Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Kora1986

kobieta, 38 lat, Katowice

163 cm, 63.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 marca 2016 , Komentarze (3)

Dla Was wszystkich i dla każdej z osobna wszystkiego NAJ w tym “naszym dniu” :-)


Dzisiaj dzień świętowania kobiecości :-) Ja od rana zjadłam dwa nadprogramowe Rafaello (poczęstowana przez mężczyzn w pracy), a wieczorkiem czeka jeszcze na mnie deser - mus brzoskwiniowy przygotowany przez mojego Męża :-) Cały wieczór wczoraj walczył w kuchni :-) Już nie mogę się doczekać. Rano dostałam też kapcie - to trochę sobie zamówiłam, bo moje już były w tragicznym stanie :-)


Wczoraj ok 30 min ćwiczyłam tylko i wyłącznie na uda i pośladki. Pupa paliła niemiłosiernie, a dzisiaj… na razie żadnych zakwasów. Może to jest za słaby wysiłek dla mnie? Dlatego ten dół nie chce drgnąć….. uparciuch jeden!!


Dzisiaj generalnie intensywny dzień - musiałam wcześniej wstać, żeby wyrobić się z Miśką, po pracy szybko do żłobka, bo mam wizytę u lekarza i muszę ją odstawić na chwilę do dziadka. Mąż wróci późno, bo dzisiaj w delegacji, ale wieczorem to już tylko relaks i wcinanie deserku :-)

7 marca 2016 , Komentarze (5)

Musze przyznać, że weekend dość grzeczny. Nie było super idealnie, ale też nie ma powodów do załamywania rąk :-) Tak jak pisałam po powrocie - nie mam już dużego ciśnienia na utratę wagi. Wolałabym raczej co nieco ukształtować niż drastycznie chudnąć. W ogóle czasem jak stoję przed lustrem to odznaczają mi się żebra i to już mi się nie podoba…. a pupa i nogi jak były duże tak są :-) No cóż zrobić - natury nie przeskoczę choć próbuję ją trochę oszukać :-) Zrobiłam zdjęcie w spodenkach (guzik gdzieś odpadł i się zgubił) i sukience. Niestety na sukience nie widać, że jest opięta, a jakbym siadła to by strzeliła jak nic!! Spodenki - kiedyś były luźne w udach… chyba nawet miałam gdzieś zdjęcie. Muszę je odgrzebać. Generalnie muszę nastawić się na program poprawy wyglądu moich nóg - wszystkie pomysły mile widziane - piszcie. Zaczynamy!

W sobotę zrobiłam “nalot” na ciuchland i kupiłam sobie 4 sukienki. Powiem Wam, że jakbym je u kogoś zobaczyła to w życiu bym nie powiedziała, że są z takiego sklepu. Za 4 sztuki zapłaciłam 98 zł, a są naprawdę fajnej jakości - tylko uprać i nosić. Niech no tylko przyjdzie wiosna! Generalnie uwielbiam sukienki, bo zakładam jedną rzecz i już jestem ubrana. Nie muszę się martwić kompletowaniem góry i dołu. Na razie wrzuciłam wszystko do kosza na pranie, ale jak je ogarnę to wrzucę jakieś fotki. Mój Mąż się śmieje, ze kupiłam 4 sztuki, bo się rano ścięliśmy. Ja niepotrzebnie się zirytowałam, on powiedział parę słów za dużo i atmosfera totalnie do dupy. Ale za to w pokoju stoi teraz bukiet z tulipanów :-)


Niedzielę przesiedzieliśmy w domu. Mój Mąż źle się czuł - bolało go gardło, kaszlał. Ja też odczuwam jakieś początki kataru i straszną suchość w gardle. Wszystko przez tą beznadziejną pogodę…. Znikam zobaczyć jak tam Wasze weekendy. Pozdrawiam i przesyłam słoneczny uśmiech w ten deszczowy dzień!

