Trochę zajął nam powrót do rzeczywistości, ale już jestem. Ogarnęłam dom i zaległości w pracy. Poniżej kilka “weselnych” faktów Na zdjęcia to chyba muszę poczekać od fotografa, bo mój Mąż zrobił mi dosłownie jedno i stwierdził, że to przecież nie ja byłam najważniejsza tego dnia.... ehhhh
Zgodnie z planem przyjechaliśmy do teściów w środę wieczorem (po 19). Szczerze mówiąc to u Pani Młodej dało się wyczuć spore napięcie, które utrzymywało się jeszcze w czwartek. Generalnie u nich w domu to był Meksyk! W czwartek przyjechał brat Pana Młodego z rodziną, a jego dzieci wierz mi nie są aniołkami i gdybym mogła to bym je chyba udusiła! Mają 8 i 4 lata, ale mentalnie zachowują się jak 1,5 roczna Michalina. Jak w piątek pojechali do Zamościa na zwiedzanie to wszyscy odetchnęliśmy z ulgą! Byliśmy też na sali rozstawiać winietki, rozkładać Miśce łóżeczko w pokoju nad salą itp. generalnie nie można się było nudzić, a wydawałoby się, że jak robisz wesele w knajpie to na luzie, bo wszystko zrobią za Ciebie. Suknia Młodej wyszła tak średnio (jeśli chodzi o jakość uszycia) - ja bym się załamała i płakała od momentu jej odbioru, ale Młoda mówiła, że jest zadowolona w 90% więc nic nie mówiłam.
No i nadszedł dzień wesela. Ja miałam fryzjera na 9.00 (zrobiłą mnie trochę na Merlin Monroe - brakowało mi tylko pieprzyka Ja miałam trochę inne wyobrażenie, ale nie wyszło najgorzej, choć moja siostra początkowo mnie nie poznała. Miśkę położyliśmy o 11 spać, żeby nie marudziła zbytnio w kościele. Ślub był o 15, a Gwiazda wstała parę minut przed 14 i to tylko dlatego, że otwarliśmy jej drzwi. Generalnie Młodzi byli już ubrani. My zaczęliśmy się ubierać (gorąco, ciało spocone), Piotrek pociągnął zamek w sukience i trach! Zamek się rozszedł..... żeby było śmieszniej to wszystkie sukienki na zmianę (na ew. awarię spowodowaną przez Miśkę) miałam w pokoju nad salą. No to oczywiście panika. Piotrek poszedł po mamę - ok, będziemy zszywać. Nitka i igła poszły w ruch. Nagle moja teściowa mówi: "A co to??" I cóż się okazało? Że moja teściowa zakłuła się igłą i poplamiła mi krwią sukienkę... Piotrek szybko wziął waciki, zimną wodę i na szczęście zeszło. Zaraz miało być błogosławieństwo, więc wygoniliśmy mamę i poprosiłam żonę od Sławka brata i ona dokończyła dzieła. Potem ubieram pończochy i jedna od razu się potargała przy ubieraniu..... na szczęście miałam zapas. Jakby tego całego pecha było mało to wypadł mi najbardziej uciążliwy dzień okresu, ale przy całej reszcie to już pikuś. Tłumaczyliśmy sobie, że to wszystko na szczęście Pary Młodej
Do kościoła poszliśmy na piechotę, bo to blisko (na salę jechali potem swoim autem). Młodzi wypadli super. Jak składali przysięgę to słychać było, że oboje się wzruszyli. Całą ceremonia bez zakłóceń. Potem życzenia i podróż na salę. Mieli DJ (ja wolę zespół, ale dawał radę), pierwszy taniec poszedł bez zastrzeżeń i wtedy zszedł z nich stres Pogodę mieli piękną (dobrze, że nie zaplanowali ślubu w kolejny weekend, bo byśmy się ugotowali!) choć dzień wcześniej był taki wiatr, że zastanawialiśmy się czy nie odwołać fryzjera, bo i tak nie ma prawa się nic utrzymać, ale w samą sobotę wszystko ustało. Wokół sali było super obejście - plac zabaw dla dzieci, fontanna, huśtawki ogrodowe, taki domek do zabawy. Naprawdę ekstra - Miśka szalała bez przerwy. Generalnie wesele ją trochę oszołomiło - głośna muzyka, światła.... Moi rodzice byli tam na wagę złota, bo też czasem zajęli się Michaliną i my mogliśmy potańczyć. Położyliśmy ją spać o 22 - padła jak muszka, a my mogliśmy się dalej bawić Pan Młody był pod wrażeniem naszej energii i wywijania na parkiecie, ale w sumie to była nasza pierwsza od 3 lat okazja do zabawy Młodzi rodzice nie mają zbyt wielu możliwości. Położyliśmy się spać o 3.55, a o 4.07 Michalina postanowiła wstać....... uśpiliśmy ją jeszcze godzinę i potem koniec..... Byliśmy niedospani, nerwowi... po prostu masakra.... i jeszcze w glowie myśl, że obudziła pewnie wszystkich gości. W tym przypadku moi rodzice ponownie okazali się nieocenieni - o 7 zabrali Miśkę na spacer i plac zabaw i tym sposobem urwaliśmy jeszcze 1,5h snu. Nie powiem, że byliśmy wyspani, ale dało się jakoś funkcjonować. Poprawiny (jak zawsze uważam, ze to wymysł bez sensu) to była taka posiadówa i jak zaczęły się obiadem o 12 tak o 17 już byliśmy w domu, bo goście się zebrali, a my pozbieraliśmy wódkę, jedzenie i do domu. Oczywiście chcieliśmy iść wcześniej spać, ale i tak wyszło koło 23.
W poniedziałek jeszcze było trochę gości na kawie, a potem na obiedzie. My wracaliśmy we wtorek po wczesnym obiedzie. Miśka prawie całą drogę spałą. Miała tylko mały pół godzinny przebłysk, a potem obudziła się na bramkach niedaleko Katowic
Po powrocie też spotkała nas przygoda. Poszliśmy na pół godziny na spacer do lasu co skończyło się u Michaliny kleszczem..... wyjęłam go (chyba nie zdążył się dobrze wbić) - był w całości z głową, ruszał się. Na razie widać miejsce po wkłuciu, ale nie ma żadnego zaczerwienienia. Byliśmy u pediatry i kazała obserwować. Antybiotyku nie kazała brać. Zrobiliśmy też kontrolny mocz-wyniki ok, więc w czwartek szczepienie. Oj będą żale.
Oczywiście waga na plusie, bo jedzenie było pyszne (jadłam obłędne ciasto miętowe)! Nie wiem czy uda się coś zbić do urlopu, który zaczyna się 15.07, ale co tam. Jak to mówi moja siostra: “Z hipopotama nie zrobisz gazeli ”