżeliśmy w jego sypialni, na łóżku i "darliśmy mordy" do obłędu. Na leżąceo, bo wtedy mimowolnie pracuje przepona. A za ścianą nasze drugie połówki, również zaprzyjaźnione, miały niezły ubaw :)))
W ogóle wczorajszy dzień należał do bardzo udanych i podnoszących mój zdołowany nastrój. Wprawdzie nie udało nam się popływać, bo basen był zajęty, ale kupiliśmy świąteczne prezenty prawie dla wszystkich, a dla reszty mamy już pomysły.
Po raz pierwszy zmotywowała mnie do dalszego odchudzania wizyta w przymierzalniach. Okazało się, że mogę zacząć się już ubierać w damskich działach!!! I to nawet rozmiar 42 był na mnie dobry!Jeszcze nie idealny, ale... Szok!!!! Kupiłam sobie wiśniową sukienkę do kolan. Jest piękna, nada się na sylwestra i nie tylko :))) Kiedyś pochwalę się zdjęciem...
Poza tym zakupiłam 2 pary spodni: czerwone i brązowe. Zaraz idę je skracać, bom z metra cięta.
Po zakupach, ćwiczeniu w sypialni Waldusia (!) wybraliśmy się z księciem małżonkiem do Staromiejskiej na milongę. Tym razem założyłam tą czerwoną sukienkę ze zdjęcia. Czułam się wyśmienicie i fajnie mi się tańczyło.
Dietetycznie nie było wczoraj najlepiej, bo i wizyta w KFC i piwko i winko oraz kolacja o 22. Ale dziś rano waga przez chwilę pokazała 79,6 kg. Niestety za drugim wejściem już 80,1, ale to i tak mniej niż tydzień temu!!!
Chyba jest dla mnie jakaś nadzieja...
O 16:30 mam dziś próbę, bo za tydzień już koncerty. Dziś ćwiczymy do oporu, nie wiem do której. Mam nadzieję, że mimo wszystko dyrygent dopuści mnie do sobotniego i niedzielnego koncertu, choć od tych koncertów zależy być albo nie być całego chóru.
Dno, totalne dno :(((
Niczego nie potrafię, do niczego się nie nadaję, niczego nie robię dobrze.
Takie są moje wnioski z dzisiejszego dnia, z wydarzeń, z przemyśleń nad sobą.
Siedzę zaryczana i użalam się nad sobą.
Nie widzę wyjścia ani nadziei na poprawę stanu rzeczy.
Będzie tylko gorzej.
W zasadzie powinnam się przyzwyczaić, że jestem beznadziejna. Nie wiem dlaczego zaczęłam przypuszczać, że jest inaczej. Tylko dlatego, że mam dobrych przyjaciół, którzy wmawiają mi nieprawdę dla poprawy samopoczucia? I ja w to wierzę?
Najchętniej osunęłabym się w jakiś niebyt...
Bo to nie kwestia w przeczekaniu, bo na co czekać?
Poniosła mnie wyobraźnia. Uwierzyłam, że umiem uczyć, że jakoś tam logicznie myślę, że jestem dobrą matką, że umiem śpiewać. A to wszystko nieprawda!!!
Nawet na gosposię domową się nie nadaję, bo to wszystko zbyt skomplikowane dla mnie, żeby ogarnąć i sobie poradzić.
Boję się iść spać, bo przed snem przychodzą same najgorsze myśli i wspomnienia, tworzą się najgorsze z możliwych scenariusze następnych dni. Dzisiaj nawet książka ich nie odgoni...
Stawy
Książę małżonek znalazł mi taki artykuł w necie:Co za dużo, to niezdrowo
30-11-2009 10:55
Mężczyźni i kobiety w średnim wieku, którzy są bardzo aktywni fizycznie, mogą nieświadomie uszkadzać sobie kolana, torując drogę chorobie zwyrodnieniowej stawów.
Nasze
dane sugerują, że ludzie bardziej aktywni fizycznie mogą być w większym
stopniu zagrożeni wystąpieniem nieprawidłowości w obrębie kolan, przez
co wzrasta ryzyko rozwoju choroby zwyrodnieniowej stawów –
podkreśla dr Christoph Stehling z Wydziału Radiologii i Obrazowania
Biomedycznego na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Francisco (UCSF).
W
studium UCSF uwzględniono 236 osób (136 kobiet i 100 mężczyzn w wieku
45-55 lat) o prawidłowej wadze ciała, które nigdy nie wspominały o bólu
kolan. Na podstawie odpowiedzi udzielonych w kwestionariuszu PASE (Physical Activity Scale for the Elderly)
podzielone je na 3 grupy: niskiej, przeciętnej i wysokiej aktywności
fizycznej. Na liczbę uzyskiwanych w teście punktów wpływa kilka
czynników, m.in. rodzaj czynności i poświęcany jej czas, ale przeważnie
człowiek uznany za bardzo aktywnego spędza w tygodniu kilka godzin na
spacerowaniu, uprawianiu sportów, uprawianiu ogródka czy innych pracach
domowych.
Radiologiczna analiza obrazów uzyskanych podczas
badania rezonansem magnetycznym wykazała istnienie związku między
nasileniem aktywności fizycznej a częstością i stopniem uszkodzenia
kolan. Zidentyfikowano szereg nieprawidłowości, m.in.: ubytki łękotki,
chrząstki stawowej czy wiązadeł oraz obrzęk szpiku kostnego. Były one
związane wyłącznie z poziomem aktywności, w żadnym razie nie można ich
było uznać za specyficzne dla wieku lub płci.
To badanie oraz
wcześniejsze studia przypadków sugerują, że czynności charakteryzujące
się dużym naciskiem i wymagające przenoszenia ciężarów, takie jak
bieganie czy skoki, są gorsze dla zdrowia chrząstek. Dla odmiany
aktywności związane z niewielkim naciskiem, np. jazda na rowerze czy
pływanie, mogą ochraniać osłabione chorobą chrząstki i nie dopuszczać
do uszkodzenia zdrowych.
Autor:
Anna BłońskaZnaczy się całkiem intuicyjnie skoncentrowałam się właśnie na rowerku i pływaniu.
Cóż starość ;)
Tak coś czułam, że bieganie, to nie dla mnie, mimo, że kiedyś uwielbiałam to. Tyle, że czynnik sprawczy ewentualnych problemów widziałam w zbyt wielu kilogramach. A tu się okazuje, że nawet osoby bez nadwagi mogą mieć z tym problemy...
Abstrahując od tematu, czuję się przemęczona i zabiegana. Dzień wolnego zdziałałby cuda...Dzięki za gratulacje :)))))) Jesteście aż nadto łaskawe :))))
Niby widzę, że sadło już się tak nie wylewa. W końcu 17 kg to nie w kij dmuchał!
Ale widzę też, że do ideału jeszcze dużo mi brakuje...