4 marca 2016 , Komentarze (4)

5.30 rano. Staję na wadze i mam wrażenie, że dopadły mnie poważne problemy ze wzrokiem mimo iż mam na nosie okulary. Waga pokazuje 900g mniej niż tydzień temu pomimo weekendowego świętowania urodzin i “ciągu” jedzeniowego w środę. Chyba to powrót na Vitalię zdziałał cuda! Niby nie było idealnie, a efekt jest. Jestem bardzo szczęśliwa :-) Teraz tylko przetrzymać weekend, bo wtedy zawsze ma słabą “silną” wolę…...


Zadanie ze spodenkami. W końcu nie zrobiłam zdjęcia, bo założyłam spodenki a one się zapięły. Nie powiem - są zbyt opięte, ale jednak weszły. Poza tym nie miał mi kto zrobić zdjęcia, bo Mąż w delegacji. Postaram się nadrobić dzisiaj. Dla wzmożonego efektu wstawię tutaj i na telefon :-) Kątem oka widziałam, że jest już kolejne zadanie, ale jeszcze nie znam szczegółów. Zapraszam do pamiętnika: grubciaakasia
.

3 marca 2016 , Komentarze (12)

Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie mogę sobie pozwalać na żadne odstępstwa - jedna kostka czekolady nie zaszkodzi - owszem. Pod warunkiem, że nie spowoduje ona lawiny obżarstwa. Wczoraj kolega z pracy poczęstował mnie ciastem. Opierałam się długo, a w końcu pomyślałam, że Mąż wraca później, wiec później wyjdzie obiad i mogę sobie pozwolić…. i zjadłam ten przeklęty kawałek sernika, który zainaugurował zjedzenie mnóstwa innych rzeczy…. Nie wiem dlaczego tak zrobiłam. Kiedyś takie sytuacje były mi zupełnie obce, a wczoraj taka porażka! Oczywiście w przypływie wyrzutów sumienia poza standardowymi ćwiczeniami poćwiczyłam wczoraj trochę na stepie, ale nie sądzę żeby to pomogło spalić te wszystkie pochłonięte kalorie…. :-( Jutro ważenie - jeśli nie przytyłam to już będzie sukces, na spadek to nawet nie liczę. Dzisiaj na razie się trzymam. U jednej z vitalijek przeczytałam o “dietowych zadaniach” Pierwsze polegało na zrobieniu sobie zdjęcia w za małym ubraniu i wrzucenie na tapecie w telefonie na 24h. Chyba dzisiaj wyciągnę swoje spodenki z czasów “świetności” i zrobię sobie motywujące zdjęcie. Już sama nie wiem jak przywołać się do porządku!

2 marca 2016 , Komentarze (5)

Dzisiaj nie mając zbyt wiele do zrobienia w pracy (tylko ciiiiiiiiiii nikomu nie mówcie, bo stwierdzą, ze jestem niepotrzebna!) zajrzałam do początkowych wpisów w pamiętniku. Czytałam, przypominałam sobie tamten czas i powiem Wam, że ja jako osoba chyba niewiele się zmieniłam. Mam takie samo podejście do odchudzania, do swojego wyglądu, Męża. Chyba macierzyństwo mnie tak bardzo nie zmieniło.


A propos macierzyństwa to wczoraj urwałam się z pracy, bo Miśka zaczęła na dokładkę do ropiejących oczek (które notabene już są ok) kaszleć. Na szczęście nic nie dzieje się w oskrzelach, a ten kaszel to kwestia jakiejś spływającej po gardle wydzieliny. Zrobiliśmy jej wczoraj nebulizację i jest poprawa.


Mam pytanie do mam, które też zmagają się z koniecznością nebulizacji dziecka. Michalina po miesiącu nebulizacji zaczęła mieć początki posterydowego zapalenia skóry na buźce. Wczoraj próbowaliśmy przez ustnik, ale wszyscy sąsiedzi słyszeli jej niezadowolenie. Tak się zastanawiam czy jakby posmarować jej buźkę jakimś kremem ochronnym na zimę, a potem dokładnie umyć to czy by to nie zabezpieczyło tej delikatnej skóry. Macie na to jakieś patenty?

1 marca 2016 , Komentarze (6)

Chciałam się z Wami podzielić moim ostatnim kulinarnym odkryciem. Będąc ostatnio na urodzinach mojego chrześniaka jedliśmy przepyszne wędlinki, które jak się potem okazało były domowej roboty. Za sukcesem owych wyrobów stał SZYNKOWAR

                                  Znalezione obrazy dla zapytania szynkowar

Generalnie jest to cylindryczne naczynie, do którego wkłada się mięso (w całości lub w kawałkach) “okraszone” odpowiednią ilością przypraw. Potem wszystko się zamyka (specjalna sprężyna to ściska), wkłada go garnka i utrzymując temp. 80-90 stopnie całość się “zaparza” 2 h. Po tym czasie trochę się studzi i wyciąga. Powiem Wam, że naprawdę wędlinki wychodzą super, a co najważniejsze to wiecie dokładnie co się w nich znajduje! Koszt zrobienia np. szynki wyniósł nas ok 10 zł za 850 g gotowego wyrobu, a dobrej jakości szynka w sklepie to koszt ok. 30-40 zł. 

U nas na pierwszy ogień poszedł indyk, a wczoraj zrobiliśmy szynkę tylko do niej dodaliśmy trochę soli peklowej, bo chcieliśmy spróbować wędliny o takim różowawym kolorze. Koszt szynkowara to ok 50 zł na allegro. My dodatkowo musieliśmy kupić garnek za kolejne 50 zł, bo każdy z naszej szafki był za niski. Całkowity koszt to ok. 100 zł, ale myślę, że szybko się zwróci, bo dotychczas kupowaliśmy wędlinę w cenach ok 35 zł/kg, a teraz to wyjdzie nas niewiele drożej niż koszt samego mięsa. Jak macie możliwość spróbować u kogoś takiej wędliny to polecam. Nawet Michalina jadła, choć innej nie chciała próbować i co najważniejsze wiem co w niej jest - wiem jaki rodzaj mięsa, jakie przyprawy, więc absolutnie się nie boję jej tego podać. Trwałość takiej wędliny też jest dłuższa.

29 lutego 2016 , Komentarze (1)

Wiedziałam od początku, że ten weekend będzie raczej trudny jeśli chodzi o dietę. Były huczne urodziny mojego taty trwające dwa dni. Nie powiem - pozwoliłam sobie jeśli chodzi o ciasta. Tak na marginesie to powiem Wam, że chyba zacznę wierzyć w to, że gust się zmienia co 7 lat… Kiedyś słodycze mogły dla mnie nie istnieć, większy problem miałam ze słonymi przekąskami, ale ostatnio coś się poprzestawiało i ciągnie mnie do słodyczy. Muszę się trochę opamiętać, bo źle się to skończy.


Wczoraj na tvn style leciał taki program, w którym Katarzyna Bosacka będzie się odchudzać i natchnęła mnie do jednej rzeczy. W programie zwrócono uwagę, żeby wyznaczać sobie nagrody za małe sukcesy i tak postanowiłam zrobić :-) Jak uda mi się zejść do 58 kg to pójdę na zabieg zamknięcia naczynka na nosie, które mnie drażni przy przeglądaniu się w lustrze. Nie jest to jakaś wielka sprawa, ale te nagrody powinny być drobne, aczkolwiek zachęcające :-) Ciekawe czy mi się uda. U mnie najgorsze jest podjadanie - np. przychodzę do domu podgrzewam obiad i w międzyczasie plaster żółtego sera, potem chowam coś do spiżarki - no to łapie kilka chrupek kukurydzianych od dziecka (bo generalnie bardzo je lubię), albo wafel ryżowy. Potem dręczona wyrzutami sumienia nie jem kolacji, ale jakieś przegryzki znowu wpadają. Tak z 4 lata temu bez problemu chudłam, nie podjadałam, nie ciągnęło mnie do słodyczy, a teraz trochę się nie poznaję. Trzeba wziąć się w garść i  basta!


Dzisiaj Michalina została pierwszy raz w domu z dziadkiem, bo od piątku ropieją jej oczka.  Mam nadzieję, że sobie poradzą. Michalina jest dzieckiem żłobkowym i jak przystało na takie dziecko - pierwszy rok jest ciężki jeśli chodzi o choroby. Generalnie u niej wszystko kończy się na katarze i nie miała jeszcze antybiotyku (nie licząc infekcji pęcherza po mamie….), ale jednak kilka razy musiałam z nią siedzieć w domu. Całe szczęście, że teraz mój tata mógł z nią zostać, bo kolejny urlop (wykorzystuje zaległości z macierzyńskiego i L-4 przed porodem) już by mnie chyba “unicestwił” jako pracownika.

26 lutego 2016 , Komentarze (8)

Nie było mnie tu szmat czasu…. czasem zerkałam tylko co u Was i widzę duże zmiany - nowe dzieci, ciąże, prace. Wszystkim gratuluję i życzę powodzenia!


Nie było mnie tu z wielu powodów - brak czasu, brak chęci, depresyjne samopoczucie, zero efektów, a także zmieniający się profil Vitalii. Zaczęło mi się wydawać, że brakuje tu już takiego wsparcia, wirtualnych przyjaźni…. jest za to sporo hejtów i odchudzających się dziewczyn o bmi poniżej 19. Jednak ostatnio zaczęłam zaglądać tutaj coraz częściej - byłam ciekawa co u Was słychać, pojawiały się też pytania co u mnie - to bardzo miłe pomimo tego, że nie dodawałam wpisów. Wniosek jest jeden - zatęskniłam za Wami! Przypomniałam sobie też jak to było - gdy miałam tyle samozaparcia, żeby walczyć o lepszy wygląd, jak mnie wspierałyście. Jak cieszyłyśmy się wspólnie z sukcesów i wspierałyśmy w porażkach. Powiem szczerze, że ja nie mam już jakiegoś dużego parcia na utratę kg - jakby coś się jeszcze udało to byłoby super, ale bez ciśnienia. W chwili obecnej ważę jakieś 60 kg, czyli nawet o 1 kg mniej niż przed ciążą.


Czy coś teraz robię? Staram się pilnować tego co jem - czasem nawet udaje się osiągnąć jakiś spadek, ale wtedy w euforii pozwalam sobie na coś więcej i ze spadku nici. Na ćwiczenia nie mam już tyle czasu co kiedyś, a wieczorem to czasem już padam przytłoczona domowymi obowiązkami. Jeśli coś robię to stawiam raczej na ćwiczenia siłowe w celu modelowania sylwetki niż na cardio, także moja siła mięśni jest raczej ok, ale z kondycją gorzej.


Co u mnie się działo przez ten czas? W grudniu 2014 urodziłam córkę - Michalinę. Poród miałam raczej lekki, bez komplikacji, szybko o nim zapomniałam. W październiku 2015 wróciłam do pracy. Macierzyństwo bywa jednocześnie piękne i trudne. Z jednej strony to dziecię, które się do Ciebie uśmiecha, przytula, które jest całym Twoim światem, a z drugiej to już ciągła troska o tą drugą istotę. Bo jest chora, bo nabiła guza, bo miała zły dzień i dała w kość itp. Jest też trzecia strona - od macierzyństwa nie można się oderwać. Poszliśmy z Mężem na romantyczną kolację zostawiając Miśkę z babcią i cały czas o niej gadaliśmy, bo tego dnia się przewróciła i rozcięła wargę. Także czasem przydałby się “urlop” od rodzicielstwa z totalnym resetem głowy, ale ja chyba jeszcze nie nauczyłam się tego robić :)


Będę się pojawiać częściej, postaram się nadrobić wasze historie. A poniżej zdjęcie mojej małej Gwiazdeczki.

9 października 2014 , Komentarze (13)

I niedługo przerosnę :) Zrobiłam dzisiaj małe porównanie i trochę jestem w szoku jak dużo zmieniło 10 tygodni. Jedno jest pewne - nie jem posiłków co 3 godziny, tylko co dwie, a mniejsze porcje. Jedząc co 3 godziny jadłam niby tak samo, ale czułam się na maksa przejedzona. Teraz jem mniej co 2 godziny i mój żołądek znosi to dużo lepiej :)

Dzisiaj zrobiłam sobie wycieczkę do ciuchlandu, bo chciałam kupić sobie jakąś spódnicę  lub sukienkę na jesień. Niestety zlikwidowali dział z ubraniami dla kobiet w ciąży, a w standardowych nic nie udało mi się znaleźć. Za to upolowałam kilka rzeczy dla Małej. Jutro pokażę Wam zdjęcia, bo póki co suszą się :) 

Dzisiaj czeka nas kolejna wizyta położnej. Będziemy dzisiaj uczyć się kąpać bobasa. Od jutra zostanie mi 8 tygodni do terminu... ale to zleciało. Z jednej strony zaczynam się bać porodu, a z drugiej strony nie mogę się doczekać jak Michalina będzie z nami. W kółko sobie powtarzam jak mantrę: "Miliardy kobiet na świecie daje sobie radę to i ja dam!"

7 października 2014 , Komentarze (3)

od momentu poczęcia!!

Miałam weekend obfitujący we wrażenia. Nie raz już Wam pisałam, że ta moja Kruszynka jest taka ruchliwa, że aż się zastanawiam czy nie za bardzo. Ma kilka takich pór w ciągu doby, gdzie po prostu wiem, że w moim brzuchu będzie trwać istne szaleństwo. Wtedy też jest dobry czas na kołysanki, latarkę (lubi się boksować ze światłem :)) itp.

W sobotę gdzieś tak od godziny 18.00 Mała prawie wcale się nie ruszała. Pomyślałam - a w sobotę trochę chodziłam, więc pewnie tak ją "ululałam", że odsypia. W nocy dalej kiepsko, rano w niedzielę też. Postanowiliśmy dalej czekać. Próbowaliśmy słodyczy, kołysanek, których nie lubi bo zawsze wtedy kopie, latarki i nic. Po prostu jakby traciła w środku siły. Decyzja zapadła kolo 14.00 - jedziemy do szpitala...

W szpitalu pielęgniarki (super kobiety) podpięły mnie do ktg (jak tylko przyłożyły sondę to było słychać, że serduszko bije ok). Jak doleciały do niej fale dopplera to zaczęła się trochę ruszać. Przyszła w międzyczasie lekarka z podejściem "Co mi tu Pani zawraca głowę w niedzielę, jak widać na zapisie, że dziecko się rusza..". Na szczęście zapis był ok (widać taka chandra - w końcu to kobieta :-) ). Po wyjściu ze szpitala potrzebowała jeszcze jakiś 2-3 i rozkręciła się na dobre. Nastraszyła mnie nie na żarty! Na dodatek mój Mąż wczoraj w delegacji, więc bałam się czekać, bo na tygodniu to bym zadzwoniła do położnej. Ta położna co mnie edukuje powiedziała mi kiedyś, że nikt nie jest w stanie tak jak ja ocenić tego co się dzieje z dzieckiem, bo tylko ja jestem z nim 24h/d i jeśli coś mnie niepokoi, uważam że coś jest nie tak to mam jechać do szpitala, bo ich obowiązkiem jest sprawdzić moje "wątpliwości". Dobrze, że skończyło się tylko na strachu!!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.